Dalam rade. A nawet sprawilo mi to przyjemnosc. A zaczelo sie nieciekawie.
Cieszylam sie, ze nareszcie jakis bieg na moim podworku, wiec nie musze sie spieszyc i wstawac o 5 rano by tam dojechac. North Greenwich mam rzut beretem od domku, ot po drugiej stronie rzeki. Mimo wszystko wyszlam troche wczesniej tak na wszelki wypadek. Najwidoczniej "wszelki wypadek" mial dzis dyrur w mojej dzielnicy. Metro nie dzialalo. Jako ze nie byla to zaplanowana przerwa, tfl nie przygotowalo zadnych autobusow zastepczych. Mostu w mojej czesc miasta nie pobudowano. Mamy jeden tunel, gdzie pieszym i rowerzystom wstep wzbroniony. Wszyscy biegacze byli kierowani na przystanek autobusowy 2km w przeciwnym kierunku by zlapac jedyny, przekraczajacy rzeke autobus 108. Londyn ma te swoje pietrowe autobusy, czy tez dlugasne skaldaki. Ale pech chcial ze linia 108 obslugiwana jest przez najmniejszy, najkrotszy autobusik. W efekcie przystanek okupowala grupka okolo 50 biegaczy a autobus kursujacy co 20 minut mijal nas bez najmniejszego zamiaru na zatrzymanie i dobranie pasazerow. Byly juz nawet plany porwania pierwszego pustego autobusu ktory wracal na stacje.
Na 45minut przed rozpoczeciem biegu wskoczylam w pierwszy powrotny autobus i na stacji podlaczylam sie pod grupke biegaczy, ktorzy wpadli na pomysl wezwania taksowki. 6 minut pozniej bylismy na miejscu.
Organizatorzy postanowili opoznic bieg o 45 minut tak by wszyscy dotarli na czas.
W oczekiwaniu
Znajomy, ktory oddal mi swoje miejsce zadeklarowal czas 1h20 co automatycznie umiescilo mnie w strefie dla elity. Czulam sie tam bardzo nie na miejscu.
Czego mozna sie spodziewac po biegaczu z numerem 1? Ze znajdzie sie na podium oczywiscie (na 3cim miejscu o pelna godzine lepszy niz ja, ale zawsze). I kto na linii startowej zaraz obok niego? Oczywiscie ja. Bedac posrod nich nie wypadalo zatem zaczac biegu moim zaplanowanym 6km/min truchcikiem.
Przez pierwsze 2 km szalalam tempem zwyciezcow. Po 2km padlam. Zwolnilam do 5-5,40 i tego tempa trzymalam sie do konca.
Dzisiejszy bieg byl pierwszym na kilku plaszczyznach:
- Pierwszy bez zwracania uwagi na czas i tempo. Po 5 milach zlapalam wygodne tempo i przelaczylam sie na autopilota ani razu nie zerkajac na zegarek. Widok oficjalnego zegara na mecie bardzo mne ezaskoczyl.
- Pierwszy bez muzycznego wspomagacza. Mp3 ladowana wczoraj padla zaraz na poczatku. Sama nie wiem czy ta bezmuzyczna cisza pomogla mi czy nie. Moglam sie lepiej wsluchac w siebie, oddech, krok. Cos czego zawsze unikam chowajac sie za sciana muzyki.
- Pierwszy w Vibramkach. Caly dzien sie wahalam nie wiedzac czy jestem juz gotowa na pelny dystans. Ale jak inaczej sprawdzic niz decydujac sie w nich pobiec? Bieglo sie naprawde dobrze. Kolana siedzialy cichutko przez caly czas. Po 3 milach odezwalo sie cos tuz za wewnetrzna strona prawej kostki. Balam sie ze moze sciegno, ale bol zniknal przy 6 mili. Sporo biegaczy dobiegalo do mnie i wypytywalo o komfort biegania, czas przejscia, niektorzy nawet pstrykali im zdjecia. Zero odciskow czy obtarc. Nie bolaly podbicia, czego sie najbardziej obawialam. Zamiast tego moglam po prostu zapomniec o tym, ze biegne.
- No i pierwszy bez zadnego przygotowania. Ostatnie 6 miesiecy to prawie nie istniejace przebiezki. Liczylam sie z tym, ze bede biegla do znacznikow milowych i spacerowala chwile. Taki byl plan. W rzeczywistosci przeszlam sie troche po 4 mili wykonczona za szybkim startem, i chwile na 6tej. Poza tym bieglam caly czas w miare jednostajnym tempem. I bylo mi dobrze. Miesnie nie protestowaly, stopy biegly jak chcialy, oddechu nie brakowalo. Pamiec miesni jest jednak niesamowita.
Takie piekne gorki mielismy przez pierwsze 7 mil. Vibramki swietnie nadaja sie do takich podbiegan, odbijajac sie z palcow i przodu stopy.
Wynik: 2.06 I ciagle czulam sie na silach. 5289 na, podobno 17 000 biegnacych.
Wiaterek zawial mi troche flage
Piękny medal!
OdpowiedzUsuńRany, chyba by mnie zjadł stres, jakbym miała z czołówką startować :)