Bede milsza. Tak sobie obiecuje. Bo cos obiecac przeciez wypada. Nowy rok, nowa ja. Zazwyczaj noworoczne zalozenia obejmowaly zmiany w wygladzie. Wiadomo schudnac trzeba, zmiescic sie w te wszystkie ciuchy, ktore leza odlogiem i czekaja na nowa ja. albo rzucalo sie to i tamtu tu i owdzie. Nie wazne co, byle obiecac, tego pierwszego tygodnia caly swiat wygladal idealnie. Wszyscy obiecywali i przyrzekali (nie mowiac juz o politykach).
W tym roku sprawa trudniejsza, bo schudnac udalo sie w roku ubieglym, rzucic nie ma co, bo z nalogow to tylko bieganie. To sobie wymyslilam ze milsza bede. 6 dzien nowego roku, 3 dzien w pracy i juz trudno mi je dotrzymac.
Lepiej wychodzi mi za to planowanie mojego roku biegajacego. Wydarzeniem glownym bedzie pierwszy i mam nadzieje ze nie ostatni maraton w Paryzu (kwiecien). Do tego dorzucam pol maratonu na torze Formuly 1 w Silverstone (14 Marzec) i kolejne w Lizbonie (21 Marzec). Dwie kolejne polowki z ledwie tygodniowym odstepem nie sa madrym posunieciem, wiem. Ale bardzo chcialabym pobiec Lizbone, zwlaszcza poki jeszcze mam dostep do tanich lotow z Londynu. W przyszlym roku moze z tym byc trudniej.
Jezeli plany pojda jak sie planuja to na wrzesien bedzie maraton w Warszawie. To tak ambitnie troche. Ale wierze ze Paryz mi sie spodoba. Cos tak czuje w kosciach, ze jak pobiegne ten pierwszy to wciagnie mnie tak samo jak polowki. I to mowie ja, Leniwiec Kanapowy. Nie moge uwierzyc jak bardzo zmienilo sie wszystko przez to ostatnie poltora roku. A najbardziej miniony rok.
No wlasnie, moze jeszcze przed planami jakies podsumowanie tego co sie wydarzylo?
Styczen uplynal na chaotycznych przygotowaniach do mojego pierwszego polmaratonu. A raczej przygotowaniach do przygotowan. Zapisalam sie na niego w chwilowej niepoczytalnosci i potem nie bylo juz odwrotu. Przekopywalam internet w poszukiwaniu planow, uczac sie o VO2, fartleku, temporunach, zyciowkach, PB i innym kosmicznym slownictwie. Sciany pokoju zaczely sie oblepiac definicjami i planami. Ostatecznie stanelo na planie Hila Hildona
Luty to bieganie i okazjonalne zmaganie z tym draniem dorsiflexorem.
Ah marzec i moja pierwsza polowka na torze Silverstone. Przerazenie, rozwolnienie, ekscytacja, neipewnosc. Tego dnia przelecialam przez cale spektrum doznawanych emocji. Nie wiedzialam czy jestem w stanie, czy mi sie uda, czy dam rade. Okazalo sie ze dam. Z kilkoma przerwami na marsz udalo mi sie ukonczyc trase w 2h5min. Duma i uniesienie jakie czulam po przekroczeniu linii mety daly mi do zrozumienia dwie rzeczy:
a) kocham bieganie i nie ma teraz rzeczy niemozliwych
a) juz nigdy nie bede normalna, i ta polowka to dopiero poczatek
W kwietniu niestety popsula sie moja opaska Nike+. wraz z nia opadla motywacja. Zabawne jak taka mala zabawka potrafila dodawac checi. Czulam sie jakbym uczyla sie biegac na nowo. Gdy nie moglam polegac na wskazaniu tempa biegu musialam uczyc sie sluchac swojego organizmu co niestety bylo trudne.
Maj to Nun Run - zwariowany 5km bieg w strojach zakonnic z moja jeszcze bardziej zwariowana biegajaca grupka i LONDON BUPA 10k. Bieg naszpikowany zabytkami jak dobra kasza skwarkami. Jak mawiam Pawlak. Big Ben, Parlament, London Eye, Katedra St Paul, Buckingham Palace. Trudno sie skupi cna bieganiu, gdy wokol tyle do ogladania.
Czerwcowe pol maratonu w Southend-on-Sea. Upalny dzien, nerwy, niedyspozycja i brak dobrego przygotowania daly mi niezla lekcje pokory. Zeszlam z trasy po 13km gdy zaczelam widziec czarne plamy. Rozsadek wzial gore nad duma.
Lipiec -Pazdziernik byly poprostu przyjemnymi truchtaniami. Bez wiekszego ladu i skladu. To daje do zastanowienia. Bez przyslowiowego bata nad glowa (czytaj: zaplanowanego biegu do ktorego trzeba sie przygotowac) trudno mi sie zmobilizowac do regularnego wysilku. Plan debiutu na maratonie w Warszawie rozplywa sie jak papierosowy dym.
Listopad rozpoczal sie pojawieniem sie na rynku nowej, ulepszonej wersji opaski Nike+. Radosc przeogromna bo brakowalo mi tego malego gadzeciku. Czestotliwosc treningow automatycznie sie zwieksza napedzana iloscia nowych rywalizaji na stronie Nike. To wiadomosc od organizatorow maratonu londynskiego, ze jeszcze nie pora na moje uczestnictwo. I decyzja, ta najwazniejsza. Debiut w maratonie paryskim. Listopad to rowniez dosknaly czas na tarzanie sie w blocie, doslownie. Hell Run - okolo 19km bieg przelajowy. Doskonala zabawa i niezly sprawdzian wytrzymalosci.
W grudniu rozpoczelam bardziej ukierunkowane przygotowania do maratonu. ambicja: 4h. A najlepiej 3.59. Wiem ze moge, mam na to sily. Musze tylko wlozyc w serce w trening. Grudzien to pierwsze swieta Bozonarodzeniowe i okoliczny czas nie spedzony za stolem, ale dla odmiany przebiegany. Buty jada ze mna na urlop i pozwalaja przebiec 125km po kanaryjskich plazach.
Rok 2009 moge zatem zamknac bilansem okolo 1000 przebiegnietych km.
Bieganie stalo sie nieodlaczna czescia mojego zycia. W tej chwili nie wyobrazam sobie sytuacji, ktora zmusilaby mnie do zawieszenia butow na kolku (chyba ze zaawansowana ciaza hehe).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz