środa, 14 października 2009

Plany a motywacja

Lubie planowac moj biegowy kalendarz. Zazwyczaj rozgrywa sie to w kilku aktach. Zaczyna sie od euforii. Przegladanie setek biegow i decyzja, ktory zostanie zaszczycony moja obecnoscia. Potem zadowolenie z siebie, ze juz sa, wybrane, zarezerwowane. Ogromna chec trenowania, biegania, moze nowy ciuch. Lenistwo i wyzszosci innych rzeczy nad regularnym treningiem. Wyrzuty sumienia, nagly zryw biegowy gdy data zaznaczona czerwonym mazakiem zbliza sie nieublagalnie. Euforia samego wydarzenia i zlosc na wlasne lenistwo ktore nie pozwolilo na lepszy wynik. Gorace postanowienie poprawy na kolejnym biegu.

Londyn jest miejscem, gdzie nikogo nie trzeba namawiac do biegania. Nie wazne, gdzie i o jakiej porze. Czy to Hyde Park o 5 rano, doki w poludnie lub Tamiza o 3am. Zawsze mozna spotkac kogos kto biega. Tu nie trzeba nikogo kusic darmowkami rozdawanymi po biegach, tu ludzie placa aby moc pobiegac. Fakt ze przebieglo sie iles tam 5k, 10k czy polmaratonow nie imponuje nikomu. Maraton to jedyne slowo powodujace unszenie sie brwi w lekkim niedowierzaniu, ale raczej tylko dlatego ze tak trudno sie do londynskiego dostac.

Od kilku dni, a w zasadzie od zapisu na marathon paryski kompletuje biegi, ktore mnie do niego doprowadza. Musze te treningi rozbic na mniejsze jednostki, tak by nie przerazaly.

Dodatkowo motywacja do biegania ma byc nowy Garmin Forerunner. Niestety to dosc droga zabawka. Za kazdy wykonany trening (lub kazde 10km jezeli trening jest dluzszy) do swinki skarbonki trafia funt. Mam nadzieje ze sie wyrobie do marca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz