czwartek, 30 września 2010

Buraczka?

Nowy lsniacy numer runners world wyladowal dzis w mojej skrzynce. Najpierw niecierpliwie przerzucam strony przegladajac chybcikiem zawartosc. Z bolem serca odkladam na bok, bo trzeba pojsc do pracy. Wieczorem, na spokojnie, z kubkiem herbaty zaglebiam sie w lekture. 

Nic nie cieszy bardziej niz znalezienie w nim notki o/z Polski. W listopadowym numerze (a zdawaloby sie dopiero wrzesien) polecaja polskie buraczki. A raczej buraczki ogolnie, jako superzarelko dla biegajacych prosto znad Wisly. Buraki sa doskonalym zrodlem witaminy B, potasu, wapnia i zelaza. I przede wszystkim, to co dla biegaczy najwazniejsze, zawieraja ogromne ilosci betainy, ktora wplywa na szybsza rekonwalescencje po treningu poprzez zmiejszenie stanow zapalnych miesni.

zdjeciowo


Musze przyznac ze calkiem ladna postawa. Plecy wyprostowane, glowa w jednej linii, lapki pod katem blisko ciala.

Zachcialo mi sie potruchtac do domu we wtorek aby porozciagac nieszczesne lydki. Wialo z lekka i padlo mi na gardlo. Od trzech dni czuje sie jakbym zjechala je papierem sciernym. A mi sie chce biegac. Moze chociaz na biezni potruchtam wieczorem

poniedziałek, 27 września 2010

Cena za beztroske

Dzis place za wczorajsza zabawe. Lydki krzycza bolem przy probie chodzenia. A tak je pieknie wczoraj rozciagnelam. Nawet buty na obcasach nie pomagaja. Ale usmiech i tak nie schodzi mi z twarzy. Za dwa dni przejdzie

niedziela, 26 września 2010

Dobieglam

Dalam rade. A nawet sprawilo mi to przyjemnosc. A zaczelo sie nieciekawie.

Cieszylam sie, ze nareszcie jakis bieg na moim podworku, wiec nie musze sie spieszyc i wstawac o 5 rano by tam dojechac. North Greenwich mam rzut beretem od domku, ot po drugiej stronie rzeki. Mimo wszystko wyszlam troche wczesniej tak na wszelki wypadek. Najwidoczniej "wszelki wypadek" mial dzis dyrur w mojej dzielnicy. Metro nie dzialalo. Jako ze nie byla to zaplanowana przerwa, tfl nie przygotowalo zadnych autobusow zastepczych. Mostu w mojej czesc miasta nie pobudowano. Mamy jeden tunel, gdzie pieszym i rowerzystom wstep wzbroniony. Wszyscy biegacze byli kierowani na przystanek autobusowy 2km w przeciwnym kierunku by zlapac jedyny, przekraczajacy rzeke autobus 108. Londyn ma te swoje pietrowe autobusy, czy tez dlugasne skaldaki. Ale pech chcial ze linia 108 obslugiwana jest przez najmniejszy, najkrotszy autobusik. W efekcie przystanek okupowala grupka okolo 50 biegaczy a autobus kursujacy co 20 minut mijal nas bez najmniejszego zamiaru na zatrzymanie i dobranie pasazerow. Byly juz nawet plany porwania pierwszego pustego autobusu ktory wracal na stacje. 

Na 45minut przed rozpoczeciem biegu wskoczylam w pierwszy powrotny autobus i na stacji podlaczylam sie pod grupke biegaczy, ktorzy wpadli na pomysl wezwania taksowki. 6 minut pozniej bylismy na miejscu. 
Organizatorzy postanowili opoznic bieg o 45 minut tak by wszyscy dotarli na czas. 

W oczekiwaniu

Znajomy, ktory oddal mi swoje miejsce zadeklarowal czas 1h20 co automatycznie umiescilo mnie w strefie dla elity. Czulam sie tam bardzo nie na miejscu. 

Czego mozna sie spodziewac po biegaczu z numerem 1? Ze znajdzie sie na podium oczywiscie (na 3cim miejscu o pelna godzine lepszy niz ja, ale zawsze). I kto na linii startowej zaraz obok niego? Oczywiscie ja. Bedac posrod nich nie wypadalo zatem zaczac biegu moim zaplanowanym 6km/min truchcikiem. 
Przez pierwsze 2 km szalalam tempem zwyciezcow. Po 2km padlam. Zwolnilam do 5-5,40 i tego tempa trzymalam sie do konca.

Dzisiejszy bieg byl pierwszym na kilku plaszczyznach:
  • Pierwszy bez zwracania uwagi na czas i tempo. Po 5 milach zlapalam wygodne tempo i przelaczylam sie na autopilota ani razu nie zerkajac na zegarek. Widok oficjalnego zegara na mecie bardzo mne ezaskoczyl.
  • Pierwszy bez muzycznego wspomagacza. Mp3 ladowana wczoraj padla zaraz na poczatku. Sama nie wiem czy ta bezmuzyczna cisza pomogla mi czy nie. Moglam sie lepiej wsluchac w siebie, oddech, krok. Cos czego zawsze unikam chowajac sie za sciana muzyki.
  • Pierwszy w Vibramkach. Caly dzien sie wahalam nie wiedzac czy jestem juz gotowa na pelny dystans. Ale jak inaczej sprawdzic niz decydujac sie w nich pobiec? Bieglo sie naprawde dobrze. Kolana siedzialy cichutko przez caly czas. Po 3 milach odezwalo sie cos tuz za wewnetrzna strona prawej kostki. Balam sie ze moze sciegno, ale bol zniknal przy 6 mili. Sporo biegaczy dobiegalo do mnie i wypytywalo o komfort biegania, czas przejscia, niektorzy nawet pstrykali im zdjecia.  Zero odciskow czy obtarc. Nie bolaly podbicia, czego sie najbardziej obawialam. Zamiast tego moglam po prostu zapomniec o tym, ze biegne.
  • No i pierwszy bez zadnego przygotowania. Ostatnie 6 miesiecy to prawie nie istniejace przebiezki. Liczylam sie z tym, ze bede biegla do znacznikow milowych i spacerowala chwile. Taki byl plan. W rzeczywistosci przeszlam sie troche po 4 mili wykonczona za szybkim startem, i chwile na 6tej. Poza tym bieglam caly czas w miare jednostajnym tempem. I bylo mi dobrze. Miesnie nie protestowaly, stopy biegly jak chcialy, oddechu nie brakowalo. Pamiec miesni jest jednak niesamowita. 
Takie piekne gorki mielismy przez pierwsze 7 mil. Vibramki swietnie nadaja sie do takich podbiegan, odbijajac sie z palcow i przodu stopy. 

Wynik: 2.06 I ciagle czulam sie na silach. 5289 na, podobno 17 000 biegnacych. 

Wiaterek zawial mi troche flage


czwartek, 23 września 2010

Dam Rade

Dobieglam do domu we wtorek. 11km. Wliczajac skrzyzowania z mozliwoscia czerwonych swiatelek (sztuk 33) wyszlo mi tego 1h16min. Biorac pod uwage zerowy trening w ostatnich tygodniach (miesiacach) to i tak bylam o 2 minuty szybsza niz w czasach gdy biegalam non stop. Dziwna sprawa, kondycja.

Ciesze sie ze juz jesien, ale tylko dlatego ze znowu mam chec na bieganie. Dzis pierwszy dzien jesieni i ... leje, oczywiscie. A ja zaplanowalam sobie bieg po pracy.

wtorek, 21 września 2010

Niespodziewane niespodzianki

Biegne pol maratonu w niedziele. Kto by pomyslal.

Ok, biegne to moze zbyt szumnie powiedziane. Wezme udzial jest bardziej adekwatne, biorac pod uwage brak jakiegokolwiek treningu w ostatnich tygodniach.

Impreza "Run to the Beat"odbedzie sie po raz trzeci z rzedu. Start i meta znajduja sie tuz przed kopula kosmicznego O2 w North Greenwich


A nastepnie bedzie przebiegac po gorkach i dolkach poludniowego Greenwich i Charlton. Trasa wyglada tak:



Zachecajaco prawda?

Jako ze jest to wydarzenie muzyczne bieg beda umilac zespoly przygrywajace na zywo ze scen rozstawionych w 14 strategicznych  punktach trasy.




Znajomy nie moze wziac udzialu i odstepuje mi swoje miejsce. Szkoda aby sie zmarnowalo. Zrobie sobie z tego niedzielny spacerek. Po raz pierwszy w historii mojego biegania nie bedzie walki z czasem, proby pobicia samej siebie, tempa, kroku itd. Bede rozkoszowac sie piekna pogoda (lekkie zachmurzenie max 14C), jesienna kolorystyka pieknej okolicy, swietna muzyka i towarzystwem.

A najlepsze jest to ze mieszkam doslownie na drugim brzegu rzeki, wiec nie bede musiala zrywac sie skoro swit.

Sprobuje dzis pobiec trase praca-dom. 11km, tak na rozgrzewke.

Zastanawiam sie tylko czy moje nogi sa juz gotowe na pol maratonu w Vibramkach. Biegam w nich juz pare miesiecy ale jeszcze niegdy na tak dlugim dystansie.

piątek, 10 września 2010

Rybka czy akwarium

Zamiast tradycyjnej co-piatkowej fish & chips wybralam sie na szybka 20minutowa przebiezke nad rzeka. Nie mialam pojecia jak wiele osob biega w trakcie lunchu. Lawirujac pomiedzy zblakanymi turystami, taksowkami i nawalem czerwonych swiatel udalo mi sie zrobic 3km. Dobre i to. Na pewno lepsze niz smazona w grubej panierce, w glebokim tluszczu rybka.

Wyczyn postawil mnie znowu w szeregi „dziwakow” w pracy (i calowakacyjne lenistwo poszlo na marne).

Lato kompletnie mnie rozleniwilo. Uwielbiam slonce, ale w najmniejszym stopniu nie nastraja mnie do uprawiania jakiegokolwiek sportu. Wraz z koncem lata, upalow, slonecznych dni, z nastaniem pochmurnych porankow i deszczowej chlapy tradycyjnie budzi sie we mnie biegowe zwierze. Nagle trampki znajduja sie w zasiegu reki, biegowe ciuchy czekaja, przygotowane na kolejny bieg.

W przyszlym miesiacu powinny pojawic sie wyniki losowania do maratonu londynskiego. Moze tym razem sie uda?

wtorek, 7 września 2010

Bike the strike

Caly Londyn pala dzis plomiennym uczuciem do pracownikow metra ktorzy po raz kolejny postanowili nie przyjsc do pracy. Szkoda ze ja tak nie moge. Podobnie jak w ubieglym roku przez 2 dni metro nie jezdzi wcale lub w bardzo ograniczonym skladzie i tylko niektore linie. Korki ciagna sie kilka – nascie/dziesci kilometrow, przystanki autobusowe sa tak zatloczone ze autobusy przestaja sie zatrzymywac po 4 takich. Tysiace zdezorientowanych Londynczykow blaka sie po powierzchni, zaslaniajac oczy przed razacymi promieniami slonecznymi, nie nawykli do swiatla dziennego. Bez kolorowych strzalek mowiacym im w ktorym kierunku isc kreca sie w kolko.
Sprzatajacy ulice stwierdzili ze godziny najwiekszego szczytu sa najlepszym momentem aby wyjechac ciezaroweczkami na ulice i zaczac blokowac sciezki rowerowe, gdzie oprocz codzinnej walki z szalonymi motocyklistami doszla nam ta z „niedzielnymi rowerzystami”.

Burmistrz Borys dogodzil miastu (idac za przykladem innych stolic Europy) i w lipcu zamontowal kilka tysiecy rowerkow do wypozyczenia. Idea sama w sobie swietna i wygodna (zwlaszcza dla mieszkajacych w centrum bo stoiska rowerowe nie wykraczaja raczej poza pierwsza strefe, bum tym dojezdzajacym pociagami), ale jakze niebezpieczna. Teraz dostep do roweru, badz nie badz dosc niebezpiecznego srodka transportu w nieodpowiedzialnych rekach ma kazdy.

Czym charakteryzuje sie niedzielny rowerzysta (w skrocie NR)?

Przede wszytkim calkowita beztroska rowerowa. Linie, przepisy, wspoluzytkownicy drogi nie maja dla nich wiekszego znaczenia, bo ONI sa na drodze, wiec to raczej oczywiste, ze to INNI powinni miec sie na bacznosci. NR maja dziwny zwyczaj gwaltownego skrecania kierownicy w lewo, gdy przychodzi im sie obejrzec w prawo lub do tylu. Za nic maja sobie linie wyznaczajace sciezke rowerowa, najchetniej jechaliby samym srodkiem, bo tak im wygodnie. Na autostradzie rowerowej (wyraznie rzucajacej sie w oczy przez wsciekle blekitna powierzchnie) beda pedalowac tuz przy srodkowej lini (bo to daje im sporo pola manewrowego w razie gdyby zminili zdanie) z predkoscia kury chodzacej po podworku w sloneczny dzien. Bo przeciez trzeba sie rozejrzec dookola.

Tak, pomysl fajny, tylko troche niebezpieczny.

Z pozytywnych wiadomosci wracam do szkoly. Tak, tak zachcialo sie (prawie) studenckiego zywota, i tak od poniedzialku bede zglebiac jeszcze glebiej (a maslo bedzie coraz bardziej maslane) zawilosci jezyka angielskiego. Dzisiejszy test wypadl dosc pomyslnie dajac mi 100% z gramatyki i 90% z pisania :)