niedziela, 30 grudnia 2012

Podsumowanie tygodnia

Bardzo udany tydzień. Plan zakładał 12km (bardzo ambitnie, wiem), wykonałam z lekką nadwyżką - 12,61km. Korzystając z obecności Taty Tygryska zostawiłam śpiące maleństwo pod jego czujnym okiem (czytaj: obaj spali) i wybrałam się na wczorajsze i dzisiejsze brykanie. W planach miałam wprawdzie fajny urodzinowy bieg w czwartek, ale lało tak, że nie chciałam ryzykować skręcenia kończyny na roztapiającym się śniegolodzie. 
Na razie biegam bez ładu i składu, czyli buduję sobie spokojnie bazę pod bardziej ustrukturyzowany plan wkrótce. 

Wczorajszy poranek przypominał sceny z "Allo, allo". Wróciłam z biegania i zastałam ogólne poruszenie: ksiądz chodzi po kolędzie. OK, przyjdzie to go przyjmiemy, niewzruszona ruszyłam pod prysznic. Otóż, jakże mylne było moje nastawienie. Jego wizyta zaangażowała całą ulicę i nie z powodów duchowych. Rozdzwoniły się telefony. Sąsiadka X dzwoniła z informacją, że godzinę temu dzwoniła do niej sąsiadka Y, że od niej już wyszedł, więc gdzieś się zbliża, ale coś go u nich jeszcze nie ma. Zawieruszył się po drodze. Ale jak tylko od niej wyjdzie to da znać (Orzeł opuścił gniazdo, powtarzam Orzeł opuścił gniazdo). Za chwilę zadzwoniła sąsiadka Z pytając czy już coś wiemy (pewnie trzeba było szpilkę przesunąć na mapie ulicy). Kontrwywiad działa. Mieszkamy na rozwidleniu dróg, więc istniało zagrożenie, że księdza przejmą ci z  sąsiedniej ulicy zanim zdąży wejść do nas a to będzie oznaczało kolejne 2h. Niecierpliwe przedstawicielki tejże ulicy co raz to wychodziły na główną drogę sprawdzając położenie księdza. Tesciufka biegała od okna do okna a my z M patrzyliśmy na wszystko z niedowierzaniem. Taka, wydawałoby się  prosta czynność jak przyjęcie księdza na dosłownie 5 minutowa wizytę urosła tu do rangi operacji szpiegowskiej. 
Ksiądz został przechwycona przy bramce ku zrozpaczeniu przedstawicielstwa sąsiedniej ulicy (tu każdy mieszkaniec musi czekać na księdza przy bramce by go wprowadzić do domu a następnie odprowadzić gdzie przejmuje go sąsiad).
Dziwi mnie trochę to, że księdza trzeba podwozić. Przecież ma własne auto a jest w zasadzie w pracy więc powinien sam się postarać o transport jak to czynią zwykłe żuczki. Akurat na naszej ulicy domy stoją co 50m więc podwożenie nie miałoby sensu, ale już po dojściu do końca ulicy ktoś musi na niego czekać i odwieźć go na plebanię. Znajdującą się 300m (słownie: trzysta metrów) dalej. Niektórych panujących tu zwyczajów chyba nigdy nie zrozumiem i kultywować nie będę. 
Przynajmniej jakaś atrakcja była.
Po bieganiu potraktowałam się jeszcze 45 minutami dynamicznej jogi (DVD).

Wracając do biegania. Dziś zaplanowałam sobie LSD (nie, nie to które niektórzy mają na myśli , czyli Long Slow Distance run (długi powolny bieg). Z moją kondycją długi oznaczał jakieś 5km. Mając do dyspozycji tylko takie nawierzchnie



nie ma szans na jakiekolwiek podbiegi, fartlek czy inne wymysły. Powolne budowanie formy, to chwilowo mój cel. 
Wybrałam się do pobliskiego lasu dla urozmaicenia trasy. Początkowa droga wiodła wzdłuż lasu, wkrótce jednak zniknęła i zastąpiło ja zaśnieżone pole. Łydki mi jeszcze za to podziękują  Stopy bolały mnie jak po godzinnej jeździe na łyżwach. Znowu wpadłam w las, gdzie majaczyło coś na kształt drogi, 


ale i to wkrótce się skończyło. Podążałam szlakiem wytyczonym przez rozgrzebaną przez dziki ziemię. Wolałam się nie zgubić bo to jeszcze nie jest mój las (niby jest mój, ale jeszcze nie znamy się na tyle dobrze bym mogła tak przełajowo po nim biegać, zwłaszcza, że pod śniegiem wszystkie dróżki wyglądają inaczej). 
W końcu trafiłam na ślady płóz. Kulig - znaczy się cywilizacja.


W rzeczy samej ścieżka wkrótce doprowadziła mnie do często uczęszczanej drogi. 

Tofik

Szkoda tylko, że ta cywilizacja wyglądała jak dobrze wypolerowane lodowisko, i nie było mowy o bieganiu.



W sumie zrobiłam 5,3km istnie przełajowego marszobiegu. Bardzo przyjemnie było. 





wtorek, 25 grudnia 2012

Swiatecznie

Nie ma to jak dobry bieg swiateczny. Tygrys zasnal, a ja korzystajac z okazji poszlam na przebiezke. Ponownie powodujac uniesienie nawsiowej brwi: czy ona chora jest? W swieta? Zamiast siedziec za uginajacym sie stolem i ogladac Kevina?
A ja chcialam tylko zrobic miejsce na pieczona ges czekajaca u rodzicow ;)

W ubieglym tygodniu zalozylam sobie taki malutki targecik: 10k. Z tego zrobilam tylko polowe. Nie straszne mi bylo nawet -17. Ale gdy temperatura skoczyla (znaczy opadla) do -23C to sie poddalam. W tym tygodniu 12km.

Wesolych Swiat wszystkim blogaczom. Pomyslnych startow, rozwaznego biegania wolnego od urazow i jak najwiecej przyjemnosci z biegania.

piątek, 7 grudnia 2012

Huhu ha Zima Zła

Nie mogłam się powstrzymać. Z nosa lekko tylko kapało więc skorzystałam z okazji pobytu u Babci Tygryska (znowu) i poszłam pobiegać  Las był po prostu cudny. Śnieg wygłuszył wszelkie odgłosy i cisza wręcz dzwoniła w uszach. Przerywał go tylko chrzęst moich kroków na zmarzniętym śniegu. Tylko ja, para saren i stadko dzików. Nie, nie udało mi się ich spotkać naocznie (uff), ale musiały być tam krótko przede mną bo wszędzie widać było świeżo rozkopane liście. Niedaleko myśliwi mają swoje pole na którym zazwyczaj uprawiają kukurydze a zimą dokarmiają zwierzęta, więc dziki lubią przebywać w tej okolicy. 

Zrobiłam 3,8km spacerowym tempem 6'00"-6'20"











wtorek, 4 grudnia 2012

Przeziębiona

Chorujemy. Cała trójka. Tygrys znosi to mężnie. Sam sięga po Fridę i wkłada do nosa. Tata Tygryska znosi to jak typowy facet (czytaj: jest obłożnie chory), a ja próbuje się kurować naturalnymi sposobami. W weekend kolejny zjazd, a ciągle karmię, więc żadne farmaceutyki nie wchodzą w grę. A zatem objadłam się czosnkiem, zrobiłam inhalacje z ziółek, wypiłam napar z dzikiej maliny, lipy, babki lancetowatej i mięty z cytryną. Jeszcze tylko wymoczyć nogi w gorącej wodzie z dodatkiem soli Epsom i do łózia. 
Napadało śniegu aż strach wybrać się na przebieżkę w obawie przed połamaniem nóg. No chyba że przyczepiłabym raki do butów. Zapewne vibramki będą miały lepszą przyczepność niż zwykłe butki ale nie mam jeszcze palczastych skarpetek, więc nie będę ryzykować większego przeziębienia. 


Aż trudno uwierzyć, ze te dwa wpisy dzieli tylko kilka dni. Na dodatek Tygrys ząbkuje - 8 na raz. 
Aby poprawić mu humor zrobiłam mu kilka bałwanków.



I jeszcze kilka fotek tej pięknej zimy






piątek, 30 listopada 2012

Pobiegałam

To był całkiem dobry tydzień. Zamknął się w 9km i jednym pobycie na basenie. Kolanka w miarę spokojnie, Achilles tez cicho siedzi. A może doktorek jednak się pomylił to pół maratonku mi nie zaszkodzi?

Spędziliśmy z Tygryskiem 2 dni u Babci, zabrałam trampeczki i poszłam do Zapowiednika  pobrykać. Cóż. Ścieżki, które pamiętałam sprzed wyjazdu do Londynu zdążył już porosnąć całkiem niezły las. Podczas przedzierania się przez zarośla w poszukiwaniu drogi udało mi się  znaleźć obiadek.



Obiadek


Wybory, wybory, w która stronę pobiec?






wtorek, 27 listopada 2012

Skorka z kota potrzebna od zaraz


Bylam u ortopedy. Bede zyc. Kolanka tez. Ogolne przeciazenie spowodowane ciaza, porodem, zwiekszeniem masy ciala (wzdycha) i tym nieszczesnym stepperem (oby mu sie sprezynki poprostowaly). Intensywna kuracja glokazaminowo-kolagenowa, regularny ruch (najlepiej maloobciazeniowy typu rowerek stacjonarny, basen) i kot. W zasdzie moglby byc wielblad ale trudno go znalezc rozjechanegona naszych drogach. O kota szybciej. Jako ze karmie i nie moge brac zadnych powaznych specyfikow doktorek zalecil oklady z kota (nie mylic z Scotta). Cos o jonizujacych/magnetyzujacych wlasciwosciach czy jakos tak. Za duzo madrych nazw jak na moj zgumisiowany mozg (czy to kiedys mija?). 
Kota mam, ale trudno go zmusic do lezenia na kolanach przez cala noc. A w ubieglym tygodniu byla plaska wersja kotka na ulicy przed domem. Trzeba bylo oddac do wyprawienia. 
Najwazniejsze, ze nie ma powaznych zmian i ze nie zakazal biegania. Nawet zalecil regularne delikatne rozbieganie. Nestety na pytanie czy przygotowanie do marcowego polmaratonu bedzie popadalo w kategorie takiego rozbiegania tylko uniosl brew w niedowierzaniu. No wiec nie bedzie polmaratonu. Bedzie za to delikatne budowanie formy i moze za rok... Zalezy jak sie kolanka beda zachowywaly przez zime. Jezeli na wiosne nie bedzie poprawy to wtedy przyjrzymy sie blizej tkance lacznej. One juz bola mniej i bardziej sporadycznie. Chrzeszcza i zgrzytaja przy wchodzeniu po schodach, ale wyczuwam ogolna poprawe. W czwartek to juz po calosci pojechaly (wiedzialy chyba ze do doktorka idziemy) i nie bolaly wcale. I jak ja mam obiektywnie powiedziec czy boli mnie jak doktorek wykreca kolanko w te i w tamta? No kurka wodna akurat nie boli. 

Wczoraj zrobiłam delikatne 2k. Bardzo klimatycznie było. Ciemno (bo dwie drogi są nieoswietlone i prowadza kolo cmentarza), z unoszaca się mgła co dawało widoczność na 50m a nad warstwa mgły świecie sobie księżyc. 

Podobno to nie  bieganie przyprawia mnie o kontuzje ale ja sama i niewłaściwy sposób w jaki biegam. Bardzo możliwe. Czytam teraz "Chirunning" może nauczę się czegoś co mi pomoże . 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Nareszcie...

... Ortopeda zamówiony na czwartek. Nie mogę się doczekać, bo nosi mnie po ścianach z braku biegania. Ostatnimi czasy kolanka zachowują się w miarę poprawnie pobolewając tylko umiarkowanie. W ubiegłym tygodniu udało mi się nawet wyrwać na 3 2km przebieżki i siedziały cichutko. Mam tylko nadzieję, że dostanę zielone światło na dalsze bieganie, bo Hania kusi Półmaratonem Warszawskim i mam szczerą ochotę ulec. 
Półmaraton to taki fajny dystans. Daje popalić, ale nie wymęcza, a satysfakcja z ukończenia ogromna. Bawię się myślą o maratonie we wrześniu (znajomy namawia). Z maratonem jest tak, że przeraża, ale wystarczy przebiec go raz i człowiek jest stracony. Oczywiście przez pierwsze dni po obiecuję sobie, że już nigdy więcej, ale gdy tylko mija obolałość zaczyna się tęsknota za tym czymś. 
A chwilowo czuję tęsknotę za porządnym masażem tajskim, bo od targania Tygrysa bolą mnie barki, plecy i ramiona. Chyba wybiorę się następnym razem gdy będę miała zjazd.

poniedziałek, 29 października 2012

Październikowo

Tygrys poszedł drzemkować więc nagle okazało się, że mam trochę wolnego czasu i mogę go spędzić mniej produktywnie bo:
a) jesteśmy u babci i nie trzeba gotować
b) w zasadzie Dziadek Tygryska wędzi kiełbaski, więc tym bardziej nie trzeba gotować
c) nie trzeba syzyfowo układać zabawek Tygrysa na miejsce bo jesteśmy u Babci i Tygrys ma tu tylko cząstkę rzeczy, które można rozrzucać wokół siebie a najlepiej na najczęściej uczęszczane trasy przelotowe.

Październik okazał się bardzo pracowitym miesiącem, bo po pierwsze primo okazało się, że Uniwersytet Warszawski postanowił przyjąć mnie w poczet swoich studentów (i co z tego, skoro zniżka na pociągi już mi nie przysługuje?), dzięki czemu co dwa tygodnie zostawiam Tygryska pod opieką Taty/Dziadków i pędzę do stolycy. Niestety efekt tzw "baby brain", czyli pociążowego Haribo zamiast mózgu jeszcze nie ustąpił i na pierwszy zjazd wybrałam się na 8,30. Wyglądało to tak:
3am pobudka, nakarmić Tygryska, złapać busa do Wawy. W Wawie okazuje się, że bus nie jedzie pod Pałac tylko pod Politechnikę, więc pan kierowca wyrzucił mnie na Wiatracznej. 
6,30am kioski są pozamykane a ja nie mam drobnych by kupić bilet w tramwaju więc delikatny spacerek na ul. Dobrą (1h). Nawet fajnie było obserwować jak zaspane miasto powoli budzi się do życia, czasem przemknął obok jakiś truchtacz, ale oprócz tego pustki. Park Skaryszewski  aż zapraszał do tego, by wejść i pobiegać jego alejkami. 
Po dotarciu na miejsce przywitały mnie ... też pustki, co wydało się co najmniej dziwne jako że zajęcia powinny były zacząć się za pół godziny. Okazało się, że źle odczytałam plan (na szczęście nie byłam jedyna) i zajęcia rozpoczynają się o 10.15. Czyli:
a) mogłam dłużej pospać
b) nie mam co z sobą zrobić

W związku z powyższym b) poszłam do Empiku i wyszłam z całym naręczem książeczek dla Tygryska, który obecnie jest fascynatem wszystkiego co ma kartki. Zwłaszcza jeżeli są tam wszelakie brumrumy i tatataty (czytaj: autka i traktory). Rośnie młody rolnik, chociaż po fascynacji kontaktami może też być elektrykiem, klawiaturą i jednostką centralną komputera - informatykiem, zbieractwem śmiecia różnego zapomnianego w zakamarkach foteli - archeologiem i pewnie jeszcze kilka możliwych zawodów by się znalazło.
Zajęcia skończylismy o 7 wieczorem. Baaardzo długi dzień. 

W przerwach pomiędzy odciąganiem Tygrysa od kabli i ślęczenia nad tłumaczeniami dwukrotnie udało mi się wybrać na bardzo delikatne rozbieganie. Kolanka ostatnio nieco przycichły (wciąż czekam na wizytę u pana ortopedy, który to pan jest nieosiągalny rejestracyjnie, a o specjalistów w naszej zapadłej   kochanej dziurze trudno). W międzyczasie doświetliłam radioaktywnie lewe kolanko i wyszło, że żadnych zmian w nim nie ma (to ciekawe czemu boli bardziej niż prawe). Oszczędzam je jak mogę, łykam glukozaminę.

Po drodze, czyli tydzień temu Tygrysiątko skończyło roczek. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, bo przecież dopiero co był taki tyci tyciuni, 2 kilo i 44cm kudłatego szczęścia tu już prawie dorosły. Ani się obejrzymy a będzie podbierał kluczyki do wozu ojcowego (chociaż widząc co się obecnie dzieje to pierwsze autko wypadnie chrzestnym na Komunie mu sprawić, aby nie odstawał od kolegów klasowych). Tygrys raczkuje z prędkością ponad dźwiękowo, powoli zbliżając się do prędkości światła. Obecnie udoskonala technikę poruszania się w pionie z garścią pełną chrupek co wymaga momentów samodzielnego stania bez podtrzymywania łapkami (jeżeli do wyboru mamy tylko dwie opcje: uratować pożywienie lub upaść to odpowiedź jest raczej oczywista).
Ostatnio dostrzegł chrupka zagubionego/zachomikowanego na później pod krzesełkiem, więc rzucił się na niego szczupakiem pospolitym


Urodzinki minęły szybko i bezboleśnie. Tygrysowi w zasadzie fakt, że jest o rok starszy nie zrobił żadnej różnicy (no tak, facet), świeczkę zamiast dmuchać próbował gasić łapką, pobrumał na tort (który lepiłam dwa dni) i przeszedł nad wszystkim do porządku dziennego.


Wczoraj zaliczyłam kolejny zjazd. Fajnie było patrzeć jak miasto pokrywa się pierzynką białego puchu. Nagle wydało się takie czyste i bajkowe. Gałęzie uginały się pod ciężarem mokrego śniegu. Wprawdzie nie był to widok, jakiego oczekiwałabym od października (co się stało z piękną złotą jesienią?), ale na chwilę było fajnie.

W drodze na zajęcia

Wracając z zajęć

A dziś chyba będziemy robić karmnik dla ptaków bo za oknem dostrzegłam fajnego dzięcioła. Na pewno spodoba się Tygrysowi.

Jak śnieg się stopi to spróbuje znowu potruchtać. Może kolanka nie będą miały nic przeciwko. W międzyczasie próbuję trochę wzmocnić mięśnie nóg, biodra i resztę aby lepiej je podtrzymywały. Jeżeli macie jakieś ćwiczenia wyjątkowo dobre w tym przypadku to będę wdzięczna za podpowiedzi.

środa, 5 września 2012

Kolanko c.d.

Odebrałam opis rtg prawego kolanka: 

"W stawie kolanowym prawym stwierdza się niewielką asymetrię szpary stawowej oraz subluksację rzepki"

No i niech mi ktoś powie co to oznacza, bo doktor google o dziwo wylewny nie był (od postępującego zwyrodnienia stawów po koślawienie) a ja wiem tylko tyle, że boli i skrzypi. Pani doktor rodzinna stwierdziła, że skoro bolą oba to wystarczy mi prześwietlenie jednego bo to i tak to samo i zaleciła glukozaminę. Lewe kolanko chyba poczuło się gorsze, że odmawiam mu chwili w błysku fleszy (lub promieni X) i zaczęło boleć intensywniej i w trochę inny sposób. Chyba wybiorę się dziś do niej po skierowanie na prześwietlenie lewego. Może je udobrucham troszeczkę?

Kolanka bolą przy kucaniu/wstawaniu, przy dłuższym siedzeniu bez ruchu, np w trackcie 2h podróży busem do Wawy. A jak egzaminki poszły dobrze to taka przyjemność czeka mnie  co 2 tygodnie przez najbliższe 3 lata więc należałoby coś z tym zrobić. 

W międzyczasie czekam na wizytę u ponoć Dobrego Pana Ortopedy. wiadomo, jak dobry to trzeba się naczekać.

Nie wiem czy mogę sobie truchtać, czy też obciążę je jeszcze bardziej i tak tkwię w zawieszeniu. Chwilowo (znaczy od jakiegoś miesiąca) ząbkujemy: Tygrys i ja (tata Tygrysa nie ząbkuje bo ma taki sen że nic go nie złamie). Dzieć ćwiczy arie operowe po nocach i ani myśli spać dłużej niż w 1,5 godzinnych odcinkach. W efekcie snuję się w dzień jak zjawa i ani mi w głowie intesywniejsze hasanka. Łazimy za to na długie spacerki. Więc ruchowo chociaż tyle. Tygrys jest już szczęśliwym posiadaczem trójeczki zęboli, więc pocieszam się myślą, że jeszcze tylko 17 i będziemy mogli spokojnie pospać. 

niedziela, 5 sierpnia 2012

Time out

Olimpiada niestety zostaje zawieszona na czas choroby Tygryska. Wirus paskudny go zmógł. W piątek wieczorem wylądowaliśmy na izbie przyjęć, Tygrys z temperaturą 40.5C. Natknęliśmy się na najbardziej gburowata pani doktor pod słońcem. Zbadała Tygryska jak worek z kartoflami, z zacięta miną i bez słowa wypisała receptę i już, nawet nie podała mu nic na zbicie temperatury. Musiałam się dopytywać co mu jest ("no przeziębiony przecież, nie?"), jak brac leki ("to tak, ten tak, a tamten owak, zapamięta?"). Ogólnie pani sprawiała wrażenie, że bardzo jej przeszkadzamy a ja wyszłam na wyrodną matkę bo dopuściłam do gorączki maleństwa. Wyszliśmy z receptą na antybiotyk i ogromnym niesmakiem pozostawionym przez panią D. Jak powiedział Zaprzyjaźniony Pediatra "Ogólnie fajnie się nam pracuje tylko czasem pacjenci nam przeszkadzają".

Postanowiłam zignorować zalecenia pani Szarlatan i nie podawać Młodemu antybiotyku. Zadzwoniliśmy po Zaprzyjaźnionego Pediatrę, który niestety był za daleko i mógł dotrzeć dopiero w niedzielę po południu. Okazuje się, że nie przeziębiebie a wirusówka i po antybiotyku nie nadążałabym z wymianą pieluch. 

Tygrys przypomina misia koala, uwieszony na szyji cały dzień, przytulony w nocy. Bidulek. Czekamy aż paskudztwo sobie pójdzie. 

poniedziałek, 30 lipca 2012

Olympics Day 3 33.30km/204km


Powiało Kenją wczoraj. Termometrowi który wisiał na słońcu kończyła się skala więc nie była to najlepsza pogoda na bieganie. Tygrys był dość niespokojny, czemu się nie dziwię, bo w domu piekarnik więc poszliśmy na energiczny spacerek. 
Ale za to wieczorem... Gdybym kanapowała, jak to wieczorami miewam w zwyczaju ominęło by mnie znowu piękne widowisko. Nadchodząca burza rozświetlała ciemniejące niebo niesamowitym spektaklem piorunów co jakiś czas mrucząc sobie groźnie. Pieknie


A dziś od rana delikatny deszczyk oczyszczający powietrze. Idealne warunki na przebieżkę. Niestety pokrowiec do joggera nadal tkwi w niezbadanych czeluściach nierozpakowanych pudeł, więc musiałam wybierać: albo siedzenie w domu albo spacerek. Wybrałam to drugie oczywiście. Bardzo energiczny spacerek spieszę dodać, z wielkim parasolem więc jak nic trening siłowy też był. Byłoby bardzo przyjemnie gdyby nie towarzystwo ślepaków (bąki takie, jak ugryzą to boli i piecze). Początkowo zdarzał sie jeden - dwa krążące nad głową. Ale im bardziej w łąki tym większe towarzystwo. Wkrótce pół reprezentacji narodowej latało pod moim parasolem i pchało się do oczu i ust. W końcu zaopatrzyłam się w Uniwersalną Odganiaczkę Upierdliwych Stworzeń Latających i dały nam spokój. 

uniwersalna odganiaczka upierdliwych stworzeń latających 

sobota, 28 lipca 2012

13.98 / 204


No to zaczynamy. Upał dziś i pogoda całkiem nie biegowa. Zabrałam Tygrysa do lasu w nadzieji, że znajdziemy tam trochę cienia. Nie znaleźliśmy o czym przekonałam sie po powrocie do domu.


W lesie ścieżek i ścieżeczek pełno, aż się proszą by nimi pobiec. Niestety strach przed boreliozą wiekszy. Gdybym była sama to pewnie bym się skusiła, ale nie będę narażać Tygrysa.


Świerszcze krzyczące na polach po skoszonych zbożach
Sarny skubiące leniwie trawę pod drzewami
Mgła unosząca się nad łąkami
Księżyc wiszący nad kapliczką na cmentarzu

Takie obrazki ominełyby mnie gdybym nie poszła biegac dziś wieczorem. A mało brakowało bym nie poszła. Zwłaszcza, że Tygrys nie dał mi pospać ubiegłej nocy i lunatykował uprawiając przez sen wspinaczkę wysokoszczebelkową. Ale słowo się rzekło i pobiec należało. 


Olimpiadę czas zacząć

Prawie 2 w nocy, ale warto było zarwać noc, nawet ze świadomością, że Tygrys obudzi mnie skoro świt. Danny Boyle to geniusz. Wyczarował dziś prawdziwie magiczny spektakl. Pierwszy raz oglądałam otwarcie Igrzysk do końca, z ciekawością i zachwytem. A moment zapalenia Znicza przyprawił mnie o gęsią skórkę i łzy w oczach. 

żródło


Nigdy nie będę lekkoatletką z prawdziwego zdarzenia, ani nie wezmę udziału w tak wielkim wydarzeniu, ale mogę urządzić moje własne Igrzyska. Postanowiłam w ciągu tych 16 dni trwania Olimpiady przebiec 204 km - po kilometrze na każdą muszlę Znicza, reprezentującą wszystkie uczestniczące kraje. 

Współuczestnicy mile widziani

środa, 25 lipca 2012

3 x 5

Uwielbiam mojego baby joggera. To nie do wiary ile wolności dają takie trzy kółka. Jak inaczej udałoby mi sie wcisnąć trochę biegania w napięty grafik? Zwłaszcza, że Tata Tygryska zaczyna nową pracę od pierwszego. A tak, wskakuje w dresik, Tygrysa w pasy i ruszamy w trasę.

W związku z dalszym remontem kuchni i lekkimi hałasami musieliśmy usunąć się z domu na kilka godzin tak by Potomek mógł podrzemać w sprzyjających warunkach. Postanowiliśmy odwiedzić Dziadka i Prababcię Tygryska. Ale pędząc tak polną drogą stwierdziliśmy (znaczy ja, bo Tygrys sobie pochrapkiwał), że może odwiedzilibyśmy Kuzynkę Tygryska. Wizja jawiła się wyjątkowo kusząco bo na śniadanie zdążyłam złapać tylko dwie kostki bardzo gorzkiej czekolady a Babcia Kuzynki Tygryska znana jest z przepysznej kuchni. I tak poszło pierwsze 5,5km.

Na sniadanko dostalismy flaczki z plackami na sodzie, świeżo pieczony chlebek z ziarnami ze smalczykiem i skwareczkami i kołacz drożdżowy ze świezym miodkiem. Niecodzinne zestawienie, ale Mniam. Pokrzepieni na ciele (Tygrys dostał kaszunie) popędziliśmy do Dziadka i Prababci - 5,3km.

Tu dostalismy obiadek (no dobra, znowu ja) młode ziemniaczki z ogórkowym chłodniczkiem i duszoną wątróbką, pobuszowałam po ogrodzie i pognalismy do domku - 5km.

Tygrysek spi snem sprawiedliwego a ja relaksuję sie przy kubku waniliowego roiboosa z poczuciem dobrze przebiegniętego dnia.

takie tam

Post sprzed dwóch tygodni. Napisał sie i zapomniał sie opublikować

Nie dla mnie Kenijskie upały. Nie biegam, bo w upale nie umiem. A wieczorem jak już się zdziebko ochłodzi to burza nadciąga i też nic z tego. 
Dziś był całkiem przyjemny dzień to wzięliśmy się za rozwalanie (czytaj: remontowanie) kuchni. Poza tym Tygrys został ostatnio dumnym posiadaczem dwóch dolnych jedynek więc spania po nocach nie ma. A jak już uda mu sie zasnąć po ułożeniu się w stylu Sida Leniwca (3 obroty na kamieniu, 4 przeturlania na boki, wysadzenie nogi przez szczebelki) to w akcję wkraczają 3 wilczury sąsiadów, które myślą, że najlepszą porą na komunikację międzypsiaczą z osobnikami na drugim końcu wsi jest 2 nad ranem. Powietrze pewnie czystsze i głos się lepiej niesie. 

Wczoraj wybrałam się do stolycy zawieźć papiery na Uni (wątpliwa przyjemność). Miłą niespodzianką okazała się jeszcze milsza pani w sekretariacie. Ogólnie wiadomo,że uniwersytecka sekretarka to oddzielny gatunek, a tu proszę, taka pomocna osoba. Okazało się jednak, że będę jeszcze potrzebowała suplementu do odpisu dyplomu części B, o której, podczas odbierania tegoż dyplomu nikt nas nie informował. Na szczęście Instytut Romanistyki to tylko rzut beretem od Lingwistyki to skoczyłam w tym cudnym upale upomnieć się o tenże suplement. A tu niespodzianka (już nie taka miła). Pani sekretarka przejrzała teczunie z papierami studentów i stwierdziła, że pewnie już mnie zarchiwizowano (no tak, człowiek się starzeje), bo:
- Pani to jeszcze pochodzi z czasów jak teczek nie mieliście (nie każdy może być ministrem), tylko was w koszulki upychaliśmy. 
Suplementu mi nie da. Nie że ze złośliwości tylko z tego prostego powodu że nie ma. Mam się udać do swojej uczelni z indeksem sprzed 6 lat (dobrze, że się znalazł w ostatniej przeprowadzce), oni zrobią wypis, prześlą tu i ona mi wtedy to wydrukuje. Ale to nie ma pośpiechu bo przecież nie wiadomo czy przyjmą nie? I tym optymistycznym akcentem zakończyłam uczelnianą część wizyty stolycznej. 

Do powrotnego busa miałam 5 godzin, więc postanowiłam popałętać się trochę po centrum i zobaczyć co tam słychać. Słychać tyle, że cała Świętokrzyska rozkopana, to sie zaplątałam na uliczkę Kubusia Puchatka. Z moich warszawskich czasów pamiętam, że zawsze chciałam na niej mieszkać. Wydawało mi się, że na takiej uliczce muszą się dziać niezwykłe rzeczy i cudnie musi sie tam mieszkać. 

http://forum.gazeta.pl

Przeszłam się Marszałkowską a tam, jakbym się do Londynu przesniosła: H&M, M&S, New Look, TK Maxx. To my juz nie mamy swoich sklepów? Ale udało mi się znaleźć sklep ze zdrową żywnością i nabyć amarantusa i quinoe dla Tygrysa (oj nie ma, nie ma takich specyjałów na naszej wsi)

Wizyta w Wawie uświadomiła mi, że:

a) jak ja nie lubię tego miasta
b) jak ja się cieszę że nie muszę więcej w nim mieszkać
c) jaka cudna jest moja nawsia


sobota, 23 czerwca 2012