Snily mi sie dzis getry CW-X. Zrobilam sobie zdjecie gdy przymierzalam je w sklepie i potem przygladalam mu sie w domu. Chyba zaczynam wariowac.
Zastanawialam sie w jakim dystansie czuje sie najlepiej. Nie lubie szybkiego biegania, to wiem na pewno. Wszelkie tempowki na treningach omijam szerokim lukiem, co oczywiscie msci sie potem. Probuje je przemycac raz na jakis czas i niewatpliwie bedziemy musieli (musialy??) wkrotce sie zaprzyjaznic. To wyklucza wszystko ponizej 5k.
10k wydaje sie byc rozsadnym dystansem, ale po przekroczeniu linii mety czuje pewien niedosyt. Tak, jakby sam bieg byl tylko rozgrzewka przed czyms powazniejszym.
Pol maratonu jest swietne by porzadnie sie zmeczyc, poczuc satysfakcje z przebytego dystansu i te jedyna w swoim rodzaju euforie i poczucie ze swiat lezy u moich stop i wszystko jest mozliwe.
Ciekawi mnie maraton. Big eM. Jak poradze sobie z takim dystansem? Czy wystarczy mi sil, samozaparcia, przygotowania? Jezeli przebiegniecie pol M daje takiego euforycznego kopa to jak bede sie czula ze swiadomoscia ze jestem w stanie pokonac 2x tyle? Coz, odpowiedz na te i inne pytania juz 11 kwietnia 2010 w Paryzu.
Czy mowilam ze sie boje? Nie? To dobrze. Wiecej chyba we mnie ciekawosci niz strachu. Moze dlatego ze nie mam pojecia jak to bedzie. Moze gdybym juz teraz wiedziala, ze stopy beda puchly, nogi ciezkie jak z olowiu, jezyk jak deska, a pluca beda przypominajac piec hutniczy. Tak, gdybym o tym wiedziala pewnie zastanowilabym sie 2x. Na szczescie to tylko straszne bajki opowiadane przez zazdrosnikow ktorzy nie lubia tloku podczas biegu i nie boja sie konkurencji. Wole pograzyc sie w slodkiej nieswiadomosci czekajacej mnie tortury.