poniedziałek, 10 marca 2014

Pęknięcie z przemieszczeniem, czyli o tym jak się oferma na rowerową wycieczkę wybrała. Między innymi

Obijam się ostatnio z pisaniem, ale lepiej z pisaniem niż z bieganiem. Wciągnęło mnie kilka projektów, w tym tworzenie pracowni vel studia twórczego ( fajnie brzmi, prawda? " jakby co, to będę tworzyć w moim studio"). Efekty pracy można sobie obejrzeć tu, tu i tu. Te drugą stronkę prowadzimy ze znajomą, więc nie wszystko jest moje.  Dodatkowo Tygrys nie pozwala się nudzić a piękna pogoda nie nastraja mnie do spędzania niepotrzebnie czasu przed mionitorem. Ale od czasu do czasu wypadałoby coś skrobnąć. 

Truchtam sobie w wolnych chwilach. Gdy leżał śnieg, udało mi się wykonać kilka treningów z Juniorem na sankach. Lekko nie było, ale dzieć bł zachwycony zaprzęgowym końikiem. Jestem szczęściarą, bo Tygrys aż się rwie do aktywnego spędzania czasu (lubię myśleć, że mam w tym czynny udział i po części to moja zasługa) zwłaszcza, gdy ja też w tym uczestniczę. I tak podczas jogi muszę ustąpić mu miejsca na macie, ćwicząc z DVD zabiera mi najlżejsze ciężarki a na spacerach dba o moją kondycję. Nadal uwielbia wozidła maści wszelakiej wię siedzi grzecznie w wózku i pozwala biegać. Dziś zainaugurowaliśmy sezon biegania z wózkiem i bryknęliśmy do Dziadków. Przy okazji mogłam sobie sprawdzić ile czasu zajmie mi pokonanie trasy 5km przed majowym Ekidenem. No więc marniutko bo 38minut, ale ... Na swoje usprawiedliwienie mam kilka niniejszych punktów: 

a) z wózkiem niebiegowym, a takowym się wybraliśmy, biegnie się źle, wolno i niewygodnie
b) po drodze mijaliśmy dźwig przy pracy oraz kilka traktorów co wymagał swolnienia, by Tygrys nacieszył oczęta i miał o czym opowiadać Dziadkowi
c) domagał się nieustającego komentarza na żywo na temat wszystkiego co mijaliśmy po drodze, wiec zadyszkę miałam jak trzeba

W tym miejscu pragnę uspokoić drużynę blogaczy, która to widząc powyższy czas zapewne zastanawia się już jak wykreślić mnie z listy ;) do maja to ja zamierzam urwać przynajmniej 15 minut, no i wózek zostawie w domu. Wracając do domu zamienimy wózki i weźmiemy już baby joggera, dzięki czemu częściej wybierzemy się na bieganie w dzień

Wyciagnęłam też sąsiadkę na wieczorne bieganie. Dzieciaki zostały pod opieką tatusiów a my brykałyśmy po ciemnej stronie wsi. Na początek male 2,5km kółeczko aby jej nie przerazić za bardzo. Ale fajnie byłoby przygotować się razem do 10km biegu wokół Jeziorek Międzyrzeckich (jeszcze jej nie informowałam o tych planach, małe kroczki, małe kroczki). 

Mój tratlonowy start będę chyba musiała przełożyć na przyszły rok bo koliduje z planami ślubnymi. Tak to jest jak na bieg trzeba się zapisać z rok wcześniej a na ślub tylko 3 miesiące wcześniej.

To tyle z aktualności biegowych i wracam do tematu tytułowego. Zainaugurowaliśmy sezon rowerowy wczoraj. Mamy to szczęście mieszkać w pięknych okolicach i jak nie wyżej wspomniane Międzyrzeckie Jeziorka, czy też mnóstwo przejezdnych, grzbno-poziomkowo-jagodowych lasów to mamy jeszcze Zbiornik. Za czasów mojego dzieciństwa często się w nim kąpaliśmy, ale był wtedy bardziej zadbany. W tej chwili to raj dla wędkarzy, niedzielnych spacerowiczów i ptactwa. Wprawdzie część wody jeszcze jest zamawznięta, ale już pływają całe kolonie kaczek, 50+ łabędzi a nawet pełno bobrów. Tych akurat nie spotkaliśmy, ale podziwialiśmy ich żeremie. Uświadomiłam sobie wczoraj, że to doskonałe miejsce do biegania. Zbiornik przecina grobla co daje kilka możliwych tras biegowych. Zbiornik leży przy kanale Wieprz-Krzna i tak sobie myślę, że fajńie byłoby zrobić kiedyś taki trening kanałem. Sęk w tym żec ały kanał ma 140km długości, więc to nie na moje bieganie na razie, ale jakieś fragmenty na pewno zechcę pokonać.

Przy okazji zabraliśmy też Babcię i Dziadka Tygryska i zrobiła nam się rodzinna wyprawa. Wracaliśmy już do domu, gdy nieuważnie najechałam na gałąź. A tam, gałąź, no gałązka, chucherko takie, może z 50mm średnicy miała, a szkody narobiła jakbym przynajmńiej na konar jakiś najechała. Kto wiedział, że ja takiego pałera w kopycie mam? Wkręciła się w łańcuch a ja pokręciłam pedałami o sekundę za długo i było już po wszystkim. Pękło mi takie trzymadełko od mechanizmu od tylnej przerzutki aż całą prowadnicę mi wygięło tak, że wgięlam sobie nawet tylny widelec. Oferma. M spiorunował mnie wzrokiem i kilkoma dosadnymi słowami na co ja milczałam z pokorą przyjmując zasłuzoną reprymendę. No ale czy ja specjalnie? Ot zwyczajńie przez nieuwagę, zapatrzyłam się na łabędzia jakiego i trach. Udalo mu się trochę odgiąć cały wichermajster na tyle, że nadal mogłam jechać dalej, ale myślałam, że ducha wyzionę. Na najcięższej przerzutce, z małym śpiącym klockiem w foteliku po trawiastych wertepach wału zbiornikowego dało się we znaki.  Padłam snem sprawiedliwego zaraz po Tygrysie. Ale fajnie było. Zbiornik pokażę Wam później jak zdjęcia zrzucę.