Zdawalo sie, ze to takie proste: wsiasc do pociagu (konkretnego) i dojechac na miejsce. Otoz nie. W Anglii nic nie jest proste. Jezeli nie neka nas strajk pocztowcow, motorniczych metra, autobusow, zamrozone trakcje lub zalane tory to i tak dotarcie gdzies we wczesnych godzinach porannych w niedziele graniczy z cudem.
Plan A byl prosty: o 10 rano w ten wietrzny uroczy, deszczowy sloneczny poranek mialam sie znalezc na linii startu w miejscowosci X. Aby tam dotrzec, mialam wsiasc z rowerkiem do pociagu na dworcu Victoria i przez poltorej godziny rozkoszowac sie zielonymi przestrzeniami znikajacymi za oknem pociagu. Niestety, pierwszy (normalny) pociag odchodzi o 8.00 i dociera do miejscowosci Y sasiadujacej z punktem docelowym Z o 9.17, co pozostawia mi 43 minuty aby: dotrzec do oddalonego o 6 mil miejsca, zacumowac rower, oddac bagaz, odebrac chip, rozgrzac sie, przygotowac psychicznie do biegu. Z opcja podtopienia torow gdzies po drodze i opoznien pociagow opcja A zostala szybko wyeliminowana. O autobusie w ogole nie ma mowy.
Plan B zakladal wynajecie auta. Wszelkie dostepne firmy wynajmujace samochody otwieraja przynajmniej o 10. Mozna odebrac samochod w sobote (9-12) i oddac poniedzialek, ale po co placic za wynajecie na caly weekend jezeli potrzebuje go tylko na kilka godzin?
Nie pozostawalo nic innego jak plan C. A zatem: pobudka bladym switem o 3 nad ranem, podroz nocnym autobusem na Victorie, pociag do Gatwick, 1.5h w autobusie zastepczym, kolejny pociag, 6 milowy spacer i jestem na miejscu, gotowa do przebiegniecia 10mil w blocie, wodzie, pagorkach itd. Juz rysowalam sobie mapke jak dojsc z punktu E do punktu R, gdy TaZ mi sie zbuntowal, ze on o 3 rano wstawac nie bedzie (dodam ze byla juz godzina 22.30 dnia poprzedniego). I w sumie dobrze wyszlo, ze sie zbuntowal, bo na ten sam pomysl wpadli kierowcy autobusow nocnych w Londynie. Tak wiec po przespaniu 3 godzin i doczlapaniu sie na przystanek stalabym tam, marznac i klnac na czym swiat stoi po to tylko by wrocic spowrotem do cieplego lozeczka.
A zatem, z powodu buntu kierowcow autobusow w Londynie i kompletnie niezrozumialego rozkladu jazdy pociagow nie wizielam udzialu w Saab Salomon Turbo-X trail.
Obudzilam sie za to kolo poludnia, wyjrzalam przez okno, stwierdzilam ze pada i wieje, wsunelam sie spowrotem pod kolderke i przelezalam tam z ksiazka i herbatka, pomstujac w duchu na zlozliwosc transportu poblicznego. Ale bylo to bardzo ciche pomstowanie i malalo wprost proporcjonalnie do coraz glosniejszych odglosow ulewo-wichury za oknem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz