Dzis moja wola zatryumfowala w koncu nad lenistwem. Zainspirowana wczorajszym pomyslem przestawilam moje 3 budzenia pol godziny wczesniej (pierwsze godzine wczesniej by obudzic sie i miec satysfakcje ze jeszcze godzina snu, 15min wczesniej by moc sobie spokojnie polezec i nie musiec zrywac sie z lozka no i ostatni o czasie). O dziwo, wstalam. I (o wieksze dziwo) wyszlam na dwor.
Ciemno, oczywiscie, i bialo. Przez noc to co rozpuscilo sie dnia poprzedniego zdazylo znowu napadac. Snieg przykrywal chodniki mieciutka pierzyna i chrupal mi pod stopami, a pierzaste platki wirowaly w powietrzu.
O ile trudniej biegac w terenie. Nie wystarczy ze sobie poskacze w gore i w dol jak na biezni. Tu trzeba jeszcze przeniesci ciezar ciala do przodu. Zdecydowanie te poranne bieganie jest mi potrzebne.
1h18min, 30 czerwone swiatla i 11.68km pozniej dotarlam do pracy.
Teraz trzeba bedzie jeszcze wrocic do domu, bo przezornie bilet na metro zostawilam na stoliku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz