piątek, 30 października 2009

"Some people don't have the guts for distance racing. The polite term for them is sprinters. "

Snily mi sie dzis getry CW-X. Zrobilam sobie zdjecie gdy przymierzalam je w sklepie i potem przygladalam mu sie w domu. Chyba zaczynam wariowac.
Zastanawialam sie w jakim dystansie czuje sie najlepiej. Nie lubie szybkiego biegania, to wiem na pewno. Wszelkie tempowki na treningach omijam szerokim lukiem, co oczywiscie msci sie potem. Probuje je przemycac raz na jakis czas i niewatpliwie bedziemy musieli (musialy??) wkrotce sie zaprzyjaznic. To wyklucza wszystko ponizej 5k.
10k wydaje sie byc rozsadnym dystansem, ale po przekroczeniu linii mety czuje pewien niedosyt. Tak, jakby sam bieg byl tylko rozgrzewka przed czyms powazniejszym.
Pol maratonu jest swietne by porzadnie sie zmeczyc, poczuc satysfakcje z przebytego dystansu i te jedyna w swoim rodzaju euforie i poczucie ze swiat lezy u moich stop i wszystko jest mozliwe.
Ciekawi mnie maraton. Big eM. Jak poradze sobie z takim dystansem? Czy wystarczy mi sil, samozaparcia, przygotowania? Jezeli przebiegniecie pol M daje takiego euforycznego kopa to jak bede sie czula ze swiadomoscia ze jestem w stanie pokonac 2x tyle? Coz, odpowiedz na te i inne pytania juz 11 kwietnia 2010 w Paryzu.
Czy mowilam ze sie boje? Nie? To dobrze. Wiecej chyba we mnie ciekawosci niz strachu. Moze dlatego ze nie mam pojecia jak to bedzie. Moze gdybym juz teraz wiedziala, ze stopy beda puchly, nogi ciezkie jak z olowiu, jezyk jak deska, a pluca beda przypominajac piec hutniczy. Tak, gdybym o tym wiedziala pewnie zastanowilabym sie 2x. Na szczescie to tylko straszne bajki opowiadane przez zazdrosnikow ktorzy nie lubia tloku podczas biegu i nie boja sie konkurencji. Wole pograzyc sie w slodkiej nieswiadomosci czekajacej mnie tortury.

czwartek, 29 października 2009

"Veni, vidi, vici"

czyli w dowolnym tlumaczeniu: dotarlam do domku, rzucilam rower i poszlam pobiegac. O dziwo, z zaplanowanych 4 okrazen zrobilam... 4. Wprawdzie len pchal mnie do domu na drugim, ale nie dalam sie.
Zdecydowanie musze wzmocnic dolna czesc plecow bo cos tam faluje za bardzo. Przy czwartym okrazeniu lekki bol szyi uzmyslowil mi ze sie garbie. Probowalam sciagac lopatki i biec prosto ale po jakims czasie zapominalam. Trzeba bedzie wzmocnic miesnie brzucha.

środa, 28 października 2009

w swiecie idealnym...

W moim idealnym swiecie wstawalabym skoro swit rzeska jak skowronek. Wybiegalabym z domu na trening, miala czas na prysznic i rozkoszowanie sie spokojnym sniadanie przy stole.
Niestety szara rzeczywistosc wyglada tak, ze spie do ostatniej chwili, oszukujac budzik i przesuwajac go o kolejne 5 minut. Potem szalencze proby znalezienia koszulki rowerowej, ktora przeciez tu gdzies wczoraj polozylam, wyscig do pracy, serek wiejski pospiesznie wciagany pomiedzy jednym telefonem a drugim, Don Kichotowa walka z papierzyskami pietrzacymi sie na biurku, karkolomny powrot do domu, podczas ktorego staram sie nie rozjezdzac beztroskich przechodniow hasajacych po sciezce rowerowej. Zanim docieram do domu jest ciemno, a ja jestem padnieta. I tu rozpoczynaja sie negocjacje. W zasadzie to one zaczynaja sie juz rano.
Rano, gdy pedze jak stros pedziwiatr na moim rowerku to obiecuje sobie ze wieczorem przebiegne x - km/okrazen. W miare uplywu dnia liczba x zostaje zazwyczaj poddana skomplikowanym dzialaniom matematycznym. Zanim docieram do domu moj plan wyglada mniej wiecej jak 1/8x. Jedynym sposobem na wykonanie jakiegokolwiek planu jest rzucenie rowerka w przedpokoju i natychmiastowe wyjscie na trening. W przeciewnym razie w chwili gdy moje cialo spocznie na kanapie nie ma mowy bym sie podniosla i wygonila na dwor.

poniedziałek, 26 października 2009

Top results are reached only through pain...

But eventually you like this pain. You'll find the more difficulties you have on the way, the more you will enjoy your success." "
Juha ‘the Cruel’ Vaatainen, 5,000m and 10,000m European champion, 1971.

Nareszcie odzyskalam zgubiona wiosna godzinke. Milo jest jechac do pracy ze sloncem zamiast burego poranka. Niestety przyplace to bieganiem po ciemku. Obecnie trwaja zakrojone na szeroka skale poszukiwania obuwia na najblizszy bieg. Na pewno nie poddam ulubione Asicsy blotno-wodnym okladom. Plan jest taki, by kupic najtansze z dostepnych butow do biegania i pozbyc sie ich po przekroczeniu linii mety. Jak na razie najtansze dostepne wcale nie sa takie tanie.
Im blizej daty tym czesciej w mojej glowie zapala sie zolta lampka z pytaniem: w co ja sie wpakowalam? W lipcu wizja wesolego biegu przez gorki, bloto i dolinki wydawala sie zabawna. Natomiast teraz, z kazda kolejna warstwa cieplego ubrania zakladanego na wieczorny trening wizja taplania sie po szyje w bagienku w listopadowy poranek przestaje pasowac do slowa "zabawna".

wtorek, 20 października 2009

Zimno, ciemno, wietrznie. Idealny wieczor na czytadlo pod cieplutkim kocykiem i z kubkiem parujacej bialej herbatki. Zamiast tego ja - biegajaca. Czasami sama sie zastanawiam co mnie wypycha na dwor w taka pogode jak ta?
Moja zwariowana grupa biegowa wymyslila wyzwanie. Aby uczcic pierwsza rocznice naszego wspolnego brykania bedziemy biegac przez najblizszy tydzien i ten, kto wybiega najwiecej km zwyciezy. Uroczyste rozdanie nagrod podczas spotkania swiatecznego.
Ciepla czapka na glowe, rekawiczki i w droge. O dziwo, nie bylam jedyna i po drodze spotkalam: biegaczke szt.1
ludzi w dresach udajacych ze biegaja szt.4
groznie wygladajaca mlodziez w dresach nawet nie udajaca ze beda biegac szt 15. Przemknelam obok nich szybciutko nie dajac im mozliwosci rozpoczecia konwersacji typu: jol bejbe
Udalo mi sie zrobic 9.2km co stawia mnie na szczycie listy, bo reszta byla zbyt leniwa by sie ruszyc z kanapy. No i zaliczylam 197 schodkow w gore i w dol (taki mini trening przed vertical rush).
Dostalam tez wypasiony zestaw swiatelek od MJ na przyspieszone imieniny. Teraz moge sobie spokojnie pomykac po zmroku bo lampeczki daja po oczach jak trzeba.

poniedziałek, 19 października 2009

Dlaczego nie mozna biegac z karta platnicza

Uporczywe slonce wygonilo mnie wczoraj na dwor obiecujac idealna pogode na bieganie. O dziwo, taka tez byla. Slonecznie, ale nie upalnie, z wiatrem nie za zimnym, nie za mocnym. W planach 10k, a zatem nad rzeka, petelka wokol Greenwich Parku i powrot. Tlok w tunelu pod Tamiza zapowiadal tlumy w parku a na slalom miedzy oslepionymi blaskiem slonca turystami nie mialam ochoty. Skrecilam nad rzeke w kierunku miasta i nogi same mnie poniosly w okolice... Decathlonu. No kto by pomyslal. Dziwnym zbiegiem okolicznosci mialam przy sobie karte platnicza. Wizyta zakonczyla sie sukcesem dla mnie i dosc sporym wysilkiem dla karty. Niestety nie potrafie sie oprzec posezonowkom. I tak udalo mi sie trafic na spodniczke do biegania. Bardzo sprytna bo ma spodenki pod spodem. Nawet nie wiedzialam ze takie istnieja. Byla tylko jedna i to w moim rozmiarze. Oczywiscie nie moglam jej tam takiej samotnej zostawic. Przygarnelam tez przewiewna przeciwdeszczowke do biegania, (niestety biala, ale przynajmniej bede widoczna wieczorami), 2 polarki i deszczowke rowerowa. Ta jest dosc sprytna bo ma przedluzany tyl (prawdziwy ewenement w ubraniach rowerowych w Anglii, ktore zazwyczaj sa krotkie i szerokie) i odpinane rekawy. Kilka miesiecy temu, w przyplywie zacmienia umyslowego rozwazalam nawet jej zakup za pelna kwote. Na szczescie rozsadek wzial gore, i teraz udalo mi sie ja dostac 60% taniej. Trening byl za to bardzo udany. Mysle ze zrobilam ponad 10k w godzinke. Lepiej, niz zakladalam.

sobota, 17 października 2009

Wczoraj był jeden z TYCH dni, gdy wszystkie 33 swiatła po drodze do pracy mrugają na czerwono, sterta papierów na biurku rośnie lawinowo, a każdy odłożony zamienia się w przynajmniej 3 kolejne do zrobienia. Nawet czasu na kawe nie było.
W Anglii wyróżnić można 2 pory roku: od maja do września trwa tzw lato, czyli "czasem pada", a przez resztę roku mamy "czasem nie pada". Wczoraj trafil sie dzień Pada. Udało mi się na szczęście zdążyć przed porządnym Pada do domu, ale za to trafiłam na Wieje. Taki dzień załuguje tylko na gorącą kąpiel, lampkę wina i pół pudełka lodów potrójnie czekoladowych. Z racji obecnej diety dostępna była tylko kąpiel, co dobrze zrobiło mięśniom obolałym po ostatnim treningu siłowym.

czwartek, 15 października 2009

Herbatka

Biureczko w pracy zaczelo mi sie rozpadac na czesci pierwsze. Odziedziczylam je bez tylnej scianki w szufladce jedzeniowej, w wyniku czego co raz to inne przysmaki ladowaly na podlodze przy kazdej probie otwierania. Tasma klejaca juz dawno przestala spelniac swoje zadanie. Usterka, zglaszana wielokrotnie, nie stanowila niestety zagrozenia dla zycia i zdrowia (chyba ze pojemnik z maslanka, sapdlby na podloge, wytoczyl spod biurka i ktos by sie o niego potknal), a zatem zajmowala bardzo dalekie miejsce na liscie priorytetow ekipy naprawczej. Na (nie)szczescie kolezance grzejacej moje krzeselko podczas mojego urlopu udalo sie potknac o dywan i oderwac mojemu biureczku noge. Tym samym, usterka zyskala range niebezpiecznych i udalo mi sie sciagnac samego Glownego Naprawiacza do rzucenia okiem na moje krolestwo. Przyszedl, opukal, obejrzal, zaordynowal uprzatniecie wszystkiego(!) z blatu i wybyl na reszte dnia. Nie powiem, przymusowe sprzatanie zaowocowalo zapelnieniem kosza. Skad tyle niepotrzebnych rzeczy na moim biurku?
Postanowilam skorzystac z obecnosci pana naprawiacza i zwrocilam jego, jakze cenna uwage na szufladke. Pokiwal glowa, stwierdzil: da sie zrobic, po czym ja wyjal. Jak wyjal to odslonil zawartosc ponizszej szufladki i zdebial. Stal dobra minute wpatrujac sie w zawartosc i przenoszac wzrok z szufladki na mnie i spowrotem.
- Co to? – wydukal odzyskujac glos
- Herbatka – odpowiedzialam niewinnie, nie rozumiejac zdziwienia. Jestesmy przeciez w krolestwie herbaty. W kraju ktory wymyslil afternoon tea.
- Az tyle?
Pan Naprawiacz nie mogl uwierzyc ze:
a) ktos moze potrzebowac az tyle herbat
b) istnieje tyle rodzajow (rodzaji??? Do slownika pora zajrzec) herbat (10)
c) po co targac drzewo do lasu (znaczy przynosic wlasna jak na stolowce daja za darmo (najtansze smieci znaczy sie)

Od dzisiaj funcjonuje w umysle pana Naprawiacza nie tylko jako wariatka przyjezdzajaca do pracy na rowerze niezaleznie od pogody, ale rowniez jako swiruska od herbaty.

Gacie

Z treningu wczorajszego nici. Chociaz moze nie do konca? Nie pobiegalam, bo dopedalowalam do domku w godzinach pozno-wieczornych zmeczona, glodna i zniechecona. Po pracy wybralam sie do lekarza z pytaniem, co i dlaczego? Jako ze w Londynie lekarza wybrac sobie nie mozna bo przydzielaja Ci tego, ktory mieszka najblizej, do swojego musialam sie wybrac na drugi koniec miasta. Teoretycznie powinnam ich poinformowac o przeniesieniu w odlegle, wschodnie krance i dostac lekarza w swojej okolicy, ale klinika w Kensington & Chelsea jakos bardziej do mnie przemawia (moze Kyle Minogue spotkam to poprosze o autografik dla Rysia). Niestety, wygoda uczeszczania do lekarza w eleganckiej dzielnicy wiaze sie z koniecznosci turlania tamze. Pani doktor byla bardzo pomocna i stwierdzila, ze to z czym do niej przychodze, to moze byc to co podejrzewam, a moze byc cos kompletnie innego. I w zasadzie mozemy zrobic badania, ktore nie wyklucza tego ale i nie potwierdza tamtego. Z gabinetu wyszlam rownie madra jak do niego weszlam ale przynajmnej ze zleceniem na badania krwi, co bylo niejako celem wizyty. Doturlanie do domu zajelo ponad godzine (musze pamietac o zakupie lampeczek do rowerka bo niechybnie jazda po ciemku skonczy sie niedobrze). Z tego wyniklo ze aby zobaczyc lekarza musialam przepedalowac 23km. Calkiem jak za sanacji. Ale przynajmniej jakis ruch byl.

Dodatkowo dowiedzialam sie wczoraj z blogu Midi o kosmicznym wdzianku firmy CW-X. Teraz mam w glowie tylko jedno – JA JE CHCE. I tu nasuwa sie pytanie, czy moje amatorskie bieganie wystarczy by usprawiedliwic astronomiczna cene takowych gaci? Robi sie coraz zimniej i zaczelam sie rozgladac za dlugimi getrami ale placic za nie az tyle? Od wczoraj wyszukuje wszelkich informacji na ich temat i to co powtarza sie w kazdej opinii to: cudne. Niewiele firm zajmuje sie ich sprzedaza w UK. Znalazlam nawet pare o 30% taniej (co juz byloby w miare rozsadna cena), niestety nie ma szans bym zmiescila sie w rozmiar 10. Probuje targowac sie same ze soba, ze moze moglyby byc nagroda za jakis dobry czas na najblizszych biegach. Niestety, w najblizszym czasie nie wypada nic co pozwolilo by na PB. 2 listopadowe biegi, to bardziej zabawa niz dokonanie sportowe (Hell Run I Saab X Turbo), grudniowy Santa Run tez sie raczej nie nada. Z tego wychodzi ze dopiero marcowy polmaraton bylby wart nagrody. A to oznacza 5 miesiecy marzniecia i marzenia o gaciach.

środa, 14 października 2009

Plany a motywacja

Lubie planowac moj biegowy kalendarz. Zazwyczaj rozgrywa sie to w kilku aktach. Zaczyna sie od euforii. Przegladanie setek biegow i decyzja, ktory zostanie zaszczycony moja obecnoscia. Potem zadowolenie z siebie, ze juz sa, wybrane, zarezerwowane. Ogromna chec trenowania, biegania, moze nowy ciuch. Lenistwo i wyzszosci innych rzeczy nad regularnym treningiem. Wyrzuty sumienia, nagly zryw biegowy gdy data zaznaczona czerwonym mazakiem zbliza sie nieublagalnie. Euforia samego wydarzenia i zlosc na wlasne lenistwo ktore nie pozwolilo na lepszy wynik. Gorace postanowienie poprawy na kolejnym biegu.

Londyn jest miejscem, gdzie nikogo nie trzeba namawiac do biegania. Nie wazne, gdzie i o jakiej porze. Czy to Hyde Park o 5 rano, doki w poludnie lub Tamiza o 3am. Zawsze mozna spotkac kogos kto biega. Tu nie trzeba nikogo kusic darmowkami rozdawanymi po biegach, tu ludzie placa aby moc pobiegac. Fakt ze przebieglo sie iles tam 5k, 10k czy polmaratonow nie imponuje nikomu. Maraton to jedyne slowo powodujace unszenie sie brwi w lekkim niedowierzaniu, ale raczej tylko dlatego ze tak trudno sie do londynskiego dostac.

Od kilku dni, a w zasadzie od zapisu na marathon paryski kompletuje biegi, ktore mnie do niego doprowadza. Musze te treningi rozbic na mniejsze jednostki, tak by nie przerazaly.

Dodatkowo motywacja do biegania ma byc nowy Garmin Forerunner. Niestety to dosc droga zabawka. Za kazdy wykonany trening (lub kazde 10km jezeli trening jest dluzszy) do swinki skarbonki trafia funt. Mam nadzieje ze sie wyrobie do marca.

Jesienne treningi

W Polandii dzis pada. Snieg. Ja tu wszystkim opowaidam o cudownej polskiej, zlotej jesieni. O cieplym sloneczku rozgrzewajacym twarze, fontannach kolorowych lisci, babim lecie. A tam pada. Z samego rana dostalam fotke od brata. Brrrrr. A ja narzekalam ze mi tutaj zimno. Dzis mamy bardzo mile, lagodne, wilgotne powietrze dla odmiany.
Jak obiecalam, tak zrobilam. W poniedzialek w planie byly 3-4 delikatne mile. Jako ze Nike ciagle sie nie spisuje z wypuszczeniem na rynek czerwono-czarnej opaski (a obiecali na poczatku wakacji), ciagle jestem pozbawiona licznika. Opracowalam zatem trase na mapmyrun, ciepla czapeczka na glowe i w droge. Wydluzylam sobie trase, zahaczajac o City Airport. Zawsze mnie zaskakuje jak niewiele miejsca potrzeba by zrobic lotnisko. Ot kawalek paska na samym srodku wody I juz. A w Polsce tyle powojskowych lotnisk stoi odlogiem I zarasta krzaczorami. Bieglo sie bardzo dobrze. Mialo byc easy wiec bylo, nie wychylalam sie poza moja “comfort zone”. Lubie takie bieganie, gdzie nie musze pilnowac czasu, trasy, tempa. Moge sobie biec I biec I biec. Nie padalo wiec po drodze mijalam o wiele wiecej biegajacych niz ostatnim razem. Dzis bedzie trening szybkosciowy wiec chyba rozloze moja bieznie.

niedziela, 11 października 2009

"The will to win means nothing if you haven't the will to prepare. "

Wola zwycięstwa, tak niewątpliwie tkwi we mnie gdzieś tam głęboko. Zwyciężyć własne lenistwo, niechęć do porannego wstawania, zamiłowanie do długiego wylewania się w łóżeczku, ból, zmęczenie. Zwyciężyć. Osiągać wyniki, poprawiać czas. Tak, wola jest. A jak u mnie z chęcią do przygotowania? Gorzej, na pewno gdzieś tam jest, ale schowana jeszcze głębiej niż chęć osiągania tego wszystkiego.
Zawsze znajdzie się coś co stanie na drodze, co będzie ważniejsze.
Od przyszłego tygodnia ma być lepiej. Tak obiecywali w prognozie pogody. Mówili, że Wiola powiesi plan treningowy na wewnętrznej stronie drzwi od szafy, tak by był jedną z pierwszych rzeczy, które widzi rano i będzie próbowała trzymać się go ściśle przez cały tydzień. I really look forward to it.

czwartek, 8 października 2009

Wiadomosci

Dobre wiadomosci powinny zawsze nadchodzic rano. Wtedy czlowiek ma zagwarantowany dobry humor na caly dzien.
Rozsiadlam sie przy biureczku z porannym kubekiem mleka (zimnego) i zaczelam przegladac maile (prywatne). Przynajmniej 10 niechcianych/niezamawianych reklam (tradycyjnie). A wsrod nich wiadomosc (dobra). Zostalam przyjeta w szeregi Kobiecego Teamu Biegajacego. No to sie doigralam. Teraz moje dreptanie juz nie jest tylko moje. Jezeli zawiode, to nie tylko siebie. Ta mysl mobilizuje.

Decyzje

Jedna decyzja, wydarzenie, slowo potrafi czasem zmienic cale zycie. Podjelam wczoraj takie dwie: jedna prawdopodobnie zmieni zycie kogos, kto jeszcze o tym nie wie – poszlam oddac krew. Druga, jezeli dojdzie do skutku, odmieni moje. Podobno marathon odmienia czlowieka. Po przekroczeniu lini mety nie ma juz odwrotu. Tak slyszalam. Nie chcieli mnie w Londynie? Dobrze. Postanowilam zatem zwrocic sie do odwiecznego wroga Anglikow. Zapisalam sie na marathon paryski. Czy moze byc cos piekniejszego niz wiosna w Paryzu? I ja konczaca 42.195km (dziekujemy bardzo krolowo angielska za ten dystans) z usmiechem na twarzy? OK. Nie wybiegajmy z marzeniami az tak. Niech bedzie, I ja w ogole konczaca marathon.
Prosze wypatrywac biegacza z numerem 34781 – to bede ja.

środa, 7 października 2009

Nocne bieganie

Wrocilam pozno do domu z "wycieczki krajoznawczej" po polnocnym Londynie. Na szczescie Orientacja moje drugie imie, wiec trafilam. 11km na rowerze zamiast mnie zmeczyc nakrecilo jeszcze bardziej. Stwierdzilam, ze pojde pobiegac. Pogoda nie zachecala. Lato (czyli: "raczej nie pada") definitywnie sie skonczylo i weszlismy juz w druga, dostepna w Anglii pore roku, czyli: "raczej pada". Padalo. I wialo. Chwilami boczny podmuch byl tak silny ze mialam wrazenie ze gdyby nie balustrada to wyladowalabym w doku.
Po drodze mijam przeszklona silownie. Wszyscy drepcza na biezniach, wpatrujac sie w sciane. Ramiona opuszczone, zgarbieni - cala ich sylwetka az krzyczy ze robia to za kare. A wystarczyloby sie odwrocic. Maja taki wspanialy widok za oknem. A jeszcze lepiej - wyjsc na zewnatrz. Niestety, na zewnatrz klima nie dziala, za zimno, za wietrznie, za mokro, nie ma TV.
Jeden z nich mnie dostrzega i kreci z niedowierzaniem glowa. Usmiecham sie od ucha do ucha i przemykam szybciutko zanurzajac sie w mrok pochmurnej nocy. Zimne krople deszczu chlodza rozpalona twarz. Jeszcze jedno okrazenie i wracam do domu.

poniedziałek, 5 października 2009

Royal Victoria Dock




Jedną z moich ulubionych tras jest rundka wokół doków. Lubię tu biegać, to miejsce odpręża, pozwala zapomnieć na chwilę o wszystkim, uporządkować to, co rozsypane.

Najpierw truchcikiem wśród labiryntu uliczek, 30stopni w górę (dobre na rozgrzanie ud), mostem nad kolejką, 30 stopni w dół, przesmykiem pomiędzy akwariami (bloki z oknami na całą szerokość ściany i mieszkańcami nie przyjmujacymi sie takimi drobnostkami jak zaslony) i juz jestem nad wodą.

Jest cos magicznego w tym miejscu. Wysokie zurawie z majestatycznym spokojem i obojetnoscią spogladają na wznoszace sie na drugim brzegu wiezowce i centrum wystawiennicze Excel. Labedzie pływają leniwie pomiedzy kołyszacymi sie zaglówkami.
I nie jestem chyba jedyna bo po drodze mijam innych biegajacych. Zabawne, zawsze biegne pod prąd.

Robie rundke wokol doku, 80 stopni w gore i obowiazkowy przystanek na moscie dla złapania oddechu. A widok zapiera dech. Za plecami wąska wstega City airport z samolotami startującymi tuz nad moją glową. A przede mną Londyn. Moj Londyn: cichy, nieruchomy, magiczny. Rozblyskające tysiacem swiateł biurowce Docklandow, kopuła O2, w oddali wieza BT mrugająca do mnie na czerwono.
Dzis uroku dodaje ksiezyc w pelni zawieszony nad opuszczonym młynem. W jego srebrzystej poswiacie woda w doku wydaje sie byc czarniejsza niz zwykle.

Trudno sie wyrwać spod uroku tego miejsca i tak zamiast jednego okrazenia robie dwa. I tylko cichy glos rozsądku podpowiada ze pora wracać.

czwartek, 1 października 2009

Przed-maratonowa goraczka

Po miesiacach oczekiwania organizatorzy Virgin Marathon nareszcie zaczeli rozsylac zawiadomienia. Ehh zamiast normalnie zamiescic liste wybranych na stronie to bawia sie w podchody i torturuja 120 tysiecy biedakow.
Kazdy dostanie magazyn. Podobno gazetka z kawalkiem materialu to znak odrzucenia, ale jezeli nie wyrazilo sie checi na poswiecenie wpisowego na jakis wzniosly cel to wtedy tez nie dostaje sie ciucha. Wiec skad ja mam wiedziec?
Z 5 znajomych dwoje juz dostalo gazetki z czego jeden na pewno sie dostal.
Odliczam godziny do momentu gdy bede mogla stad wyjsc i popedzic do domu. Czy pan listonosz juz u mne byl?