Wrocilam pozno do domu z "wycieczki krajoznawczej" po polnocnym Londynie. Na szczescie Orientacja moje drugie imie, wiec trafilam. 11km na rowerze zamiast mnie zmeczyc nakrecilo jeszcze bardziej. Stwierdzilam, ze pojde pobiegac. Pogoda nie zachecala. Lato (czyli: "raczej nie pada") definitywnie sie skonczylo i weszlismy juz w druga, dostepna w Anglii pore roku, czyli: "raczej pada". Padalo. I wialo. Chwilami boczny podmuch byl tak silny ze mialam wrazenie ze gdyby nie balustrada to wyladowalabym w doku.
Po drodze mijam przeszklona silownie. Wszyscy drepcza na biezniach, wpatrujac sie w sciane. Ramiona opuszczone, zgarbieni - cala ich sylwetka az krzyczy ze robia to za kare. A wystarczyloby sie odwrocic. Maja taki wspanialy widok za oknem. A jeszcze lepiej - wyjsc na zewnatrz. Niestety, na zewnatrz klima nie dziala, za zimno, za wietrznie, za mokro, nie ma TV.
Jeden z nich mnie dostrzega i kreci z niedowierzaniem glowa. Usmiecham sie od ucha do ucha i przemykam szybciutko zanurzajac sie w mrok pochmurnej nocy. Zimne krople deszczu chlodza rozpalona twarz. Jeszcze jedno okrazenie i wracam do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz