czwartek, 30 grudnia 2010

Wracam

Po ponad 2 tygodniowej walce z paskudna grypa (ciagle nie wygrana) stwierdzilam ze dosc tego leniuchowania i pora pobiegac. W ubieglym roku o tej porze biegalam sobie dziennie po 15-20km (czasem nawet 2 razy dziennie) a teraz nie robie nic.

Nie wiem co to za paskudny wirus paleta sie w powietrzu, ale wydaje sie byc odporny na wszelkie bezantybiotykowe specyfiki i domowe sposoby. W zasadzie zostal jeszcze kaszel (jednego dnia suchy i laskoczacy, drugiego mokry, wiec nawet nie wiadomo jakiego syropu uzyc) i katar.

Oczywiscie nie odwazylam sie na bieganie na zewnatrz pomimo calkiem cieplej pogody i pieknej poswiatecznej odwilzy. Dokopalam sie do biezni i zrobilam wczoraj delikatne 4km. Przez najblizszy tydzien bede sobie po prostu stopniowo zwiekszac dystans (czas) a jak juz poczuje sie lepiej to wroce do orginalnego planu.

Czy to juz oznaka zakupoholizmu internetowego, jak listonosz zostawia awizo a my nie wiemy co to jest? Sprawdzilismy konta na ebayu, amazonie, maile i co tylko przyszlo nam do glowy i ... nic. Z lekkim niepokojem szlam na poczte odebrac pakunek, bo moze mi kto weglika na swieta przyslal, albo co?
Okazalo sie, ze to runner's world doslal pozostala czesc naszych darow z Birmingham. I tak dostalam taka oto zimowa bluze asicsa
styczniowy numer RW i ksiazke Runner's World Complete Guide To Running. Nawet ciekawa pozycja, zwlaszcza dla poczatkujacych. To zbior artykulow, ktore ukazaly sie na przelomie ostatniego roku w RW dotyczacych tego jak zaczac, gdzie, w czym, plus proste plany treningowe na 5k, 10k, 1/2M i M. Czasem dobrze jest przypomniec sobie podstawy.



niedziela, 19 grudnia 2010

śWirus

Przyszla kryska na Matyska. Dopadl mnie Zlosliwy śWirus krazacy od jakiegos czasu przepastnymi rurkami klimatyzacji w pracy. Albo zlapalam go od szefowej, ktora chichala i prychala we wtorek. śWirus pojawil sie z nienacka i powalil mnie niespodziewanym ciosem w potylice w czwartek. Sparalizowal miesnie, zatkal nos i pozbawil przytomnosci. 

W piatek przyczail sie spryciarz ludzac mnie nadzieja ze najgorsze juz za mna po to by uderzyc ze zdwojona sila wczoraj po poludniu. 

Dodatkowo zasypalo nas wczoraj z lekka (rzeklabym tradycyjnie, bo dokladnie rok temu obgryzalam palce po lokcie probujac sila umyslu zmusic stojacy w szczerym polu pociag do szybszego tempa w drodze na lotnisko).


Tak wiec leze sobie i choruje. W welnianej czapie, zakopana po uszy pod kolderka pocieszam sie ogromnymi ilosciami herbatki eukaliptusowej z miodem i cytryna, swietami z Grizwoldami (brytyjski odpowiednik swiat z Kevinem) i gra w chinczyka.
śWirus przyszedl w ogole w wersji samorozpakowujacej i codziennie odblokowauje sie nowa funkcja. Dzis na przyklad doszedl gruzliczy kaszelek. Rozwazam lykniecie z lekka (2009) przeterminowanego syropku.  A moze poprzestane na ciocinej nalewce z wisienek?

środa, 15 grudnia 2010

Tydzien 2

Czas mi ucieka. Ledwie przymknelam oko na chwile i juz tydzien minal. Swieta za tydzien. Az trudno uwierzyc.

Bede musiala przeskoczyc kilka tygodni, bo do maratonu zostalo juz tylko 17 tygodni a plan ma 24. Pociag i hotel juz zalatwione, a wiec nie ma odwrotu. Jakos zawsze bieg staje sie bardziej realny jak mam w lapce potwierdzenie calej logistyki.

Nie jestem jeszcze w tak dobrej formie by od razu wskoczyc na 7 tydzien wiec postanowilam przeskakiwac co 2 tygodnie az dojde do wlasciwego. 

Dzis byly pagorki. Akurat w okolicy gorek jak na lekarstwo wiec sesja odbyla sie na Dreadmilu (dreaded treadmill = dreadmill). W zasadzie gorki i interwaly na biezni sa o wiele lepsze niz w terenie, moge sobie ustawic dowolne nachylenie zbocza plus jak mam biec w okreslonej predkosci to wystarczy takowa wybrac i nie pozostaje nic innego jak biec. 
Moje malenstwo zostalo ostatnio wzbogacone nowym dodatkiem na dlugie wybiegania. (tak na wypadek gdybym nie mogla ich robic na zewnatrz). 

Monitor znaleziony na smietniku (wystarczylo przylutowac tu i tam). Producent zachwalal na opakowaniu ze taki super hiper plaski i swietnie przylegajacy do sciany. Zapomnial dodac ze pod warunkiem ze bez zadnych kabli wisi. Wszystkie wejscia umieszczone na tylnej obudowie. 3 tygodnie czekalismy na wtyczki w ksztalcie L z Chin. Ale juz dotarly. Bede mogla nadrobic seriale i te inne.

Tak wiec trening na dzis (siegnelam po tydzien 3) zakladal sprint pod gorke. 

2,4km rozgrzewki tempem 7,4'/km
5 x 45s podbiegow (ustawilam 4% nachylenie) w tempie 5,08'/km z 2 minutowym dreptaniem pomiedzy
2,4km tempem 7,4'/km

Dobrze mi to zrobilo bo sie uspokoilam i juz nie chce zrobic czegos bardzo bolesnego wspolpracownikom. Tego spokoju pewnie wystarczy do jutra do 8,35am kiedy to zasiade z kawusia do komputera i poczytam DM log z dzisiejszego wieczoru o tym jak (nie)udaly sie przyjecia swiateczne i co znowu sknocili. 

Chwilowo biegam do albumu "This is War" 30 Seconds to Mars z 2009 a przeze mnie odkrytym 2 dni temu. Lekko opozniony zaplon mam. Po przesluchaniu mam chec zapisac sie na lekcje perkusji. Znowu. Tylko gdzie ja te lekcje wcisne? Od nowego roku znowu szkola, trening, rower. Chwilowo pozostaje tylko rockband

czwartek, 9 grudnia 2010

Haribo

Haribo to takie zelkowe gumisie. To mam w miejscu mozgu po wczorajszym dniu. 6 godzin egzaminu, 2 godziny w pracy probujac nadgonic te opuszczone 6 i dodatkowe 3 godziny na zajeciach. Dotarlam do domu po 10 i padlam jak przecinak. Plan zakladal na wczoraj bieganie pod gorke. Chyba snilam o jakichs gorkach. Czy bieganie we snie mozna zaliczyc do treningu? Bo obudzilam sie zmeczona jak po faktycznym treningu?

Na dzis zdaje sie cwiczenia silowe, opisze wieczorem.

środa, 8 grudnia 2010

Plan B (lub M jak maraton)

To juz oficjalne. Nie chca mnie do dalszej zabawy. Moze to i lepiej? Pod jaka presja bylabym caly czas, a tak moge spokojnie wprowadzic w zycie plan B. (w razie potrzeby mam tez w zapasie plan C)

Jakis czas temu za namowa znajomego, ktory tez biega (i to jak biega, od ponad roku przygotowuje sie do The Enduroman Arch to Arc: biegiem z Londynu do Dover, wplaw przez kanal do Calais i rowerem z Calais do Paryza. Do tej pory podobno tylko 7 osobom udalo sie to ukonczyc. W tej chwili trenuje plywanie. W kanale. Woda ma 2C. W kazdym razie zna sie troche na bieganiu) nabylam "Brain Training for Runners" Matta  Fitzgeralda. 

Biegajacy uwielbiaja rozmawiac o bieganiu. Amatorzy oczywiscie. Profesjonalisci o bieganiu nie rozmawiaja z tego prostego powodu, ze nie maja na to czasu. Oni po prostu biegaja. Cala reszta kocha niekonczace sie dywagacje na temat tempa, VO2max, butow, planow, terningow, gadzetow... Ta ksiazka niewatpliwie daje spore pole do popisu.
Im wiecej czytam tym mniej wiem. Nagle okazuje sie, ze mozg tez trzeba sobie potrenowac. Autor twierdzi, ze ma odpowiedz na pytanie dreczace kazdego biegacza: jak biegac szybko przez jak najdluzszy czas? Podobno zmeczenie dopadajace nad po przebiegnieciu x km wcale nie jest efektem braku energii. Odkryto, ze w momencie odczuwania zmeczenia  miesnie nadal zawieraja spore zapasy paliwa. Winowajca jest mozg, ktory wysyla zludzenie zmeczenia i tym samym zostawia sobie zapas tak by nie dopuscic do calkowitego wyczerpania organizmu. Cos jak lampka od rezerwy. 
Cala ksiazka to 562 strony informacji o tym jak biegac szybciej i wydajniej. Zapewne bede czesto do niej powracac.
Oprocz teorii zawiera tez sporo planow treningowych opartych na zasadzie treningu umyslu. Kazdy dystans (5K, 10K, pol M, M) jest rozbity na 3 plany treningowe, zroznicowane kondycja i czasem wolnym trenujacego. Zaczynam od najlatwiejszego, nie oszukujmy sie moja kondycja pozostawia wiele do zyczenia w tej chwili. Jezeli nagle moja doba rozszerzy sie do 30 godzin to moze siegne po bardziej zaawansowany plan. 

Poziom 1
Plan trwa 24 tygodnie, zaklada 4 biegi tygodniowo plus 2 treningi silowe i jeden cardio (opcjonalny). Kazdy plan jest podzielony na faze podstawowa, budowe 1, budowe 2 i szczytowa. 
Kazdy tydzien sklada sie z 3 glownych treningow: predkosc w Srody, wytrzymalosc w Piatki i rozszerzona wytrzymalosc w Niedziele.

Najpierw nalezy okreslic wlasciwe tempo przy pomocy dwoch tabelek. W pierwszej okresla sie TPL(target pace level) w zaleznosci od czasu osiagnietego podczas ostatniego biegu na okreslonym dystansie. I tak ja kwalifikuje sie na poziom 46 (na 50 mozliwych, marniutko). Im dalej w las z treningiem tym wartosc zacznie sie zmiejszac i trzeba bedzie odpowiednio  dostosowywac tempo.

Znajac wartosc TPL okreslamy tempo poszczegolnych treningow wedlug tableki nr 2. 

Skomplikowane? To do dziela

Tydzien 1
TPL: 46

Poniedzialek: odpoczynek

Wtorek: Base Run + Drills
               3M (4,8km) tempem podstawowym (w moim przypadku 7min/km)
               20s biegu z nieruchomymi rekami (dlonie zlozyc przed soba tworzac obrecz)
               20s skokow na jednej nodze

Po co te sztuczki? Wedlug autora maja poprawic krok.

bieg z nieruchomymi rekami zmusza glebokie miesnie brzucha do pracy nad utrzymaniem odpowiedniej postawy i uczy jak uzywac ich podczas biegu

skoki na jednej nodze zwiekszaja sile odbicia, poprawiaja stabilnosc bioder, miednicy, dolnej czesci plecow i kolan 

Czy taki trening zadziala? Na pewno nie pozwoli mi sie nudzic. Zwlaszcza jak skacze na jednej nodze wokol pokoju ku uciesze M.

Sezon biegowy 2010-2011 uwazam za oficjalnie rozpoczety.



wtorek, 7 grudnia 2010

RW Selection Day - wrazenia

Selection day – chyba chodzilo im o Day in Hell.

Pomijajac impreze sasiadow do godzin wczesnoporannych w piatkowa noc, ktora zmusila mnie do spania w zatyczkach, pobudki po 5, dotarcia na peron kilka sekund po zamknieciu drzwi pociagu, problemow z karta przy placeniu za bilet udalo mi sie dostac na miejsce na czas.

Zebralismy sie w sali wykladowej, 37 osob usmiechajacych sie nerwowo do siebie, probujacych zartami pokryc denerwowanie i niepewnosc. Po krotkim przywitaniu, zdjeciach i przedstawieniu trenerow (posepne miny, zero usmiechu, co nie wrozylo dobrze) zostalismy podzieleni na 3 grupy, w zaleznosci od przewidywanego czasu ukonczenia maratonu. Trafilam do najliczniejszej grupy 3.30-4.30.

Na szczescie/nie szczescie obie sesje na zewnatrz przypadly nam na samym poczatku, co w sumie okazalo sie najlepszym rozwiazaniem. Jak na tak zachwalany obiekt sportowy stan biezni pozostawial wiele do zyczenia. Nikt nie pomyslal o tak prozaicznej czynnosci jak odsniezenie. Warstwe czesciowo przymarznietego sniegu przykrywala ruchoma warstwa mokro-lepko-slizgajacego sie paskudztwa. Gdy tylko wyszlismy na zewnatrz zaczal padac lodowao zimny deszcz. Poczatkowo byl dosc delikatny ale z kazdym kolejnym okrazeniem przybieral na sile.

Sesja nr 1 z ponurym, surowo wygladajacym trenerem zaczela sie od 4 okrazen na rozgrzewke. Nogi rozjezdzaly sie na mokrym sniegu i duzo energii musialam poswiecac na utrzymanie rownowagi. Nastepnie 100m w tempie maratonu i 400m w tempie 10k. Razy 10.

Jestem jak lokomotywa. Rozgrzanie sie i osiagniecie zadowalajcego tempa zajmuje mi zazwyczaj jakies 7 pierwszych kilometrow. Potem juz pedze do przodu. Nie wykazalam sie zbytnio na tych 5km. Bieglam rownym tempem owszem, ale bylam ostatnia z grupy. Ukonczylam w zdaje sie 32min. Najszybszy uczestnik przemknal w tym czasie chyba ze 3 razy obok mnie.

Po 20 minutowej przerwie w budynku, zaopatrzeni w wode i butelke gatorade spowrotem na bieznie, tym razem pod okiem bardziej usmiechnietego torturownika. Nigdy nie ufaj trenerowi z usmiechem. Po ponurym przynajmniej wiesz czego sie spodziewac.

2 okrazenia rozgrzewkowe. Luzik.

- A teraz bedziemy biegac w tempie jakie planujecie osiagnac podczas kwietniowego maratonu (chwila, jezeli mam zamiar je osiagnac w kwietniu, po miesiacach treningu to skad ten pomysl ze dam rade biec nim teraz?). Plan wyglada tak: jedno koleczko, 30s odpoczynku, 1 koleczko, 30s odpoczynku, 2 okrazenia, 1 min odpoczynku, 4 koleczka, minuta odpoczynku, 5 koleczek, 2 minuty odpoczynku i jezeli chcecie to 4 koleczka na zakonczenie. Wesolych Swiat! – dodal z szerokim usmiechem.

Kolko nr 1 – nogi juz sie z lekka przyzwyczaily do rozjezdzajacej sie mazi
Kolko nr 2 – dzielnie trzymam sie grupy
Kolko nr 3-4 – daje rade, ale coraz trudniej utrzymac mi sie z moja grupka
Kolka nr 5-8 – dysze jak parowoz, odliczam zakrety do konca kazdego kolka starajac sie nei wybiegac mysla bardziej do przodu.
Kolka nr 9-... nie dalam rady. Niedyspozycja ostatnich dni, zmeczenie nieprzespana noca, wysilek biegania po sliskiej mazi daly o sobie znac i zrobilo mi sie slabo. Wydaje mi sie ze wykazalam sie tu dojrzaloscia biegowa i rozsadkiem: zaprzestac biegu w momencie gdy czuje ze kontynuowanie mogloby zakonczyc sie omdleniem, po to tylko by zaimponowac trenerowi. Jezeli tym samym podkopalam swoje szanse na dostanie sie dalej to moze to i lepiej?

Czekajac na reszte towarzystwa (oczywiscie wszyscy inni ukonczyli) wdalam sie w pogawedke z trenerem ktory przygotowywal sprinterke na torze obok (filigranowa dziewczynka biegala po sniegu ciagajac za soba opone, i to ja narzekalam ze zle mi sie bieglo?). Popatrzyl sceptycznie na nasza grupke i stwierdzil ze my truchtacze (tak nas nazwal) nie mamy w zasadzie pojecia o bieganiu. Truchtamy sobie w roznych tempach do przodu, owszem ale kompletnie zaniedbujemy trening silowy i wzmacnianie odpowiednich miesni. Oslabione miesnie brzucha i plecow nie podtrzymuja tak jak trzeba, szybko tracimy postawe, garbiac sie obciazamy uda, kolana, lydki i kostki. Biegniemy wolniej nie dlatego, ze nie mamy sily, ale dlatego ze biegniemy w nieodpowiedni sposob. Jak przyjrzalam sie biegnacym to stwierdzilam, ze faktycznie mial racje.

Po lunczu moglismy sie juz przebrac w suche ubrania i zostac na sali na zajecia z fizjoterapeutka. I te okazaly sie najciekawsze. Niby biegam od jakiegos czasu i czytam rozne madre ksiazki, ale tak naprawde nie zdawalam sobie sprawy jak duza role odgrywaja miesnie posladkowe. Pokazala nam kilka prostych cwiczen na ich wzmocnienie, na rozciagniecie bioder. Fajnie byloby miec takie zajecia czesciej.

Dostalismy tez anietke do wypelnienie typu: czy wiesz ze, podaj zabawna informacje o sobie...

Caly dzien byl obfotografowany i filmowany przez ekipe RW na potrzeby artykulu. Nie udalo mi sie niestety wymigac od krociotkiego mini-wywiadziku przed wszedobylskim okiem kamery. Zabawne jak czlowiek glupieje jak tylko zapala sie ta mala czerwon lampka. Ze tez jeszcze niet nie wpadl na to by ja schowac tak by filmowany jej nie widzial. Poprosilam o latwy zestaw pytan.

- Czego nauczylas sie z sesji na biezni?
- YYYYYyyyyy ze nie lubie biegac po sniegu?
Oczywiscie blyszczalam blyskotliwoscia i spoconym obliczem. J

Czego sie nauczylam? Ze dobrze jest miec kogos do popychania. Takich sesji zabraklo w moim treningu do ostatniego maratonu. Ze nie wystarczy nabijac kilometrow. I ze bardzo trudno jest samemu wyrwac sie z „comfort zone”. Przydalby mi sie ktos obok, kto by mie do tego zmusil.

Dostalismy biegowe czapki i rekawiczki asicsa, butelki z dziurka (obwarzanki), zestawy do czyszczenia butow biegowych, kopie RW, bluzy asicsa i Complete Guide to Running

3 dni pozniej a ja nadal mam trudnosci z chodzeniem. Tylne strony ud bola pod tak dziwnym katem, ze mam wrazenie ze nigdy wczesniej tych miesni nie uzywalam.

Wczoraj lub dzis maja dzwonic. Hmmm prawie poludnie a teleon milczy. Raczej nie licze na dostanie sie dalej. Mino wszystko bardzo ciekawy dzien, ktory dal mi troche do myslenia. I chyba o to chodzilo.

piątek, 3 grudnia 2010

Przygotowania

Zima na calego. Mam nadzieje ze pociagi beda kursowaly jak trzeba.


Z racji trudnych warunkow pogodowych czesc osob nie jest w stanie dojechac jutro. Po cichu zacieram lapki: mniejsza konkurencja. Szkoda mi ich bo wiem jaka bylabym zla gdyby to mi sie przytrafilo. Przede mna jutro tez 105mil. Na miejscu trzeba byc o 9,30. Czyli 8,30-9,00 tak na wszelki wypadek. To oznacza pociag o 7, metro o 6,15 a pobudka 5,45. W sobote. Rano. 

Wczesniej mialy byc 4 grupy po 10, teraz beda tylko 3 grupy i kazda bedzie miala nie godzinna sesje, ale 50min. To dawaloby jakies 27 osob zamiast 40. Jak szybko moje szanse wzrosly. Pora przygotowac ubranko i buty. 

poniedziałek, 29 listopada 2010

London Running Show, przedsobotnia panika i inne stresujace wydarzenia

Zaczne moze chronologicznie. Bylam wczoraj na targach biegowych. W zasadzie wybralam sie tam juz w ubiegly weekend. Po godzinie spedzonej w metrze przywital mnie wielki plakat reklamujacy targi erotyczne. Co za...? Jak ktos nie ma w glowie... Daty mi sie pomylily. Wczoraj sila zwleklam sie z cieplego lozeczka. Lekko sie rozczarowalam. Oglaszane jako biegowe wydarzenie roku przypominaly raczej masowa wyprzedaz dawno zapomnianych skladow z magazynow. Przejscie calej wystawy zajelo nam 10 minut i to zatrzymalysmy sie na chwile przy kilku stoiskach i na 2 prelekcjach na temat zasad treningu i wkladek do butow. Nie bylo zadnych nowosci ani ciekawostek. Na stoisku RW mozna bylo zbadac sobie krok (jaki jest polski termin odpowiadajacy "gait analyze"? bo na pewno jakis jest), byly 20min masaze po 10F, odzywki.  Expo przed maratonem w kwietniu bylo o wiele lepsze. I nie trzeba bylo bieltow.

Z pozytywnych rzeczy, hmmm dwie. Pierwsze 1000 osob otrzymalo taki zestawik na wejsciu:

I byly ciekawe sznurowki:

Sa elastyczne, po rozciagnieciu supelki gina i bez problemow mozna zasznurowac buta. Ale juz w druga strone sznurowanie zatrzymuje sie tam, gdzie je zostawilismy. Nie ma problemu z chronicznym rozwiazywaniem sie sznurowek. Przy standardowych sznurowkach but sciagany jest raczej w gornej czesci stopy, przy kokardce. Te natomiast pozwalaja na rownomierne rozlozenie scisniecia, co ma usprawniac krazenie i komfort biegu. No i dodatkowo zapamietuja swoje polozenie wiec nie ma potrzeby poprawiania sznurowania. Po zdjeciu buta pozostaja tam, gdzie byly. Cena: 10 funtow. Jak znajde ciekawa promocje to zobaczymy jak faktycznie dzialaja.

Dostalam dzis rozklad dnia na przyszla sobote. Eliminacje odbeda sie na terenie Uniwerystetu w Birmingham. Podobno jedno z lepszych centrum sportowych z swietna wewnetrzna i zewnetrzna bieznia, silownia, zespolem oceniania wydajnosci sportowcow, fizjoterapia itd. 
40 wybranych osob zostanie podzielonych na 4 grupy, ktore beda mialy godzinne zajecia:
2 x sesja na biezni ze Stevem Smythem i Budem Baldaro
analiza kroku/ zajecia z podiatra
ocena kondycji

Nawet jezeli nie uda mi sie przejsc dalej to taki dzien ze specjalistami to swietna przygoda i na pewno sporo sie od nich dowiem.

Przed rozpoczeciem zajec beda nam pstrykac zdjecia, ktore potem beda wykorzystywane we wszelkich materialach dotyczacych konkursu i tu mam dylemat:
a) wybrac sie "na zywca" bo przeciez powazna biegaczka makijazu nie uzywa i pomstowac na jakosc paszczy spogladajacej potem ze strony RW
b) upiekszyc sie do fotki (ku potomnosci) i wyjsc na lampucere co to nawet biega w tapecie
c) j.w. ale zaopatrzyc sie w mokre chusteczki i zetrzec swinstwo z twarzy coby nie splywalo podczs terningu

RW zwraca koszty podrozy, zapewnia lunczyk i to co biegajacy uwielbiaja najbardziej: siatke pelna dobra za friiiiiiiii. 
Z 40 wybiora sobie finalowa 18 (a nie 24), to by dawalo 4,5 osoby z kazdej grupy, czyli mam prawie 50% szans. 

Nie wiem jak sie przygotowac, oprocz po prostu biegania. Jak bedzie wygladac sesja na biezni? Ocena kondycji? Jakies pomysly?

Ze stresujacych rzeczy: metro znowu na strajku. To juz 4 raz chyba od wrzesnia. Temperatury spadly ponizej -2 (jak na Londyn to juz prawie katastrofa) co w polaczeniu z zapowiadanymi na jutro opadami sniegu znowu sparalizuje cale miasto. Dobre pol godziny zajelo mi odmrazanie ud po porannym pedalowaniu do pracy. Zabawne sa komentarze wiekszosc obcokrajowcow, gdy mowie ze zimno:
-  Jak to zimno? Przeciez ty z Polski jestes?
Tak jakby pochodzenie z kraju sniegu i sredniej temp ponizej -20 zapewnilo mi podwojna skore, wbudowane ocieplacze i znieczulenie koncowek nerwowych. Kurtka Gore sprawdza sie wysmienicie (o niej w wiekszym opisie wkrotce)

No i juz na koniec, aby dopelnic moj poniedzialek mialam ustny egzamin z angielskiego (bo mi sie ceryfikatow zachcialo). o 8,00 wieczorem. Po calym dniu bylam tak wymarnowana ze juz mi wszystko jedno bylo. 

Krotka sesja Pilatesa i zaszywam sie teraz pod kolderke. Bede dziergac Misia

czwartek, 25 listopada 2010

Glupi ma szczescie ;)

Runners World i Asics zorganizowali konkurs. Co roku wybieraja 6 osob, ktorym pomagaja w przygotowaniach do maratonu (w tym przypadku to bedzie Paryz 2011). Zapewniaja im:

- indywidualna opieke trenera (Steve Smythe lub Bud Baldaro), fizjoterapeuty, dietetyka, psychologa sportowego (?? No tak ktos kto tyle biega potrzebuje chyba),

- 2 zjazdy treningowe z powyzszymi trenerami (pokrywaja koszty podrozy i zakwaterowania) w Birmingham

- pokrywaja koszty podrozy, zakwaterowania i oplat na maraton i na wybrane przez siebie pol maratonu w UK,

- VIP opieke pobiegowa (masaze itd)

- buty i caly osprzet biegowy Asicsa

- zegarek Timex Ironman Global Trainer GPS

- I roczna prenumerate RW

Po prostu biegowe niebo.

Najpierw ze wszystkich aplikacji wybieraja 40 osob, ktore 4 grudnia beda mialy assesment day w Birmingham. Tam trzeba bedzie pobiegac troche na biezni, poopowiadac o urazach i historii swojego biegania itd. Po prosty wykazac sie. Pod koniec dnia wybiora 24 osoby. Te zostana pokrotce opisane na stronie RW i ludziska wybiora sobie ulubiona 6 (cos jak biegowy X factor/Idol).

No oczywiscie ze sie zglosilam. W aplikacji nalezalo odpowiedziec na kilka prostych pytan, podac PB na poszczegolne dystanse, opowiedziec o dotychczasowym treningu i w 100 slowach umotywowac podanie. Termin nadsylania aplikacji: Midday 19 listopada.

Nie ma to jak czytac ze zrozumieniem. Z niewiadomych powodow midday w mojej glowie funckjonowal tego dnia jako polnoc. Do wczoraj zylam sobie w slodniej nieswiadomosci popelnionego czynu. Dopiero po poludniu dotarlo do mnie znaczenie slowa i trzesacymi rekami probowalam znalezc maila z data wysylki.

11.09am ufffffffff

Podobno bylo ponad 3000 aplikacji i .... tak, wlasnie do mnie zadzownili ze dostalam sie do polfinalowej 40. Serducho mi wali jakbym maraton przebiegla. Wiem, wiem nie dziel skory na niedzwiedziu i takie tam, ale musialam sie pochwalic. Nie jestem w stanie zapanowac nad euforia. Taka szansa trafia sie raz na cale zycie.

Wybrana 6 bedzie musiala prowadzic blogi na stronie RW i na lamach magazynu.

Mam tydzien aby przygotowac sie do wyborow. Byle tylko glowy nie stracic i sie nie przetrenowac.

czwartek, 18 listopada 2010

Lyzwy, Mikolaj i bilet na London Running Show

Praca w Covent Garden ma jednak swoje zalety i tak co jakis czas dostajemy darmowe bilety od okolicznych lokali. Dzis trafily sie bilety na lodowisko w Sommerset House. Deszcz chyba wiedzial, ze lepiej ze mna nie zaczynac i przestal padac tuz przed tym jak dotarlam na miejsce. Trafilismy na dosc niepopularna pore i przez pierwsze pol godziny smigalismy po prawie pustym lodowisku. 

M poczatkowo skorzystal z pomocy pana Pingwina, niestety szybko zostal skarcony przez obsluge i musial odstawic kolege na miejsce (ze niby za duzy byl, czy cos). 

Szybko sie rozkrecil i po kilku probach w "piaskownicy" doskonalil poczucie rownowagi na glownym placu zabaw. 
Udalo mu sie nawet przescignac zawodnika pedzacego na pingwinie

Balwanek
Skoczne skrzypki przygrywaly z glosnikow, nastrojowe swiatlo, nawet ksiezyc swiecil. Do pelnego pakietu romantica brakowalo tylko odrobiny wirujacego sniegu. Gdy tylko zeszlismy z lodowisko znowu sie rozpadalo. 

W tym roku Mikolaj przyszedl do mnie wyjatkowo wczesnie. Od ponad roku przeczesywalam internet w poszukiwaniu pewnej kurtki Gore (Windstoper, dlugie rekawy z dziura na kciuka, oddychajaca i takie tam) w jedynym i slusznym kolorze (czerwonym). Niestety, bez rezultatu. Bylo cos o zaprzestaniu produkcji i wprowadzeniu nowego modelu (ktory wcale mi sie nie podobal). Poza tym ostatnio Gore robi wszystko w tonacji czarno-blekitnej. Czasem pojawial sie gdzie niegdzie egzemplarz w rozmiarze S lub XXXL. Juz zaczelam tracic nadzieje, gdy z pomoca przyszedl nieoceniony ebay. Przypadkiem natrafilam na oferte Oxfamu (organizacja dobroczynna walczaca z ubostwem i niesprawiedliwoscia) a tam nowiutka kurtka w moim rozmiarze, czerwona, dodatkowo z legginsami Gore do kompletu na licytacji. Calosc udalo mi sie ustrzelic za niespelna polowe orginalnej ceny samej kurtki. Z tej radosci az poszlam sobie pobiegac. 


Na zime jestem juz zaopatrzona.

M nie ma za bardzo ochoty na weekendowe targi (obmacywanie biegowych wdzianek i slinienie sie nad nowymi gadzetami nie jest w jego stylu. No chyba ze bylyby to targi xboxowe albo z autkami) wiec wyglada na to ze bede miec wolny bilet. Jezeli ktos jest w Londynie i mialby ochote na wizyte w Olimpii to dajcie znac. 

wtorek, 16 listopada 2010

Kolchoz

Gdzie te czasy gdy czlowiek mogl w spokoju wypic kawe przegladajac poranna prase/blogi/forumy/inne przy biurku? Na zlecenie nowego Glownego Upierdliwieca (GU) zablokowano nam prawie wszystko. Niektore strony i owszem, otwieraja sie, ale zanim dojde do konca artykulu lub chce na cos odpowiedziec to czas sesji wygasa i dowiaduje sie ze „Request denied by WatchGuard HTTP proxy." Co kilka dni w mojej skrzynce laduje tez nowe memo, ktore skutecznie podkopuje motywacje pracownikow. I tak

- nie mamy prawa korzystac z hotelowej kawy, ale wyjscie poza miejsce pracy w celu nabycia wlasnej jest niemile widziane i musi byc skonsultowane z Duty Managerem

- nie mamy prawa sluchac radia w biurze

- nie mamy prawa spozywac zadnych stalych substacji przy biurkach

- sniadanie dotychczas skladajace sie z tostow, dzemow, miodku itd zostalo ograniczone do pieczywa tostowego (ale juz nie tostera) i masla

- palacze zazwyczaj rozproszeni po alejce dostali wydzielony prostokacik (0.5m x 1.5m) odmalowany zolta linia (calkiem jak w kryminale), ktokolwiek przylapany na oddawaniu sie nalogowi poza linia moze sie spodziewac wizyty w biurze GU. Dodatkowo palenie w grupach jest niemile widziane i nie powinno zabierac wiecej niz 4 minuty. GU planuje nad zainstalowaniem tam kamerki. Niedlugo palacy beda musieli sobie grafik rozpisac aby im sie przerwy nie pokrywaly, bo przeciez 2 palacych w tym samym czasie w tym samym miejscu to juz zagrozenie hotelowe.

- raporty, raporty, raporty

- itd, itp

Obstawiamy o czym bedzie kolejne memo. Bo chyba jeszcze zostalo nam kilka rzeczy, ktore mozna by zabronic. To bylo naprawde fajne i ciekawe miejsce pracy, ale coraz czesciej utwierdzam sie w przekonaniu, ze pora sie stad ruszyc. Ale to tak jak z bieganiem, jest mi tak dobrze i bepiecznie w tej mojej comfort zone, ze nie chce sie nic zmieniac. Najprzyjemniejsze treningi to te gdzie biegne sobie bez celu i tempa. A od czasu do czasu trzeba jednak przyspieszyc lub pobiegac po gorkach.

Biegowo ostatnio martniutko. Nawet wiszace nad glowa widmo przyszlych biegow nie dziala motywujaco. Co kilka dni robie sobie 5km i tyle. Nike Grid na jakis czas wywiodlo mnie w miejsca, gdzie wczesniej nie bylam. Niestety juz po zabawie i znowu zapadam sie w miekkosc kanapy, z ktorej tak trudno sie potem wydostac.

Z pozytywnych (biegowo) planow: znajomy zapisal nas na 24h bieg w lipcu. Zabawa polega na przebiegnieciu jak najwiekszej ilosci 10km petli (w terenie) w ciagu 24h gdzie przynajmniej jeden zawodnik z grupy musi byc na trasie caly czas. W tej chwili szukamy namiotow i czolowek. Bieg zaczyna sie w poludnie w sobote a konczy w poludnie w niedziele. Jeden zawodnik moze przebiec dowolna ilosc okrazen, ale musi kazde ukonczyc zanim zmieni go nastepny. Zebralismy grupke 8 osob, wiec nie bedzie trudno. Mozna tez startowac w parach lub indywidualnie. Podziwiam. Kolko lub dwa co kilka godzin nie wydaje sie byc zbyt wymagajace ale bieg przez 24h... Chociaz jak tak pomysle to kolka lub dwa co kilka godzin bez snu przez ponad 24h (trzeba tam jeszcze dojechac) moze okazac sie nie takie latwe i przyjemne.

Za tydzien male swieto biegaczy: targi biegowe w Olimpii. 2 dni tego co tygryski lubia najbardziej. Dodatkowo runners world oferuje 2 bilety w cenie 1. Jak sie oprzec? Chyba jednak karte zostawie w domu, bo na pewno dam sie namowic na jakis wcale nie niezbedny gadget, ktory bedzie kompletnie nieusprawiedliwiony przy moim ostatnim lenistwie.

wtorek, 2 listopada 2010

Halloween Howler

W najnowszym numerze RW jest reklama maratonu krakowskiego. Fajnie zobaczyc cos krajowego.

W ubiegly czwartek, zgodnie z zapowiedzia straszylam w parku Battersea. Podobno 150 osob zapisalo sie na bieg, ale w parku nie moglo nas byc wiecej niz 80. Przebralam sie juz w pracy i w stroju cmentarnej wrozki smigalam metrem na miejsce. Londyn, miasto ktore widzialo juz wszystko, nikt nawet nie mrugnal na moj widok.
Wysiadalam na Sloan Square a tam przypadkiem byla jedna z budek bioracych udzial w Nike Grid, wiec nie moglam sie oprzec i przy okazji zdobylam kilka dodatkowych punktow. 








Wrozka cmentarna w akcji
A na koniec oczywiscie szklanica niezbednego toniku zapobiegawczo przed bolem dnia nastepnego
I kolejny medalik do kolekcji pod lampka

Ubaw po pachy.

Z moja biegowa grupka wariatow (udowodnilismy chyba dostateczna ilosc razy ze pod sufitem nie zawsze rowno) planujemy teraz udzial w 24 godzinnym biegu addidasa Jest nas 6 co daloby 4 godziny biegu na osobe, w trybie godzina biegu 5 godzin odpoczynku to nawet sie nie zdazymy zmeczyc.

środa, 27 października 2010

Nike Grid

Zabawy ciag dalszy. Pobiegalam sobie w niedziele (20km). Przegapilam 2 budki. Okazalo sie ze za zaliczenie wszystkich budek w tym samym kodzie wcale nie ma wiecej punktow, wiec moglam sobie darowac i skupic sie na zaliceniu jak najwiekszej ilosci kodow.

Dzis w drodze do domu udalo mi sie zaliczyc 4 kody i 2 odznaki. Swietna zabawa. Zwlaszcza gdy probowalam pobic rekord szybkosci pomiedzy 2 budkami w City w godzinach szczytu, gdy caly Londyn wraca do domu. Niestety nie udalo sie (1min 57s), ale sprobuje jutro. Udalo mi sie za to odznalezc budke, ktora przegapilam w niedziele, a zapach jednej z nich o malo nie zwalil mnie z nog. Znajduje sie zdecydowanie za blisko pubu  i w zbyt ciemnym zaulku. I jedna z budek nie chciala dzialac wiec nie moglam ukonczyc biegu.

Szkoda, ze zabawa konczy sie juz w piatek. Bardzo dobra motywacja do ruszenia upki.



Ja zawsze czekam na przelom pazdziernika/listopada. (I wcale nie dla Halloweenowych cukierow i zabaw). Jedyny czas, gdy mozna dostac piekne, pomaranczowe dynie i moge ugotowac moja ulubiona dyniowa zupke. Caly gar stoi wlasnie w lodowce. Swietnie rozgrzewa bo wietrznym biegu.



A jutro tez bedzie Halloweenowo (jesli wszedles miedzy wrony...). 5k w strasznym przebraniu w Battersea Park o 7 wieczorem. Bedzie ciekawie. Biegne w wersji wrozki cmentarnej. Bieg jest zorganizowany przez Stroke Association wiec przy okazji udalo mi sie zmusic namowic wspolpracownikow do zasponsorowania moich wysilkow i zasilenia konta organizacji drobnymi wplatami. Pora popracowac nad kostiumem

czwartek, 21 października 2010

Zima

Jak zawsze o tej porze roku, gdy noce za krotkie a poranki za ponure zbiera mi sie na zmiane pracy. Pewnie i tak skonczy sie na zbieraniu, ale poplanowac zawsze mozna.

Nad parujacym kubkiem kawy (swiezo przywiezionej z Polski, odzwyczajam sie od Starbucka) nadrabiam lekture blogow i probuje skupic sie nad praca, ale jakos marnie mi idzie. Skrzyka odbiorcza pecznieje z kazda mijajaca minuta, kontrakt nijak nie chce zrobic sie sam, niewrazliwy na moje ponaglajace spojrzenie. A ja wspominam ubiegloroczne bieganie po kanaryjskiej plazy.

Drepcze sobie od czasu do czasu, jak np wczoraj w drodze na wieczorne zajecia, ale jeszcze bez porzadnego treningowego zaciecia. Tak dla spokojnosci sumienia.

Trudno sie zebrac do pobiegania, bo dostalam przed-imieninowy pozeracz czasu: rock banda. Ciekawe kiedy sasiedzi wystawia mnie przed drzwi razem z perkusja? Opanowalam juz synchroniczne walenie w dwa bebny i przytup noga. Jeszcze kilka tygodni i bedzie ze mnie Phil Collins (tak, mikrofonem tez zawladnelam) i jak nic rozbujam nastepna edycje xfactora.

W piatek rusza kolejna edycja zabawy Nike Grid London, wiec pewnie pobiegam troche po miescie. W koncu "Orientacja" moje drugie imie...

poniedziałek, 4 października 2010

Oups I did it again

Niepoprawna jestem. Obiecalam sobie koniec z impulsywnym zapisywaniem sie na maratony. A potem weszlam na paryski watek na forum runners world. Widok wszystkich znajomych z tegorocznego biegu i zabawy jaka maja przygotowujac sie do biegu sprawil ze oto stalam sie posiadaczka numeru 25956. Co wiecej numerek ma kolor fioletowy, a to oznacza 3.45. To beda szalencze proby osiagniecia sub3.50 aby zagwarantowac sobie wejscie do Londynu 2012 za Good For Age. Taaaaaak, juz to widze

sobota, 2 października 2010

And the winner is........

Nie ja, nie tym razem


Nie to nie Londynie ty. Tak jak przed rokiem kusi mnie teraz Paryz. Zapisac sie? A moze tym razem Rzym, skoro Fjanse tam jeszcze nie byl. Umysl maratonczyka dziala w przedziwny sposob

piątek, 1 października 2010

Czy to juz?

Ta niepewnosc jest straszna. Jak w amerykanskim kinie akcji. Wiekszosc znajomych dostalo juz swoje magazyny in/out a moj ciagle w drodze. Jestem pewna ze organizatorzy maratonu londynskiego przechodza specjalne szkolenie z dreczycielstwa i tortury. Bo przeciez nie wystarczy calodniowe stukanie w F5 aby odswiezyc strone i zapisac sie na maraton (w tym roku zapelnienie 120 tys miejsc zajelo jakies 16h zaledwie). Ani 5 miesieczne czekanie na wyniki losowania, ktore i tak nie sa nigdzie publikowane. Kazdy z zapisanych znajdzie w swojej skrzynce gazetke z "Congratulations you're in" lub "Commiserations you're not". W ubieglym roku dostalo mi sie to drugie. W chwili obecnej stosunek przyjetych do odrzuconych wsrod biegajacych znajomych wynosi 9:3. Wczoraj pedzilam do domu jak na skrzydlach, ale nic nie bylo. Moze dzis...

A i glos stracilam. Wtorkowe przewianie przechodzi w kolejna przeziebieniowa faze. Nawet mi to nie przeszkadza bo nie musze odbierac telefonow w pracy i moge sie skupic na ciekawszych zajeciach (jak przeglad innych biegowych blogow i dumanie czy zapisac sie na paryski maraton czy nie). Wekend pewnie spedza pod kolderka zamiast na bieganiu. Ale za to wglebie sie znowu w lekture "Brain Trainig for Runners". Przebrnelam juz przez techniczno-fizjologiczne opisy i dochodze do ciekawszych czesci o tempie, kroku, odzywianiu i planach. Byle do 5

czwartek, 30 września 2010

Buraczka?

Nowy lsniacy numer runners world wyladowal dzis w mojej skrzynce. Najpierw niecierpliwie przerzucam strony przegladajac chybcikiem zawartosc. Z bolem serca odkladam na bok, bo trzeba pojsc do pracy. Wieczorem, na spokojnie, z kubkiem herbaty zaglebiam sie w lekture. 

Nic nie cieszy bardziej niz znalezienie w nim notki o/z Polski. W listopadowym numerze (a zdawaloby sie dopiero wrzesien) polecaja polskie buraczki. A raczej buraczki ogolnie, jako superzarelko dla biegajacych prosto znad Wisly. Buraki sa doskonalym zrodlem witaminy B, potasu, wapnia i zelaza. I przede wszystkim, to co dla biegaczy najwazniejsze, zawieraja ogromne ilosci betainy, ktora wplywa na szybsza rekonwalescencje po treningu poprzez zmiejszenie stanow zapalnych miesni.

zdjeciowo


Musze przyznac ze calkiem ladna postawa. Plecy wyprostowane, glowa w jednej linii, lapki pod katem blisko ciala.

Zachcialo mi sie potruchtac do domu we wtorek aby porozciagac nieszczesne lydki. Wialo z lekka i padlo mi na gardlo. Od trzech dni czuje sie jakbym zjechala je papierem sciernym. A mi sie chce biegac. Moze chociaz na biezni potruchtam wieczorem

poniedziałek, 27 września 2010

Cena za beztroske

Dzis place za wczorajsza zabawe. Lydki krzycza bolem przy probie chodzenia. A tak je pieknie wczoraj rozciagnelam. Nawet buty na obcasach nie pomagaja. Ale usmiech i tak nie schodzi mi z twarzy. Za dwa dni przejdzie

niedziela, 26 września 2010

Dobieglam

Dalam rade. A nawet sprawilo mi to przyjemnosc. A zaczelo sie nieciekawie.

Cieszylam sie, ze nareszcie jakis bieg na moim podworku, wiec nie musze sie spieszyc i wstawac o 5 rano by tam dojechac. North Greenwich mam rzut beretem od domku, ot po drugiej stronie rzeki. Mimo wszystko wyszlam troche wczesniej tak na wszelki wypadek. Najwidoczniej "wszelki wypadek" mial dzis dyrur w mojej dzielnicy. Metro nie dzialalo. Jako ze nie byla to zaplanowana przerwa, tfl nie przygotowalo zadnych autobusow zastepczych. Mostu w mojej czesc miasta nie pobudowano. Mamy jeden tunel, gdzie pieszym i rowerzystom wstep wzbroniony. Wszyscy biegacze byli kierowani na przystanek autobusowy 2km w przeciwnym kierunku by zlapac jedyny, przekraczajacy rzeke autobus 108. Londyn ma te swoje pietrowe autobusy, czy tez dlugasne skaldaki. Ale pech chcial ze linia 108 obslugiwana jest przez najmniejszy, najkrotszy autobusik. W efekcie przystanek okupowala grupka okolo 50 biegaczy a autobus kursujacy co 20 minut mijal nas bez najmniejszego zamiaru na zatrzymanie i dobranie pasazerow. Byly juz nawet plany porwania pierwszego pustego autobusu ktory wracal na stacje. 

Na 45minut przed rozpoczeciem biegu wskoczylam w pierwszy powrotny autobus i na stacji podlaczylam sie pod grupke biegaczy, ktorzy wpadli na pomysl wezwania taksowki. 6 minut pozniej bylismy na miejscu. 
Organizatorzy postanowili opoznic bieg o 45 minut tak by wszyscy dotarli na czas. 

W oczekiwaniu

Znajomy, ktory oddal mi swoje miejsce zadeklarowal czas 1h20 co automatycznie umiescilo mnie w strefie dla elity. Czulam sie tam bardzo nie na miejscu. 

Czego mozna sie spodziewac po biegaczu z numerem 1? Ze znajdzie sie na podium oczywiscie (na 3cim miejscu o pelna godzine lepszy niz ja, ale zawsze). I kto na linii startowej zaraz obok niego? Oczywiscie ja. Bedac posrod nich nie wypadalo zatem zaczac biegu moim zaplanowanym 6km/min truchcikiem. 
Przez pierwsze 2 km szalalam tempem zwyciezcow. Po 2km padlam. Zwolnilam do 5-5,40 i tego tempa trzymalam sie do konca.

Dzisiejszy bieg byl pierwszym na kilku plaszczyznach:
  • Pierwszy bez zwracania uwagi na czas i tempo. Po 5 milach zlapalam wygodne tempo i przelaczylam sie na autopilota ani razu nie zerkajac na zegarek. Widok oficjalnego zegara na mecie bardzo mne ezaskoczyl.
  • Pierwszy bez muzycznego wspomagacza. Mp3 ladowana wczoraj padla zaraz na poczatku. Sama nie wiem czy ta bezmuzyczna cisza pomogla mi czy nie. Moglam sie lepiej wsluchac w siebie, oddech, krok. Cos czego zawsze unikam chowajac sie za sciana muzyki.
  • Pierwszy w Vibramkach. Caly dzien sie wahalam nie wiedzac czy jestem juz gotowa na pelny dystans. Ale jak inaczej sprawdzic niz decydujac sie w nich pobiec? Bieglo sie naprawde dobrze. Kolana siedzialy cichutko przez caly czas. Po 3 milach odezwalo sie cos tuz za wewnetrzna strona prawej kostki. Balam sie ze moze sciegno, ale bol zniknal przy 6 mili. Sporo biegaczy dobiegalo do mnie i wypytywalo o komfort biegania, czas przejscia, niektorzy nawet pstrykali im zdjecia.  Zero odciskow czy obtarc. Nie bolaly podbicia, czego sie najbardziej obawialam. Zamiast tego moglam po prostu zapomniec o tym, ze biegne.
  • No i pierwszy bez zadnego przygotowania. Ostatnie 6 miesiecy to prawie nie istniejace przebiezki. Liczylam sie z tym, ze bede biegla do znacznikow milowych i spacerowala chwile. Taki byl plan. W rzeczywistosci przeszlam sie troche po 4 mili wykonczona za szybkim startem, i chwile na 6tej. Poza tym bieglam caly czas w miare jednostajnym tempem. I bylo mi dobrze. Miesnie nie protestowaly, stopy biegly jak chcialy, oddechu nie brakowalo. Pamiec miesni jest jednak niesamowita. 
Takie piekne gorki mielismy przez pierwsze 7 mil. Vibramki swietnie nadaja sie do takich podbiegan, odbijajac sie z palcow i przodu stopy. 

Wynik: 2.06 I ciagle czulam sie na silach. 5289 na, podobno 17 000 biegnacych. 

Wiaterek zawial mi troche flage


czwartek, 23 września 2010

Dam Rade

Dobieglam do domu we wtorek. 11km. Wliczajac skrzyzowania z mozliwoscia czerwonych swiatelek (sztuk 33) wyszlo mi tego 1h16min. Biorac pod uwage zerowy trening w ostatnich tygodniach (miesiacach) to i tak bylam o 2 minuty szybsza niz w czasach gdy biegalam non stop. Dziwna sprawa, kondycja.

Ciesze sie ze juz jesien, ale tylko dlatego ze znowu mam chec na bieganie. Dzis pierwszy dzien jesieni i ... leje, oczywiscie. A ja zaplanowalam sobie bieg po pracy.

wtorek, 21 września 2010

Niespodziewane niespodzianki

Biegne pol maratonu w niedziele. Kto by pomyslal.

Ok, biegne to moze zbyt szumnie powiedziane. Wezme udzial jest bardziej adekwatne, biorac pod uwage brak jakiegokolwiek treningu w ostatnich tygodniach.

Impreza "Run to the Beat"odbedzie sie po raz trzeci z rzedu. Start i meta znajduja sie tuz przed kopula kosmicznego O2 w North Greenwich


A nastepnie bedzie przebiegac po gorkach i dolkach poludniowego Greenwich i Charlton. Trasa wyglada tak:



Zachecajaco prawda?

Jako ze jest to wydarzenie muzyczne bieg beda umilac zespoly przygrywajace na zywo ze scen rozstawionych w 14 strategicznych  punktach trasy.




Znajomy nie moze wziac udzialu i odstepuje mi swoje miejsce. Szkoda aby sie zmarnowalo. Zrobie sobie z tego niedzielny spacerek. Po raz pierwszy w historii mojego biegania nie bedzie walki z czasem, proby pobicia samej siebie, tempa, kroku itd. Bede rozkoszowac sie piekna pogoda (lekkie zachmurzenie max 14C), jesienna kolorystyka pieknej okolicy, swietna muzyka i towarzystwem.

A najlepsze jest to ze mieszkam doslownie na drugim brzegu rzeki, wiec nie bede musiala zrywac sie skoro swit.

Sprobuje dzis pobiec trase praca-dom. 11km, tak na rozgrzewke.

Zastanawiam sie tylko czy moje nogi sa juz gotowe na pol maratonu w Vibramkach. Biegam w nich juz pare miesiecy ale jeszcze niegdy na tak dlugim dystansie.

piątek, 10 września 2010

Rybka czy akwarium

Zamiast tradycyjnej co-piatkowej fish & chips wybralam sie na szybka 20minutowa przebiezke nad rzeka. Nie mialam pojecia jak wiele osob biega w trakcie lunchu. Lawirujac pomiedzy zblakanymi turystami, taksowkami i nawalem czerwonych swiatel udalo mi sie zrobic 3km. Dobre i to. Na pewno lepsze niz smazona w grubej panierce, w glebokim tluszczu rybka.

Wyczyn postawil mnie znowu w szeregi „dziwakow” w pracy (i calowakacyjne lenistwo poszlo na marne).

Lato kompletnie mnie rozleniwilo. Uwielbiam slonce, ale w najmniejszym stopniu nie nastraja mnie do uprawiania jakiegokolwiek sportu. Wraz z koncem lata, upalow, slonecznych dni, z nastaniem pochmurnych porankow i deszczowej chlapy tradycyjnie budzi sie we mnie biegowe zwierze. Nagle trampki znajduja sie w zasiegu reki, biegowe ciuchy czekaja, przygotowane na kolejny bieg.

W przyszlym miesiacu powinny pojawic sie wyniki losowania do maratonu londynskiego. Moze tym razem sie uda?

wtorek, 7 września 2010

Bike the strike

Caly Londyn pala dzis plomiennym uczuciem do pracownikow metra ktorzy po raz kolejny postanowili nie przyjsc do pracy. Szkoda ze ja tak nie moge. Podobnie jak w ubieglym roku przez 2 dni metro nie jezdzi wcale lub w bardzo ograniczonym skladzie i tylko niektore linie. Korki ciagna sie kilka – nascie/dziesci kilometrow, przystanki autobusowe sa tak zatloczone ze autobusy przestaja sie zatrzymywac po 4 takich. Tysiace zdezorientowanych Londynczykow blaka sie po powierzchni, zaslaniajac oczy przed razacymi promieniami slonecznymi, nie nawykli do swiatla dziennego. Bez kolorowych strzalek mowiacym im w ktorym kierunku isc kreca sie w kolko.
Sprzatajacy ulice stwierdzili ze godziny najwiekszego szczytu sa najlepszym momentem aby wyjechac ciezaroweczkami na ulice i zaczac blokowac sciezki rowerowe, gdzie oprocz codzinnej walki z szalonymi motocyklistami doszla nam ta z „niedzielnymi rowerzystami”.

Burmistrz Borys dogodzil miastu (idac za przykladem innych stolic Europy) i w lipcu zamontowal kilka tysiecy rowerkow do wypozyczenia. Idea sama w sobie swietna i wygodna (zwlaszcza dla mieszkajacych w centrum bo stoiska rowerowe nie wykraczaja raczej poza pierwsza strefe, bum tym dojezdzajacym pociagami), ale jakze niebezpieczna. Teraz dostep do roweru, badz nie badz dosc niebezpiecznego srodka transportu w nieodpowiedzialnych rekach ma kazdy.

Czym charakteryzuje sie niedzielny rowerzysta (w skrocie NR)?

Przede wszytkim calkowita beztroska rowerowa. Linie, przepisy, wspoluzytkownicy drogi nie maja dla nich wiekszego znaczenia, bo ONI sa na drodze, wiec to raczej oczywiste, ze to INNI powinni miec sie na bacznosci. NR maja dziwny zwyczaj gwaltownego skrecania kierownicy w lewo, gdy przychodzi im sie obejrzec w prawo lub do tylu. Za nic maja sobie linie wyznaczajace sciezke rowerowa, najchetniej jechaliby samym srodkiem, bo tak im wygodnie. Na autostradzie rowerowej (wyraznie rzucajacej sie w oczy przez wsciekle blekitna powierzchnie) beda pedalowac tuz przy srodkowej lini (bo to daje im sporo pola manewrowego w razie gdyby zminili zdanie) z predkoscia kury chodzacej po podworku w sloneczny dzien. Bo przeciez trzeba sie rozejrzec dookola.

Tak, pomysl fajny, tylko troche niebezpieczny.

Z pozytywnych wiadomosci wracam do szkoly. Tak, tak zachcialo sie (prawie) studenckiego zywota, i tak od poniedzialku bede zglebiac jeszcze glebiej (a maslo bedzie coraz bardziej maslane) zawilosci jezyka angielskiego. Dzisiejszy test wypadl dosc pomyslnie dajac mi 100% z gramatyki i 90% z pisania :) 

czwartek, 8 lipca 2010

Co sie wydarzylo po zyli dlugo i szczesliwie czyli bajki o wlosko-japonskich cudach ciag dalszy

Pozwole sobie dzis zacytowac 2 pytania jakie otrzymalam.

'jak sie przestawialas z asicsow na pieciopalczatki ? i czy maraton polecialas w nich czy jednak w 'normalnych'

Przestawiam sie caly czas. Po kilkunastu latach korzystania ze wspomagania jakie daje obuwie nie sposob przestawic sie na 'bososc' w przeciagu kilku tygodni. Sa tacy, co probuja, a potem mamy artykuly o tym jak grupa amerykanskich zapalencow trafia do lekarza, bo po bosym weekendzie uszkodzili sobie co nie co.
Dziwi mnie, ze Vibram nie przygotowal jeszcze planu przejsciowego. Owszem VFF nie byly planowane jako buty do biegania, ale z wprowadzeniem na rynek Bikili i Speedow - modeli typowo biegowych przydalby sie plan treningowy ulatwiajacy zamiane. Jedyny taki plan znalazlam na stronie firmy Ecco, ktora wprowadzajac na rynek model BIOM probuje pewnie zgarnac czesc klientow zainteresowanych bieganiem naturalnym . Plan TUTAJ

Poczatkowo wedlug zalecen staralam sie przyzwyczaic stopy do nowego (starego jak swiat) sposobu chodzenia. Palczatki nosilam wszedzie gdzie sie dalo, przy ogolnym niezadowoleniu wspolpracownikow, ktorzy stawiali torbe tuz przed moimi stopami w pubie aby nikt nie widzial co mam na sobie. Czesto nosilam je nawet siedzac przy biurku w pracy (raz o maly wlos wyszlabym w nich na spotkanie z klientem, na szczescie kolezanka w pore dostrzegla ze jakas za niska jestem).
Po 2 tygodniach odwazylam sie na kilkunastominutowa przebiezke na biezni. Poczatkowo wyczuwalam lekkie napiecie w lewym kolanie, ktore zniknelo po kilku minutach truchtu. Na reszte treningu zalozylam asicsy. Powoli zwiekszalam czestotliwosc i dlugosc treningow. W tej chwili jestem w stanie przebiec w nich (bezkontuzyjnie) 10km.
Maraton(y) przebieglam w starych zjechanych asicsach. Mam nadzieje ze przyszloroczny juz bedzie w palczatkach. Teraz przeplatam treningi: jeden dzien biegam w palczatkach jeden w asicsach, nie chce przeciazyc miesni i stawow, ale chce je konsenkwentnie przyzwyczajac. Czuje ze stope mam o wiele silniejsza niz wczesniej. Co dziwne ostatnio biegalam w palczatkach i bieglo sie swietnie, potem ten sam dystans przebieglam w asicsach i czulam klucie w kolanie.

'i jeszcze jedno - tez kusi mnie zeby wcisnac sie w cwx - jak po kilku miesiacach wyglada temat zadowolenia z nich ?'

Zadowolenie nadal trwa i przeradza sie w lekki zachwyt. Czasem, gdy wydaje mi sie ze wcale nie sa takie fajne przesiadam sie na zwykle spodenki aby przypomniec sobie jak to bylo. Przede wszystkim trzymaja caly pas brzuszny na miejscu. Nic nie faluje na plecach (tak, tak ma sie tam troche tluszczyku) zaburzajac poczucie rownowagi, brzuch wciagniety co automatycznie wspiera plecy i poprawia postawe. Dol plecow juz nie boli, bo przestaje sie garbic. Miesnie ud i lydek podtrzymane i to tez oszczedza troche energii. Biegnie sie w nich lzej, tak jakbym do tej pory biegala z ciezarkami na kostkach.
W kwietniu bylo cieplo, dzien maratonu paryskiego byl dosc upalny a ja wcale tego nie czulam. Bardzo dobra wentylacja. I cos w tym odpowiednim ukrwieniu/dotlenieniu miesni i calej tej technicznej gadce musi byc bo miesnie regeneruja sie o wiele szybciej.
Polecam z czystym sumieniem. Wydatek spory, ale przeciez to nie sa jednorazowki i powinny mi wystarczyc na kilka sezonow. Poza tym dzialaja tez odchudzajaco a raczej any-tyciowo (nie moge przytyc bo sie nie zmieszcze).
Nie wiem czy jest mozliwosc przymierzenia ich w sklepie, dobranie rozmiaru nie jest latwe.

środa, 23 czerwca 2010

Dlugi dzien milych wrazen

Gdy z wielkim wysilkiem zwlekalam sie wczoraj z miekkiego lozka nie spodziewalam sie ze dzien zakonczy sie tak jak sie zakonczyl.
Zaczelo sie od sniadania, (czyli tak jak byc powinno a nigdy sie nie zdaza bo dodatkowe 5 minut snu wydaje sie o wiele cenniejsze niz kawa wypita przy stole), ale bylo to sniadanie dosc nietypowe. W ramach rowerowego tygodnia przy najczesciej uczeszczanych sciezkach Londynu zostaly zorganizowane bezplatne sniadania dla rowerzystow. Kawa, herbata, drozdzowki, bajgle z serem i szynka, nutella, soki. Moglam  pogawedzic z innymi rowerzystami, ktorych czesto mijam na trasie ale zazwyczaj konczy sie na przyjaznym kiwnieciu glowa, dowiedziec sie o antyzlodziejskim znaczeniu rowerow, rejetsracji, rowerowych imprezach typu: przebierankowa glamour ride w piatek, itd.



Pokrzepiona na ciele jak i na duchu ruszylam do pracy. Tu czekal na mnie bardzo mily mail od sweat shopu, w ktorym informowano mnie, ze pomimo uplyniecia regulaminowego czasu na zwroty oni z wielka checia przyjma moje GT2150 i wymienia na inny bardziej dopasowany model i ponownie przebadaja mi stopki. Za friko.

A pod koniec dnia znajoma przypomniala mi o koncercie Bon Joviego w O2. ebay jak zwykle okazal sie nie zawodny (i tani jak barszcz). Jedyny problem polegal na tym, ze bilety byly do odebrania w miejscowosci oddalonej od Londynu o godzine jazdy pociagiem. Okazuje sie, ze 12 minut to az nadto by wystrzelic z pracy jak z procy, doladowac karte na metro, dotrzec na dworzec Kings Cross, kupic bilet w odpowiednie miejsce i wskoczyc do prawie odjezdzajacego pociagu. Przy okazji zaliczylam mala wycieczke krajoznawcza. Teraz, gdy pogoda w koncu dopisuje trzeba bedzie zapakowac rower do pociagu i wybrac sie na aktywniejsze spedzanie weekendow. Anglia jest piekna i taka zielona. Zapomnialam juz jak wygladaja laki i pola ciagnace sie az po horyzont.
Po dotarciu na miejsce mialam tylko 3 minuty by zlapac powrotny pociag. Swietna organizacja logistyczna. Kid Rock i Bon Jovi dali fantastyczny koncert. Zdarlam sobie glos wydzierajac sie na niesmiertelnym "Keep the faith" czy smecac razem z pozostalymi 23000 widzami:
"an aaaaaaajjjjj  łyl lov juuuuuuuuu bejbeeeeee  oooooooolłejssssss" - szczenieckie czasy mi sie od razu przypomnialy. Chlopaki tryskali energia i w niczym nie przypomniali prawie 50latkow.

Lubie takie dni, gdy zycie czeka z milymi niespodziewankami i wystarczy tylko wyjsc za prog by sie na nie natknac.