środa, 31 marca 2010

Pada

Pada, siapi, leje, kapie - Londynska wiosna w pelni. Czasem jeszcze wieje. W normalnych okolicznosciach przyrody siedzialabym z kubkiem cieplej herbaty nad ksiazka, lub przynajmniej w ciemnosciach kina. Zamiast tego biegam codziennie droge powrotna z pracy (11k), lawirujac pomiedzy wszedobylskimi parasolami, usmiechajac sie do kierowcow stojacych w wielokilometrowych korkach, tanczac pomiedzy coraz glebszymi kaluzami. Cicha nadzieja, ze przez te ostatnie 2 tygodnie uda mi sie przygotowac do M. Poprawilam swoj czas na tym (powrotnym do domu) dystansie o cale 8 minut. To juz sukces.
A po dobiegnieciu do domku wiem, ze czekaja na mnie cieple welniane skarpetki, parujacy kupek bialej herbaty i czekoladowy sernik. Wiec warto

poniedziałek, 29 marca 2010

yyyyyyy

12 dni, ale jak to? przeciez dopiero bylo 185, a ja taka nie przygotowana.

Budzik zadzonil rano o 6.30, i jak zwykle przewrocilam sie na drugi bok myslac: jutro. Zamiast rowerem wybralam sie do pracy metrem. Przebiegne droge powrotna.

czwartek, 25 marca 2010

Wiosna

Dopadlo mnie wiosenne rozleniwienie przesilenie. Zamiast pelna energii wyrywac na dwor przewracam sie na drugi bok. Juz nawet nie probuje wstac rano wczesniej by pobiec do pracy. Wieczorem pedalujac po zatloczonym Londynie planuje jakby tu i gdzie pobiegac. Ale zanim dotre do domu jestem tak wykonczona probami nierozjechania zadnego paletajacego sie po sciezce rowerowej przechodnia, ze po opadnieciu na kanape juz tam zostaje. Potem bede narzekac, ze za malo treningu i nie moge dobiec do mety. Zadziwiajace, czesciej i chetniej biegalam gdy bylo zimno, pochmurno i zalegalo sniegiem niz teraz.
Wczoraj wybralam sie na Piccadilly Circus w poszukiwaniu skarpetek. Nie bede ryzykowac kolejnego odcisku. Planowalam wybrac sie do Nike, ale przedzieranie sie przez hiper zatloczona Oxford Street w godzinach pozno popoludniowych bylo ponad moje sily. No wiec poszlam po skarpetki, ale do Lillywhite'a nie idzie sie nigdy po jedna rzecz. To sklep sportowy rozrzucony na 6 pietrach z przecenami na wszystko: od biegania po futball, golf i inne cuda wianki. Dzial z bieganiem jest strategicznie umieszczony na ostatnim pietrze (wysokosc wispinaczki schodowej odstrasza wiekszosc turystow, ktorazy odpadaja gdzies na 3 wiec na ostatnie pietro docieraja tylko najwytrwalsi. Do tej pory wizja wpinania sie na ostatnie pietro dzialala ostudzajaco na wszelka chec zakupowa. Niestety odkrylam winde, ukryta w zaulkach wieszakow na polparterze. Po godzinie szwendania sie pomiedzy polkami, zerkania tesknym zwrokiem na wieszaki z Gore wyszlam z para skarpetek Nike Elite, pasem biodrowym z bidonem (stwierdzilam ze sie przyda gdy po ostatniej niedzielnej 25kilometrowej przebiezce z jezykiem jak wior wpadlam do przydroznego pubu blagajac barmana o szklanke kranowy i grozac natychmiastowa smiercia na jego oczach), chusta na glowe, kolejna para spodenek 3/4, stanikiem Adidasa (90% taniej) i 2 parami okularow (1 funt). Taaak, zdecydowanie zakupy biegowe wychodza mi lepiej niz samo bieganie.  

wtorek, 23 marca 2010

Polowka na Silverstone - wrazenia

Miala byc relacja dnia nastepnego a jest nastepnego tygodnia.

Kolejna poloweczka (juz trzecia), drugi raz w tym samym miejscu, a zatem wiedzialam czego sie spodziewac. No i nie oszukujmy sie, liczylam na poprawienie wczesniejszego wyniku. Wedlug planu ze stronki runners world powinnam byla przebiec w 1h 50min. Lub przynajmniej kolo tego. Efekt koncowy? Moze o tym pozniej.
Znajomy jechal autkiem, wiec tym razem nie musialam sie zamartwiac o transport. Od rana swiecilo piekne slonce, niestety po dotarciu na miejsce okazalo sie ze gratisowo dostaniemy dosc porywisty wiatr. Juz idac na tor zalowalam ze nie wzielam opaski, pocieszalam sie ze zatkam uszy sluchawkami i miejmy nadzieje to wystarczy.
Jak zwykle jednym ze sponsorow byla Lucozada. Szybka rundka po ich namiocie i wyszlam zaopatrzona w isotonik, kilka zelkow energetycznych, opaske z rozpiska czasu na 1:50 i balsam do ust. Nigdy nie probowalam zadnych wspomagajacych zeli, wiec bylam ciekawa co potrafia i jak na nie zareaguje.
Mnostwo osob traktuje ten bieg jako swego rodzaju sprawdzian przed zblizajacym sie maratonem londynskim. Musze przyznac, ze przydaje sie, tak na kilka tygodni przed Duzym eM. Aby uswiadomic sobie, gdzie sie stoi z treningiem i kondycja ( a raczej aby dostrezc jak bardzo w lesie sie jest i by zmiazdzyc pochopne nadzieje na nie-wiadomo jak dobry czas na maratonie).
Z duma ruszylam ku wejsciu dla biegaczy ponizej 2h.
Pierwsze 2 mile nie zaskoczyly mnie niczym nowym: tradycyjny bol piszczeli. Nie poddalam sie i po 3 mili bol minal. Trzymalam sie zakladanego tempa 5'14"/km. Niestety okazalo sie, ze moja opaska Nike nie jest odpowiednio wykalibrowana i ze bieglam za wolno.
Mniej wiecej od 5 mili wyczulam lekkiego odciska formujacego sie na podbiciu lewej stopy. Nie wiem skad on sie tam wzial. Przeciez biegam w tych butkach od tak dawna (moze pora na nowe?) i do tej pory sie nie zdazaly. Odcisk umiejscowil sie w tak strategicznym miejscu (na poduszce), ze opadalam na niego calym ciezarem przy kazdym kroku i czulam jak robi sie coraz wiekszy i bardziej bolesny. Mimo wszystko nie zwalnialam i trzymalam sie ustalonego tempa.
W tym roku prace budowlane trwajace na torze zepsuly troche wrazenia estetyczne. Zamiast rundki po calym torze, zrobilismy tylko krotki odcinek, przemykajac "dziura" w siatce na drogi serwisowe. Trawa bujna i zielona sama z siebie nie jest, wiec akurat byla nawieziona kompostem. Wiem, bo przebiegalam kolo niej trzykrotnie i za kazdym razem staralam sie nie oddychac.
2 opakowania zelkow postanowilam wykorzystac na 6 i 10 mili. Pierwsze wrazenie: ulepek, slodko az drojko, jakby powiedziala prababcia Karolina. Zel klei sie do podniebienia, skleja zeby i palce, gdy niechcacy sciskam tubke za mocno. Dobrze ze mialam ze soba wode. Nie moglam zlapac smaku, przed oczami widze babcie i jakies mgliste wspomnienie czegos z jej kuchni, troche pachnie dymem z ogniska. Czego oni tam do srodka daja? Obylo sie bez sensacji zoladkowych i kilka(nascie) minut pozniej poczulam nagly przyplyw energii. Zwlaszcza ten na 10 mili pomogl mi ruszyc do przodu.

Tegorocznej poloweczce brakowalo odswietnego charakteru, ktorego w ubieglym roku nadawali biegacze w przebraniach. Nie bylo nosorozcow (ktore zawstydzily mnie ostatnio zostawiajac mnie daleko w tyle), biegajacych bananow. A moze to po prostu fakt, ze wtedy to bylo moje pierwsze zmierzenie sie z tym dystansem?

Ogolnie bieglo sie dobrze, nawet bardzo dobrze. Ogolne zmeczenie bylo, ale nei staralam sie biec "za wszelka cene", akurat tyle by bylo przyjemnie (o ile mozna uzyc tego slowa).

No dobra, przeciagam. efekt koncowy mnie troche:
a) zaskoczyl
b) rozczarowal
c) sprowadzil na ziemie

1:57:58

Wine za ten czas zrzucam na:

a) wiatr: dobre 3 minuty pochlonelo bieganie pod wiatr. Gdy wpadalam w tunel podwietrzny chwilami trudno bylo mowic o bieganiu, to bylo oporne suniecie do przodu

b) odcisk: bolal i mimo wszystko chwilami bieglam wolniej. 1.5-2min

c) zle wykalibrowana opaske, ktora przez kilka mil ludzila mnie, ze biegne odpowiednim tempem a gdy w koncu zalapalam ze cos jest nei tak bylo za pozno i trudno juz bylo przestawic sie na szybsze

d) lenistwo: brak wlasciwego przygotowania, opuszczanie okolotygodniowych biegow, treningu szybkosciowego i redukcja do samych dlugich wybiegan

Mimo wszystko to i tak lepiej o cale 7'39" niz w poprzednim roku.

Organizacyjnie bez zarzutu. Stacje z woda i isotonikami na przemian rozstawione na calej dlugosci trasy. Akurat konczylam poprzednia butelka gdy dobiegalam do nastepnej stacji z napojami. Mnostwo wolontariuszy rozstawionych po obu stronach ulatwialo wziecie napoju, wiec nawet nie musialam zwalniac. Jedyne "ale" to koncowe koszulki: dlaczego organizatorom wydaje sie, ze kazdy polmaratonczyk jest w rozmiarze XXL? Koszulka nadaje sie tylko do spania.



Nastepnego dnia: bol zmeczonych miesni i sciegien i nawet moje kosmiczne gacie niewiele mogly zdzialac. Po dwoch dniach kustykania po biurze odkrylam tajemna bron: buty na obcasie. Sciegna nie naciagaja sie i bol zniknal jak reka odjal. Zaproponowalam moj sposob obolalemu koledze, z ktorym bieglam (1:38"), ale stwierdzil ze woli jednak pocierpiec. Faceci...

niedziela, 14 marca 2010

Pol maratonu adidas Silverstone 2010 czesc.1

Na świeżo, tuz po połóweczce, szybkie przemyslenia. Nasuwa sie tylko jedno: aaaaaaaaaaaałłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłłlaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa

piątek, 12 marca 2010

Przedbiegowo

Po sobotniej przebiegnietej 30tce zastanawiam sie jak rozwiazac zagadnienie zywieniowe na zblizajacym sie wielkimi krokami maratonie. Zdac sie na stacje dokarmiajace zapewnione przez organizatora, czy liczyc na siebie i trzymac zapasowego banana w kieszeni? Po 30tu km bez zadnego izotonika, czy batona lekko slanialam sie na nogach, szukajac najblizszego Tesco w celu podniesienia poziomu cukru.

W niedziele proba bojowa - pol maraton na torze Silverstone z ambicja zejscia ponizej 1:50. Moze wyprobuje jakies zelki dolaczane do koszulek z poprzednich biegow i zobaczymy jak na nie zareaguje. Mam nadzieje ze nie odbije sie to negatywnie.

wtorek, 2 marca 2010

Dylematy

"Juz byłem w ogródku witałem sie z gąską..."

Z powodu pewnej ulewy ominęło mnei długie wybieganie w niedzielę. Odrobiłam to częściowo wczoraj biegnąc 11km do pracy (poprawiłam swój czas o całe 6min) i 13km spowrotem. Skąd taka róznica? Poszłam na polowanie vibramek. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach udało mi sie w końcu namierzyć sklep, który miał kilka modeli. zdawałoby sie Londyn - centum świata (jak lubia mawiać o sobie Anglicy) a ostatnio mam coraz wieksze trudności ze znalezieniem biegowych gadżetów. Znalazłam w koncu niepozorny sklepik na Highgate & Islington z kilkoma parami niedbale zalegającymi na półce. Zaczęłam od mierzenia modelu Sprint, bo akurat ten byl w moim rozmiarze. 


Po pierwsze - wcale nie sa takie łatwe do założenia. Trzy wieksze palce wchodzą w miare sprawnie podczas gdy najmniejsze gdzieś sie zaplątowuja nie chcąc za nic trafić na swoje miejsce. Po kilku chwilach (i nadgorliwej uczynnej pomocy pana sklepikarza) udało mi sie je załozyc. Co za dziwne uczucie. Niby boso, ale w butach, troche jak w szpilkach ze złamanym obcasem. Dziwnie zaburzona równowaga stopy, pięta opada. Zbyt dużo nie dało sie wyczuc z kilku kółek które zrobilam wokół sklepiku. Butki strasznie zmachlaczone. Pewnie ciekawscy często je mierzą zadziwieni kształtem. Poprosiłam pana o inna kolorystyke (znaczy się w jedynym słusznym, czyli czerwonym). W zamian dostalam lila-różowe. No tak, mam juz gatki rozmiarem z Barbie to czemu nie miałabym jej bucików? Grzecznie podziękowałam i pobiegłam do domu. Lekko zawiedziona, chociaż po dogłebniejszych dzisiejszych poszukiwaniach zawiedzenie przeszło w zadowolenie. 
Five Fingers nigdy nie byly docelowo butem do biegania. Początkowo miały byc alternatywą dla żeglarzy, coś co ochroni stopy dając jednocześnie swobode ruchu. W odpowiedzi na coraz szersze zainteresowanie firma nie kazała długo czekać i juz w tym miesiącu wypuszcza na rynek nowy model SPEED, zaprojektowany z myślą, miedzy innymi o biegaczach.  

Co ciekawe, buty do tej pory robiące furrorę w Stanach model Speed będa miały dostepny tylko w Europie. Choc raz to my a nie oni (hihi), co oznacza, że nie będę musiała przekopywac się przez setki stron by w końcu znaleźć jakiegoś dystrybutora. Prawdę mówiąc juz je znalazłam na stronce purefootwear gdzie mozna je już zamówic z 10% znizką. Według informacji na stronie będą dostepne juz w marcu, czyli bardzo niedługo. Wprawdzie paryskiego maratonu nie uda mi sie w nich przebiec, wiadomo stopy i łydki będą potrzebowały czasu do przyzwyczajenia sie do nowego stylu biegania, ale może juz maraton warszawski...
Teraz nei pozostaje nic innego jak czekac na pana listonosza. Eh jak za starych, dobrych czasów...