wtorek, 12 stycznia 2010

O chceniu ogolnym lenistwie i sniegu

Zasypalo Londyn. Zima zaskoczyla wszystkich (jak co roku polskich drogowcow). Snieg zaczal sie juz 17 grudnia a wiec na dzien przed moim wylotem na Kanary. Strona lotniska w Luton przyprawiala mnie o zawal swoimi doniesieniami o opoznieniu lotow, odwolywaniu a nastepnie zamknieciu lotniska z powodu srednich a nawet malych opadow sniegu (jakby tak patrzec w polskiej skali). Jak sie potem okazalo nerwowka byla niepotrzebna bo lecielismy z Gatwicka (dobrze ze zauwazylam roznice jeszcze przed wyruszeniem z domu a nie np na lotnisku). W  kazdym razie od tamtej pory snieg skutecznie paralizuje Anglie a zwalszcza Londyn. Pociagi opoznione lub odwolane, 30% ludnosci zostaje w domu, polki w okolicznych marketach przywoluja wspomnienia z poczatkow lat 80tych w Polsce (nie zebym pamietala osobiscie ale filmy Bareji byly dosc malownicze). A wszystko z powodu 5cm bialego puchu. Lezy sobie niewinnie na ziemi, lub wiruje mokrymi platkami nie zdajac sprawy, ze wina za cale zlo tego swiata spada teraz na niego. Nie dostarczone przesylki? Winny jest snieg. 2 godzinne spoznienie? - snieg. Podwyzka cenowa zarcia dla kota? - snieg.


Duza czesc Londynczykow, w tym ja, dojezdza do pracy rowerem. Niezaleznie od pogody, pada czy wieje pedalujemy wytrwale by ograniczyc emisje dwutlenku wegla, zmniejszyc korki itd. Przyzwyczajona do polmetrowych zasp w domu wyciagnelam rowerek pierwszego sniegowego dnia. 3 pary rekawiczek, 4 koszulki, 2 pary getrow, odblaskowe ocieplacze upodobniajace mnie do szalenstwa lat 80tych. Sciezki rowerowe, niewidoczne spod warstwy sniegu upodobnily sie do lodowiska. Nikomu w ogole nie przyszlo do glowy by posypac je sola. Juz rozumiem jakies lokalne sciezynki w 3ciej strefie, ale nawet tzw "rowerowa autostrada" w centrum miasta przypominala saneczkarski tor wyscigowy.


W tej atmosferze trudno sie wybrac na nadworne pobieganie. Po przedarciu sie przez blotno - lodowy Londyn i dotarciu do cieplego (w miare) domku trudno sie zmusic do ponownego wyjscia na zewnatrz.Kanapa kusi miekkoscia, TV kolejna powtorka "Przyjaciol". A licznik bije. Z 150 dni nagle zrobilo sie 88. Zaczely sie nocne sny o maratonie. Do tej pory na 2 godziny przed startem uswiadamialam sobie ze nie mam numerka startowego, zapomnialam mp3, nie moglam znalezc trasy bo w ogole nie byla oznaczona a nikt nie biegl przede mna i po przerwie na kawe w trakcie biegu (?!?!?!) nie moglam znalezc butow. Bo to oczywiste ze trzeba je bylo do tej kawy zdjac. Nie wiem za bardzo skad te sny. Jak na razie czuje sie dosc pewnie (a moze nie powinnam?). Polowe, czyli te 20k jestem w stanie przebiec komfortowo, a ciagle pozostaja 3 miesiace porzadnego treningu. Trzeba tylko przemoc to niechcenie.
Sporo ludzi biega nadal. Zastanawiam sie czy nie zamienic rower na asicsy i biegac do i z pracy (11km w jedna strone). Czy pomogloby to w treningu? a moze pozostac przy rowerku i skupic sie na szybkosciowkach i podbiegach w tygodniu? Bieganie do pracy wiazaloby sie automatycznie z wczesniejszym wstawaniem a do tego chyba ciagle nie doroslam (budzik dzwoni o 6 caly czas a ja sie ciesze ze mam jeszcze godzine snu).
Nowe butki by sie przydaly. Te przebiegly juz dobre 2 tys km. Naczytalam sie dzis znowu recenzji gatek cw-x. Moze by sie skusic? Przydaloby sie w lotto trafic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz