poniedziałek, 5 października 2009

Royal Victoria Dock




Jedną z moich ulubionych tras jest rundka wokół doków. Lubię tu biegać, to miejsce odpręża, pozwala zapomnieć na chwilę o wszystkim, uporządkować to, co rozsypane.

Najpierw truchcikiem wśród labiryntu uliczek, 30stopni w górę (dobre na rozgrzanie ud), mostem nad kolejką, 30 stopni w dół, przesmykiem pomiędzy akwariami (bloki z oknami na całą szerokość ściany i mieszkańcami nie przyjmujacymi sie takimi drobnostkami jak zaslony) i juz jestem nad wodą.

Jest cos magicznego w tym miejscu. Wysokie zurawie z majestatycznym spokojem i obojetnoscią spogladają na wznoszace sie na drugim brzegu wiezowce i centrum wystawiennicze Excel. Labedzie pływają leniwie pomiedzy kołyszacymi sie zaglówkami.
I nie jestem chyba jedyna bo po drodze mijam innych biegajacych. Zabawne, zawsze biegne pod prąd.

Robie rundke wokol doku, 80 stopni w gore i obowiazkowy przystanek na moscie dla złapania oddechu. A widok zapiera dech. Za plecami wąska wstega City airport z samolotami startującymi tuz nad moją glową. A przede mną Londyn. Moj Londyn: cichy, nieruchomy, magiczny. Rozblyskające tysiacem swiateł biurowce Docklandow, kopuła O2, w oddali wieza BT mrugająca do mnie na czerwono.
Dzis uroku dodaje ksiezyc w pelni zawieszony nad opuszczonym młynem. W jego srebrzystej poswiacie woda w doku wydaje sie byc czarniejsza niz zwykle.

Trudno sie wyrwać spod uroku tego miejsca i tak zamiast jednego okrazenia robie dwa. I tylko cichy glos rozsądku podpowiada ze pora wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz