poniedziałek, 19 listopada 2012

Nareszcie...

... Ortopeda zamówiony na czwartek. Nie mogę się doczekać, bo nosi mnie po ścianach z braku biegania. Ostatnimi czasy kolanka zachowują się w miarę poprawnie pobolewając tylko umiarkowanie. W ubiegłym tygodniu udało mi się nawet wyrwać na 3 2km przebieżki i siedziały cichutko. Mam tylko nadzieję, że dostanę zielone światło na dalsze bieganie, bo Hania kusi Półmaratonem Warszawskim i mam szczerą ochotę ulec. 
Półmaraton to taki fajny dystans. Daje popalić, ale nie wymęcza, a satysfakcja z ukończenia ogromna. Bawię się myślą o maratonie we wrześniu (znajomy namawia). Z maratonem jest tak, że przeraża, ale wystarczy przebiec go raz i człowiek jest stracony. Oczywiście przez pierwsze dni po obiecuję sobie, że już nigdy więcej, ale gdy tylko mija obolałość zaczyna się tęsknota za tym czymś. 
A chwilowo czuję tęsknotę za porządnym masażem tajskim, bo od targania Tygrysa bolą mnie barki, plecy i ramiona. Chyba wybiorę się następnym razem gdy będę miała zjazd.

1 komentarz: