środa, 23 czerwca 2010

Dlugi dzien milych wrazen

Gdy z wielkim wysilkiem zwlekalam sie wczoraj z miekkiego lozka nie spodziewalam sie ze dzien zakonczy sie tak jak sie zakonczyl.
Zaczelo sie od sniadania, (czyli tak jak byc powinno a nigdy sie nie zdaza bo dodatkowe 5 minut snu wydaje sie o wiele cenniejsze niz kawa wypita przy stole), ale bylo to sniadanie dosc nietypowe. W ramach rowerowego tygodnia przy najczesciej uczeszczanych sciezkach Londynu zostaly zorganizowane bezplatne sniadania dla rowerzystow. Kawa, herbata, drozdzowki, bajgle z serem i szynka, nutella, soki. Moglam  pogawedzic z innymi rowerzystami, ktorych czesto mijam na trasie ale zazwyczaj konczy sie na przyjaznym kiwnieciu glowa, dowiedziec sie o antyzlodziejskim znaczeniu rowerow, rejetsracji, rowerowych imprezach typu: przebierankowa glamour ride w piatek, itd.



Pokrzepiona na ciele jak i na duchu ruszylam do pracy. Tu czekal na mnie bardzo mily mail od sweat shopu, w ktorym informowano mnie, ze pomimo uplyniecia regulaminowego czasu na zwroty oni z wielka checia przyjma moje GT2150 i wymienia na inny bardziej dopasowany model i ponownie przebadaja mi stopki. Za friko.

A pod koniec dnia znajoma przypomniala mi o koncercie Bon Joviego w O2. ebay jak zwykle okazal sie nie zawodny (i tani jak barszcz). Jedyny problem polegal na tym, ze bilety byly do odebrania w miejscowosci oddalonej od Londynu o godzine jazdy pociagiem. Okazuje sie, ze 12 minut to az nadto by wystrzelic z pracy jak z procy, doladowac karte na metro, dotrzec na dworzec Kings Cross, kupic bilet w odpowiednie miejsce i wskoczyc do prawie odjezdzajacego pociagu. Przy okazji zaliczylam mala wycieczke krajoznawcza. Teraz, gdy pogoda w koncu dopisuje trzeba bedzie zapakowac rower do pociagu i wybrac sie na aktywniejsze spedzanie weekendow. Anglia jest piekna i taka zielona. Zapomnialam juz jak wygladaja laki i pola ciagnace sie az po horyzont.
Po dotarciu na miejsce mialam tylko 3 minuty by zlapac powrotny pociag. Swietna organizacja logistyczna. Kid Rock i Bon Jovi dali fantastyczny koncert. Zdarlam sobie glos wydzierajac sie na niesmiertelnym "Keep the faith" czy smecac razem z pozostalymi 23000 widzami:
"an aaaaaaajjjjj  łyl lov juuuuuuuuu bejbeeeeee  oooooooolłejssssss" - szczenieckie czasy mi sie od razu przypomnialy. Chlopaki tryskali energia i w niczym nie przypomniali prawie 50latkow.

Lubie takie dni, gdy zycie czeka z milymi niespodziewankami i wystarczy tylko wyjsc za prog by sie na nie natknac.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz