poniedziałek, 30 lipca 2012

Olympics Day 3 33.30km/204km


Powiało Kenją wczoraj. Termometrowi który wisiał na słońcu kończyła się skala więc nie była to najlepsza pogoda na bieganie. Tygrys był dość niespokojny, czemu się nie dziwię, bo w domu piekarnik więc poszliśmy na energiczny spacerek. 
Ale za to wieczorem... Gdybym kanapowała, jak to wieczorami miewam w zwyczaju ominęło by mnie znowu piękne widowisko. Nadchodząca burza rozświetlała ciemniejące niebo niesamowitym spektaklem piorunów co jakiś czas mrucząc sobie groźnie. Pieknie


A dziś od rana delikatny deszczyk oczyszczający powietrze. Idealne warunki na przebieżkę. Niestety pokrowiec do joggera nadal tkwi w niezbadanych czeluściach nierozpakowanych pudeł, więc musiałam wybierać: albo siedzenie w domu albo spacerek. Wybrałam to drugie oczywiście. Bardzo energiczny spacerek spieszę dodać, z wielkim parasolem więc jak nic trening siłowy też był. Byłoby bardzo przyjemnie gdyby nie towarzystwo ślepaków (bąki takie, jak ugryzą to boli i piecze). Początkowo zdarzał sie jeden - dwa krążące nad głową. Ale im bardziej w łąki tym większe towarzystwo. Wkrótce pół reprezentacji narodowej latało pod moim parasolem i pchało się do oczu i ust. W końcu zaopatrzyłam się w Uniwersalną Odganiaczkę Upierdliwych Stworzeń Latających i dały nam spokój. 

uniwersalna odganiaczka upierdliwych stworzeń latających 

sobota, 28 lipca 2012

13.98 / 204


No to zaczynamy. Upał dziś i pogoda całkiem nie biegowa. Zabrałam Tygrysa do lasu w nadzieji, że znajdziemy tam trochę cienia. Nie znaleźliśmy o czym przekonałam sie po powrocie do domu.


W lesie ścieżek i ścieżeczek pełno, aż się proszą by nimi pobiec. Niestety strach przed boreliozą wiekszy. Gdybym była sama to pewnie bym się skusiła, ale nie będę narażać Tygrysa.


Świerszcze krzyczące na polach po skoszonych zbożach
Sarny skubiące leniwie trawę pod drzewami
Mgła unosząca się nad łąkami
Księżyc wiszący nad kapliczką na cmentarzu

Takie obrazki ominełyby mnie gdybym nie poszła biegac dziś wieczorem. A mało brakowało bym nie poszła. Zwłaszcza, że Tygrys nie dał mi pospać ubiegłej nocy i lunatykował uprawiając przez sen wspinaczkę wysokoszczebelkową. Ale słowo się rzekło i pobiec należało. 


Olimpiadę czas zacząć

Prawie 2 w nocy, ale warto było zarwać noc, nawet ze świadomością, że Tygrys obudzi mnie skoro świt. Danny Boyle to geniusz. Wyczarował dziś prawdziwie magiczny spektakl. Pierwszy raz oglądałam otwarcie Igrzysk do końca, z ciekawością i zachwytem. A moment zapalenia Znicza przyprawił mnie o gęsią skórkę i łzy w oczach. 

żródło


Nigdy nie będę lekkoatletką z prawdziwego zdarzenia, ani nie wezmę udziału w tak wielkim wydarzeniu, ale mogę urządzić moje własne Igrzyska. Postanowiłam w ciągu tych 16 dni trwania Olimpiady przebiec 204 km - po kilometrze na każdą muszlę Znicza, reprezentującą wszystkie uczestniczące kraje. 

Współuczestnicy mile widziani

środa, 25 lipca 2012

3 x 5

Uwielbiam mojego baby joggera. To nie do wiary ile wolności dają takie trzy kółka. Jak inaczej udałoby mi sie wcisnąć trochę biegania w napięty grafik? Zwłaszcza, że Tata Tygryska zaczyna nową pracę od pierwszego. A tak, wskakuje w dresik, Tygrysa w pasy i ruszamy w trasę.

W związku z dalszym remontem kuchni i lekkimi hałasami musieliśmy usunąć się z domu na kilka godzin tak by Potomek mógł podrzemać w sprzyjających warunkach. Postanowiliśmy odwiedzić Dziadka i Prababcię Tygryska. Ale pędząc tak polną drogą stwierdziliśmy (znaczy ja, bo Tygrys sobie pochrapkiwał), że może odwiedzilibyśmy Kuzynkę Tygryska. Wizja jawiła się wyjątkowo kusząco bo na śniadanie zdążyłam złapać tylko dwie kostki bardzo gorzkiej czekolady a Babcia Kuzynki Tygryska znana jest z przepysznej kuchni. I tak poszło pierwsze 5,5km.

Na sniadanko dostalismy flaczki z plackami na sodzie, świeżo pieczony chlebek z ziarnami ze smalczykiem i skwareczkami i kołacz drożdżowy ze świezym miodkiem. Niecodzinne zestawienie, ale Mniam. Pokrzepieni na ciele (Tygrys dostał kaszunie) popędziliśmy do Dziadka i Prababci - 5,3km.

Tu dostalismy obiadek (no dobra, znowu ja) młode ziemniaczki z ogórkowym chłodniczkiem i duszoną wątróbką, pobuszowałam po ogrodzie i pognalismy do domku - 5km.

Tygrysek spi snem sprawiedliwego a ja relaksuję sie przy kubku waniliowego roiboosa z poczuciem dobrze przebiegniętego dnia.

takie tam

Post sprzed dwóch tygodni. Napisał sie i zapomniał sie opublikować

Nie dla mnie Kenijskie upały. Nie biegam, bo w upale nie umiem. A wieczorem jak już się zdziebko ochłodzi to burza nadciąga i też nic z tego. 
Dziś był całkiem przyjemny dzień to wzięliśmy się za rozwalanie (czytaj: remontowanie) kuchni. Poza tym Tygrys został ostatnio dumnym posiadaczem dwóch dolnych jedynek więc spania po nocach nie ma. A jak już uda mu sie zasnąć po ułożeniu się w stylu Sida Leniwca (3 obroty na kamieniu, 4 przeturlania na boki, wysadzenie nogi przez szczebelki) to w akcję wkraczają 3 wilczury sąsiadów, które myślą, że najlepszą porą na komunikację międzypsiaczą z osobnikami na drugim końcu wsi jest 2 nad ranem. Powietrze pewnie czystsze i głos się lepiej niesie. 

Wczoraj wybrałam się do stolycy zawieźć papiery na Uni (wątpliwa przyjemność). Miłą niespodzianką okazała się jeszcze milsza pani w sekretariacie. Ogólnie wiadomo,że uniwersytecka sekretarka to oddzielny gatunek, a tu proszę, taka pomocna osoba. Okazało się jednak, że będę jeszcze potrzebowała suplementu do odpisu dyplomu części B, o której, podczas odbierania tegoż dyplomu nikt nas nie informował. Na szczęście Instytut Romanistyki to tylko rzut beretem od Lingwistyki to skoczyłam w tym cudnym upale upomnieć się o tenże suplement. A tu niespodzianka (już nie taka miła). Pani sekretarka przejrzała teczunie z papierami studentów i stwierdziła, że pewnie już mnie zarchiwizowano (no tak, człowiek się starzeje), bo:
- Pani to jeszcze pochodzi z czasów jak teczek nie mieliście (nie każdy może być ministrem), tylko was w koszulki upychaliśmy. 
Suplementu mi nie da. Nie że ze złośliwości tylko z tego prostego powodu że nie ma. Mam się udać do swojej uczelni z indeksem sprzed 6 lat (dobrze, że się znalazł w ostatniej przeprowadzce), oni zrobią wypis, prześlą tu i ona mi wtedy to wydrukuje. Ale to nie ma pośpiechu bo przecież nie wiadomo czy przyjmą nie? I tym optymistycznym akcentem zakończyłam uczelnianą część wizyty stolycznej. 

Do powrotnego busa miałam 5 godzin, więc postanowiłam popałętać się trochę po centrum i zobaczyć co tam słychać. Słychać tyle, że cała Świętokrzyska rozkopana, to sie zaplątałam na uliczkę Kubusia Puchatka. Z moich warszawskich czasów pamiętam, że zawsze chciałam na niej mieszkać. Wydawało mi się, że na takiej uliczce muszą się dziać niezwykłe rzeczy i cudnie musi sie tam mieszkać. 

http://forum.gazeta.pl

Przeszłam się Marszałkowską a tam, jakbym się do Londynu przesniosła: H&M, M&S, New Look, TK Maxx. To my juz nie mamy swoich sklepów? Ale udało mi się znaleźć sklep ze zdrową żywnością i nabyć amarantusa i quinoe dla Tygrysa (oj nie ma, nie ma takich specyjałów na naszej wsi)

Wizyta w Wawie uświadomiła mi, że:

a) jak ja nie lubię tego miasta
b) jak ja się cieszę że nie muszę więcej w nim mieszkać
c) jaka cudna jest moja nawsia