czwartek, 28 stycznia 2010

O gaciach raz jeszcze

Czytalam, ogladalam, przegladalam, porownywalam, szukalam, pytalam nawet snilam o tych gaciach. Mowa oczywiscie o getrach kompresyjnych firmy cw-x. Wahalam sie pomiedzy modelem stabilyx a pro. W pierwszym kusila mnie doskonala stabilizajca wszystkich stawow, zwlaszcza kolan, ktore ostatnio za czesto sie odzywaly. W drugich kompresja odpowiednich miesni. Padlo w koncu na pro. Produkty tej firmy od niedawna dostepne sa w Polsce. Niestety w UK firma ma zaledwie jednego dystrybutora i kosmiczne ceny - £90 za dlugie spodnie. W Stanach ceny sa przystepniejsze, ale dodajac oplate za przesylke wychodzi na to samo. Udalo mi sie wypatrzec pare pro na ebayu - juz z przesylka ze Stanow £62. Przy obecnym kursie funta to i tak taniej niz spodenki 3/4 w Polsce. I na dodatek cale czarne, wiec nie bede wygladac jak cyrkowiec.
Przyszly wczoraj. Z niecierpliwoscia malego dziecka rozrywalam koperte. Rozmiarowo gatki wygladaja jakbym je z Barbie sciagnela, pomimo tego ze wzielam sluszny rozmiar M. Zabawa przy zakladaniu byla przednia. Zatrzymaly sie w okolicach kostek i dalej ani rusz. Balansujac na jednej nodze, z druga niebezpiecznie zaplatana w nogawki skakalam po pokoju probujac doczytac dolaczona instrukcje obslugi. Gdy udalo mi sie wpasowac kolana to reszta juz jakos poszla. Pas jest bardzo ciasny, ale dzieki temu doskonale podtrzymuje tyl plecow i brzuch. Przylegaja jak druga skora, nie uwierajac ani nie przegrzewajac. Poskakalam sobie profilaktycznie po pokoju i to co zwykle faluje i skacze nie ruszylo sie ani o milimetr. Mam nadzieje, ze dzis pobiegamy razem to zdam relacje jak wypadly.

czwartek, 21 stycznia 2010

Tydzien 5 i Czwartek

Plan: 5M (8km) w 50 min i 5M w 45 min

Norme dwudniowa wykonalam wczoraj biegnac do i z pracy. Pora na nowe butki, niestety. Kolana, zimno wdzierajace sie przez dziury na palcach i odnawiajacy sie odcisk w tym samym miejscu mowia to jednoznacznie. Bede musiala sie rozejrzec za nowa para juz teraz by zdazyc ja rozbic przed maratonem.

Dzis w drodze do pracy padla mi linka od zmiany przerzutek, wiec teraz musze jezdzic na najciezszej. Nie ma to jak dodatkowy trening dla czworoglowych ud.

I kupilam cos. Ale o tym jeszcze ciii...... (skacze z radosci i podekscytowania i juz nie moge sie doczekac). Jak dlugo moze isc paczka ze Stanow?

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Poniedzialkowo

Wedlug niejaki Cliffa Arnalla dzis jest najbardziej depresyjny dzien w roku, tzw Blue Monday. Pan Cliff  wyliczyl to sobie z tego prostego wzoru



gdzie W to pogoda, d- dlugi, T - czas jaki uplynal od swiat, Q - czas jaki uplynal od porzucenia noworocznych obietnic, M - niski poziom motywacji a Na to potrzeba wziecia sie do roboty. Niestety autor sam nei jest pewien co mialo oznaczac D.

To ja juz wiem czemu tak trudno bylo sie dzis dobudzic i sciagac z lozka. I na pewnoe nie mialo to nic wspolnego z ukladaniem puzzli i jedzeniem sushi o 1 nad ranem.

Tydzien 4 Niedziela

PLAN: 1M (1.6km) truchtu, 10km w tempie 50min, 1M truchtu
W bieganiu podobno 2 mile sa najtrudniejsze: pierwsza i ostatnia. Cos w tym jest. Potrzebuje dobrych 3-4km aby wbic sie w rytm. Przez ten czas moj umysl bedzie wymyslal tysiace powodow dla ktorych powinnam dac sobei spokoj. Symuluje zadyszke, bol ud, odcisk, zimno. Dopiero od 5tego biegnie mi sie dobrze. Ten czas potrzebny jest mojemu cialu na pogodzenie sie z faktem, ze nie przesztane biec i nie ma innego wyjscia jak dac z siebie wszystko.


Udalo mi sie zrobic 10k w 53min.

piątek, 15 stycznia 2010

O lenistwie raz jeszcze

Dopadlo mnie wczoraj. Caly dzien jakis przymulony byl, nawet wielki kubas kawy Starbuckowej nie pomagal na dobudzenie. Po dotelepaniu sie do domu (postanowilam skorzystac z dobrodziejstwa metra, zaczytalam sie w najnowszym Brownie i przegapilam swoja stacje) wzielo mnie na pizze. Przez kolejna godzine gniotlam, mieszalam, siekalam i przygladalam sie jak rosnie. Zaciekawil mnie przepis Gordona, ale stwierdzilam ze jednak moj stary jest najlepszy. Sciagnelam tez pomysl Pizza Hut z cheese bites. Efekt: wiadomy. Do tej pory czuje sie ociezala i najedzona.
Dodatkowo mam podeslala przepis na ciasteczka owsiane, ktory okazal sie iscie diabelski. Ciastka sa chrupiace i delikatne i wprost rozplywaja sie w ustach.
Zamiast treningu biegowego mialam wiec silowy (ugniatanie, ukrecanie).
A dzis dla odmiany impreza firmowa, wiec biegania tez nie bedzie. Chyba ze bede scigac nocny autobus na obcasach.

środa, 13 stycznia 2010

Tydzien 4 Sroda,

PLAN: 7M (11.2km) stalym tempem (ok 70min)

Dzis moja wola zatryumfowala w koncu nad lenistwem. Zainspirowana wczorajszym pomyslem przestawilam moje 3 budzenia pol godziny wczesniej (pierwsze godzine wczesniej by obudzic sie i miec satysfakcje ze jeszcze godzina snu, 15min wczesniej by moc sobie spokojnie polezec i nie musiec zrywac sie z lozka no i ostatni o czasie). O dziwo, wstalam. I (o wieksze dziwo) wyszlam na dwor.
Ciemno, oczywiscie, i bialo. Przez noc to co rozpuscilo sie dnia poprzedniego zdazylo znowu napadac. Snieg przykrywal chodniki mieciutka pierzyna i chrupal mi pod stopami, a pierzaste platki wirowaly w powietrzu.
O ile trudniej biegac w terenie. Nie wystarczy ze sobie poskacze w gore i w dol jak na biezni. Tu trzeba jeszcze przeniesci ciezar ciala do przodu. Zdecydowanie te poranne bieganie jest mi potrzebne.
1h18min, 30 czerwone swiatla i 11.68km pozniej dotarlam do pracy.
Teraz trzeba bedzie jeszcze wrocic do domu, bo przezornie bilet na metro zostawilam na stoliku.

Tydzien 4 Wtorek

To wczoraj.
PLAN: 1M (1.6km) truchtu, 4x 800m (4min) szybko z 400m (2min) truchtu pomiedzy, 1M (1.6km) truchtu

W drodze do domu mroz zelzal, snieg sie stopil a zatem .... rozlozylam bieznie. Przegladam zapiski z ubieglorocznego treningu i dostrzegal jedna prawidlowosc: nie lubie treningu szybkosciowego. Za to, ze wykopuje mnie z mojej "comfort zone" i zmusza do wiekszego wysilku.
Dzisiejszy trening byl dobry. Czulam zmeczenie i satysfakcje. Oby tak dalej

wtorek, 12 stycznia 2010

O chceniu ogolnym lenistwie i sniegu

Zasypalo Londyn. Zima zaskoczyla wszystkich (jak co roku polskich drogowcow). Snieg zaczal sie juz 17 grudnia a wiec na dzien przed moim wylotem na Kanary. Strona lotniska w Luton przyprawiala mnie o zawal swoimi doniesieniami o opoznieniu lotow, odwolywaniu a nastepnie zamknieciu lotniska z powodu srednich a nawet malych opadow sniegu (jakby tak patrzec w polskiej skali). Jak sie potem okazalo nerwowka byla niepotrzebna bo lecielismy z Gatwicka (dobrze ze zauwazylam roznice jeszcze przed wyruszeniem z domu a nie np na lotnisku). W  kazdym razie od tamtej pory snieg skutecznie paralizuje Anglie a zwalszcza Londyn. Pociagi opoznione lub odwolane, 30% ludnosci zostaje w domu, polki w okolicznych marketach przywoluja wspomnienia z poczatkow lat 80tych w Polsce (nie zebym pamietala osobiscie ale filmy Bareji byly dosc malownicze). A wszystko z powodu 5cm bialego puchu. Lezy sobie niewinnie na ziemi, lub wiruje mokrymi platkami nie zdajac sprawy, ze wina za cale zlo tego swiata spada teraz na niego. Nie dostarczone przesylki? Winny jest snieg. 2 godzinne spoznienie? - snieg. Podwyzka cenowa zarcia dla kota? - snieg.


Duza czesc Londynczykow, w tym ja, dojezdza do pracy rowerem. Niezaleznie od pogody, pada czy wieje pedalujemy wytrwale by ograniczyc emisje dwutlenku wegla, zmniejszyc korki itd. Przyzwyczajona do polmetrowych zasp w domu wyciagnelam rowerek pierwszego sniegowego dnia. 3 pary rekawiczek, 4 koszulki, 2 pary getrow, odblaskowe ocieplacze upodobniajace mnie do szalenstwa lat 80tych. Sciezki rowerowe, niewidoczne spod warstwy sniegu upodobnily sie do lodowiska. Nikomu w ogole nie przyszlo do glowy by posypac je sola. Juz rozumiem jakies lokalne sciezynki w 3ciej strefie, ale nawet tzw "rowerowa autostrada" w centrum miasta przypominala saneczkarski tor wyscigowy.


W tej atmosferze trudno sie wybrac na nadworne pobieganie. Po przedarciu sie przez blotno - lodowy Londyn i dotarciu do cieplego (w miare) domku trudno sie zmusic do ponownego wyjscia na zewnatrz.Kanapa kusi miekkoscia, TV kolejna powtorka "Przyjaciol". A licznik bije. Z 150 dni nagle zrobilo sie 88. Zaczely sie nocne sny o maratonie. Do tej pory na 2 godziny przed startem uswiadamialam sobie ze nie mam numerka startowego, zapomnialam mp3, nie moglam znalezc trasy bo w ogole nie byla oznaczona a nikt nie biegl przede mna i po przerwie na kawe w trakcie biegu (?!?!?!) nie moglam znalezc butow. Bo to oczywiste ze trzeba je bylo do tej kawy zdjac. Nie wiem za bardzo skad te sny. Jak na razie czuje sie dosc pewnie (a moze nie powinnam?). Polowe, czyli te 20k jestem w stanie przebiec komfortowo, a ciagle pozostaja 3 miesiace porzadnego treningu. Trzeba tylko przemoc to niechcenie.
Sporo ludzi biega nadal. Zastanawiam sie czy nie zamienic rower na asicsy i biegac do i z pracy (11km w jedna strone). Czy pomogloby to w treningu? a moze pozostac przy rowerku i skupic sie na szybkosciowkach i podbiegach w tygodniu? Bieganie do pracy wiazaloby sie automatycznie z wczesniejszym wstawaniem a do tego chyba ciagle nie doroslam (budzik dzwoni o 6 caly czas a ja sie ciesze ze mam jeszcze godzine snu).
Nowe butki by sie przydaly. Te przebiegly juz dobre 2 tys km. Naczytalam sie dzis znowu recenzji gatek cw-x. Moze by sie skusic? Przydaloby sie w lotto trafic.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Wystarczy sie odwazyc

Nowy rok, a zatem nowe plany. Plec piekna tradycyjnie szacuje straty poswiateczno-sylwestrowe i obiecuje:
a) schudne
b) bede sie wiecej ruszac
c) moze zaczne biegac...

I tu wlasnie pojawia sie strona dla Was drogie panie. Te ktore juz biegaja jak rowniez te, ktore chcialyby ale sie boja, nie wiedza gdzie zaczac, brak im odwagi zapraszamy na http://www.kobieta2010.pl/. Kazda znajdzie tu cos dla siebie, porady dotyczace treningu, odpowiedniego sprzetu, relacje z imprez, kobiece trasy biegowe.
Jedyne co potrzebujemy to odwaga, by wyjsc za prog. Odkopmy buty z dna szafy i wyruszmy w niesamowita podroz, w ktora moga nas zabrac nasze stopy. Kto wie, moze okaze sie ze zabiara Was na linie startowa polmaratonu Warszawskiego?


Pierogi, piasek i ocean

W tym roku (znaczy ubieglym juz) zamienilam swiateczne lepienie pierogow na spacery po plazy i szum oceanu. Oczywiscie buty pojechaly ze mna.
Wstawalam rano by przy brzasku budzacego sie slonca biegac po mokrej plazy. Dzien spedzalam na kompletnym lenistwie i weglowodanowym obzarstwie po to by wieczorem znowu wyciagnac trampki i jak Lucky Luck podazyc w kierunku zachodzacego slonca.

Wazna lekcja jakiej nauczylam sie pierwszego dnia: bieganie po plazy angazuje miesnie, o ktorych istnieniu do tej pory nie wiedzialam. Dotychczas uspione krzyczaly ostrym bolem nastepnego dnia.
Kaprysny ocean lizal mi buty probujac mnie zjesc po to by nastepnego dnia uciekac plochliwie spod moich stop.











Na 2 tygodnie porzucilam zorganizowany plan treningowy na rzecz bezstresowego biegu przed siebie. Rano zazwyczaj udawalo mi sie zrobic okolo 10km zanim palace slonce uniemozliwialo dalsze bieganie. Potem 10 dlugosci basenu dla rozluznienia miesni. Wieczorami bylo latwiej i przyjemniej, przy chlodzacej bryzie i zachodzacym sloncu 10km rozciagalo sie w 15 lub nawet 19. Czasem te dlugie wybiegi zamienialy sie w fartlek, gdy fale oceanu zmuszaly mnie do sprintowej ucieczki przed zalaniem.
Zmierz zapadal bardzo szybko. Bywalo, ze bylam w polowie drogi do domu, gdy nagle orientowalam sie ze wokol jest kompletnie ciemno a szlak wyznaczal srebrzysty blask ksiazyca odbiajacy sie w falach oceanu.



Gran Canaria to schody, duuzo schodow. Nie udawalo sie ich ominac zadna trasa.








Maspalomas lezace na poludniu wyspy to rowniez niesamowite wydmy.  Nawet tam trafilam na kilku biegaczy. Biegli boso po rozpalonym piasku usuwajacym sie spod stop.




Jedego dnia zlapal mnie ulewny deszcz. Krople jak igly siekly twarz i odkryte cialo. Bieglam z zamknietymi oczami wdychajac ostry zapach jodu. Przygodni spacerowicze opatuleni w cieple przeciwdeszczowe kurtki przygladali sie z lekkim uniesieniem brwi jak z dziecieca radoscia skakalam miedzy falami wyciagajac rece do na boki i usmiechajac sie szeroko.
Nie bylam jedyna, ktorej deszcz nie wystraszyl.


Zreszta zanim dotarlam do domu, cieply wiatr prawie mnie osuszyl, co i tak nie mialo znaczenia bo od razu po powrocie wskoczylam do basenu.
2 tygodnie minely niewiadomo kiedy. Przez ten czas wybiegalam 125km.

środa, 6 stycznia 2010

Nowy rok, nowe plany



Bede milsza. Tak sobie obiecuje. Bo cos obiecac przeciez wypada. Nowy rok, nowa ja. Zazwyczaj noworoczne zalozenia obejmowaly zmiany w wygladzie. Wiadomo schudnac trzeba, zmiescic sie w te wszystkie ciuchy, ktore leza odlogiem i czekaja na nowa ja. albo rzucalo sie to i tamtu tu i owdzie. Nie wazne co, byle obiecac, tego pierwszego tygodnia caly swiat wygladal idealnie. Wszyscy obiecywali i przyrzekali (nie mowiac juz o politykach).

W tym roku sprawa trudniejsza, bo schudnac udalo sie w roku ubieglym, rzucic nie ma co, bo z nalogow to tylko bieganie. To sobie wymyslilam ze milsza bede. 6 dzien nowego roku, 3 dzien w pracy i juz trudno mi je dotrzymac.

Lepiej wychodzi mi za to planowanie mojego roku biegajacego. Wydarzeniem glownym bedzie pierwszy i mam nadzieje ze nie ostatni maraton w Paryzu (kwiecien). Do tego dorzucam pol maratonu na torze Formuly 1 w Silverstone (14 Marzec) i kolejne w Lizbonie (21 Marzec). Dwie kolejne polowki z ledwie tygodniowym odstepem nie sa madrym posunieciem, wiem. Ale bardzo chcialabym pobiec Lizbone, zwlaszcza poki jeszcze mam dostep do tanich lotow z Londynu. W przyszlym roku moze z tym byc trudniej.
Jezeli plany pojda jak sie planuja to na wrzesien bedzie maraton w Warszawie. To tak ambitnie troche. Ale wierze ze Paryz mi sie spodoba. Cos tak czuje w kosciach, ze jak pobiegne ten pierwszy to wciagnie mnie tak samo jak polowki. I to mowie ja, Leniwiec Kanapowy. Nie moge uwierzyc jak bardzo zmienilo sie wszystko przez to ostatnie poltora roku.  A najbardziej miniony rok.

No wlasnie, moze jeszcze przed planami jakies podsumowanie tego co sie wydarzylo?

Styczen uplynal na chaotycznych przygotowaniach do mojego pierwszego polmaratonu. A raczej przygotowaniach do przygotowan. Zapisalam sie na niego w chwilowej niepoczytalnosci i potem nie bylo juz odwrotu. Przekopywalam internet w poszukiwaniu planow, uczac sie o VO2, fartleku, temporunach, zyciowkach, PB i innym kosmicznym slownictwie. Sciany pokoju zaczely sie oblepiac definicjami i planami. Ostatecznie stanelo na planie Hila Hildona

Luty to bieganie i okazjonalne zmaganie z tym draniem dorsiflexorem.

Ah marzec i moja pierwsza polowka na torze Silverstone. Przerazenie, rozwolnienie, ekscytacja, neipewnosc. Tego dnia przelecialam przez cale spektrum doznawanych emocji. Nie wiedzialam czy jestem w stanie, czy mi sie uda, czy dam rade. Okazalo sie ze dam. Z kilkoma przerwami na marsz udalo mi sie ukonczyc trase w 2h5min. Duma i uniesienie jakie czulam po przekroczeniu linii mety daly mi do zrozumienia dwie rzeczy:
a) kocham bieganie i nie ma teraz rzeczy niemozliwych
a) juz nigdy nie bede normalna, i ta polowka to dopiero poczatek

W kwietniu niestety popsula sie moja opaska Nike+. wraz z nia opadla motywacja. Zabawne jak taka mala zabawka potrafila dodawac checi. Czulam sie jakbym uczyla sie biegac na nowo. Gdy nie moglam polegac na wskazaniu tempa biegu musialam uczyc sie sluchac swojego organizmu co niestety bylo trudne.

Maj to Nun Run - zwariowany 5km bieg w strojach zakonnic z moja jeszcze bardziej zwariowana biegajaca grupka i  LONDON BUPA 10k. Bieg  naszpikowany zabytkami jak dobra kasza skwarkami. Jak mawiam Pawlak. Big Ben, Parlament, London Eye, Katedra St Paul, Buckingham Palace. Trudno sie skupi cna bieganiu, gdy wokol tyle do ogladania.

Czerwcowe pol maratonu w Southend-on-Sea. Upalny dzien, nerwy, niedyspozycja i brak dobrego przygotowania daly mi niezla lekcje pokory. Zeszlam z trasy po 13km gdy zaczelam widziec czarne plamy. Rozsadek wzial gore nad duma.

Lipiec -Pazdziernik byly poprostu przyjemnymi truchtaniami. Bez wiekszego ladu i skladu. To daje do zastanowienia. Bez przyslowiowego bata nad glowa (czytaj: zaplanowanego biegu do ktorego trzeba sie przygotowac) trudno mi sie zmobilizowac do regularnego wysilku. Plan debiutu na maratonie w Warszawie rozplywa sie jak papierosowy dym.

Listopad rozpoczal sie pojawieniem sie na rynku nowej, ulepszonej wersji opaski Nike+. Radosc przeogromna bo brakowalo mi tego malego gadzeciku. Czestotliwosc treningow automatycznie sie zwieksza napedzana iloscia nowych rywalizaji na stronie Nike. To wiadomosc od organizatorow maratonu londynskiego, ze jeszcze nie pora na moje uczestnictwo. I decyzja, ta najwazniejsza. Debiut w maratonie paryskim. Listopad to rowniez dosknaly czas na tarzanie sie w blocie, doslownie. Hell Run - okolo 19km bieg przelajowy. Doskonala zabawa i niezly sprawdzian wytrzymalosci.

W grudniu rozpoczelam bardziej ukierunkowane przygotowania do maratonu. ambicja: 4h. A najlepiej 3.59. Wiem ze moge, mam na to sily. Musze tylko wlozyc w serce w trening. Grudzien to pierwsze swieta Bozonarodzeniowe i okoliczny czas nie spedzony za stolem, ale dla odmiany przebiegany. Buty jada ze mna na urlop i pozwalaja przebiec 125km po kanaryjskich plazach.

Rok 2009 moge zatem zamknac bilansem okolo 1000 przebiegnietych km.

Bieganie stalo sie nieodlaczna czescia mojego zycia. W tej chwili nie wyobrazam sobie sytuacji, ktora zmusilaby mnie do zawieszenia butow na kolku (chyba ze zaawansowana ciaza hehe).