Tygrys poszedł drzemkować więc nagle okazało się, że mam trochę wolnego czasu i mogę go spędzić mniej produktywnie bo:
a) jesteśmy u babci i nie trzeba gotować
b) w zasadzie Dziadek Tygryska wędzi kiełbaski, więc tym bardziej nie trzeba gotować
c) nie trzeba syzyfowo układać zabawek Tygrysa na miejsce bo jesteśmy u Babci i Tygrys ma tu tylko cząstkę rzeczy, które można rozrzucać wokół siebie a najlepiej na najczęściej uczęszczane trasy przelotowe.
Październik okazał się bardzo pracowitym miesiącem, bo po pierwsze primo okazało się, że Uniwersytet Warszawski postanowił przyjąć mnie w poczet swoich studentów (i co z tego, skoro zniżka na pociągi już mi nie przysługuje?), dzięki czemu co dwa tygodnie zostawiam Tygryska pod opieką Taty/Dziadków i pędzę do stolycy. Niestety efekt tzw "baby brain", czyli pociążowego Haribo zamiast mózgu jeszcze nie ustąpił i na pierwszy zjazd wybrałam się na 8,30. Wyglądało to tak:
3am pobudka, nakarmić Tygryska, złapać busa do Wawy. W Wawie okazuje się, że bus nie jedzie pod Pałac tylko pod Politechnikę, więc pan kierowca wyrzucił mnie na Wiatracznej.
6,30am kioski są pozamykane a ja nie mam drobnych by kupić bilet w tramwaju więc delikatny spacerek na ul. Dobrą (1h). Nawet fajnie było obserwować jak zaspane miasto powoli budzi się do życia, czasem przemknął obok jakiś truchtacz, ale oprócz tego pustki. Park Skaryszewski aż zapraszał do tego, by wejść i pobiegać jego alejkami.
Po dotarciu na miejsce przywitały mnie ... też pustki, co wydało się co najmniej dziwne jako że zajęcia powinny były zacząć się za pół godziny. Okazało się, że źle odczytałam plan (na szczęście nie byłam jedyna) i zajęcia rozpoczynają się o 10.15. Czyli:
a) mogłam dłużej pospać
b) nie mam co z sobą zrobić
W związku z powyższym b) poszłam do Empiku i wyszłam z całym naręczem książeczek dla Tygryska, który obecnie jest fascynatem wszystkiego co ma kartki. Zwłaszcza jeżeli są tam wszelakie brumrumy i tatataty (czytaj: autka i traktory). Rośnie młody rolnik, chociaż po fascynacji kontaktami może też być elektrykiem, klawiaturą i jednostką centralną komputera - informatykiem, zbieractwem śmiecia różnego zapomnianego w zakamarkach foteli - archeologiem i pewnie jeszcze kilka możliwych zawodów by się znalazło.
Zajęcia skończylismy o 7 wieczorem. Baaardzo długi dzień.
W przerwach pomiędzy odciąganiem Tygrysa od kabli i ślęczenia nad tłumaczeniami dwukrotnie udało mi się wybrać na bardzo delikatne rozbieganie. Kolanka ostatnio nieco przycichły (wciąż czekam na wizytę u pana ortopedy, który to pan jest nieosiągalny rejestracyjnie, a o specjalistów w naszej zapadłej kochanej dziurze trudno). W międzyczasie doświetliłam radioaktywnie lewe kolanko i wyszło, że żadnych zmian w nim nie ma (to ciekawe czemu boli bardziej niż prawe). Oszczędzam je jak mogę, łykam glukozaminę.
Po drodze, czyli tydzień temu Tygrysiątko skończyło roczek. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, bo przecież dopiero co był taki tyci tyciuni, 2 kilo i 44cm kudłatego szczęścia tu już prawie dorosły. Ani się obejrzymy a będzie podbierał kluczyki do wozu ojcowego (chociaż widząc co się obecnie dzieje to pierwsze autko wypadnie chrzestnym na Komunie mu sprawić, aby nie odstawał od kolegów klasowych). Tygrys raczkuje z prędkością ponad dźwiękowo, powoli zbliżając się do prędkości światła. Obecnie udoskonala technikę poruszania się w pionie z garścią pełną chrupek co wymaga momentów samodzielnego stania bez podtrzymywania łapkami (jeżeli do wyboru mamy tylko dwie opcje: uratować pożywienie lub upaść to odpowiedź jest raczej oczywista).
Ostatnio dostrzegł chrupka zagubionego/zachomikowanego na później pod krzesełkiem, więc rzucił się na niego szczupakiem pospolitym
Urodzinki minęły szybko i bezboleśnie. Tygrysowi w zasadzie fakt, że jest o rok starszy nie zrobił żadnej różnicy (no tak, facet), świeczkę zamiast dmuchać próbował gasić łapką, pobrumał na tort (który lepiłam dwa dni) i przeszedł nad wszystkim do porządku dziennego.
Wczoraj zaliczyłam kolejny zjazd. Fajnie było patrzeć jak miasto pokrywa się pierzynką białego puchu. Nagle wydało się takie czyste i bajkowe. Gałęzie uginały się pod ciężarem mokrego śniegu. Wprawdzie nie był to widok, jakiego oczekiwałabym od października (co się stało z piękną złotą jesienią?), ale na chwilę było fajnie.
W drodze na zajęcia |
Wracając z zajęć |
A dziś chyba będziemy robić karmnik dla ptaków bo za oknem dostrzegłam fajnego dzięcioła. Na pewno spodoba się Tygrysowi.
Jak śnieg się stopi to spróbuje znowu potruchtać. Może kolanka nie będą miały nic przeciwko. W międzyczasie próbuję trochę wzmocnić mięśnie nóg, biodra i resztę aby lepiej je podtrzymywały. Jeżeli macie jakieś ćwiczenia wyjątkowo dobre w tym przypadku to będę wdzięczna za podpowiedzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz