środa, 11 listopada 2009

Podobno zaden profesjonalista nie biega z muzyka.

Jakie szczescie ze jestem tylko marnym amatorem.
Czy mowilam juz jak fantastyczna sprawa jest posiadanie wlasnej wypasionej biezni? Nie musze sie martwic ze ciemno, mokro, wieje i zimno za oknem. Nie musze czekac w kolejce na wolna maszyne i miec przydzial 20 minut. Wystarczy przesunac suszarke z praniem, rozlozyc mate (aby ochronic “drewniana” podloge. Czyste PCV ale wlascicielka mieszkania wciaz sie upiera ze to drewno), i juz, gotowe. Kombinuje teraz jak tu laptopa doczepic aby moc cos ogladac podczas dlugich biegow, bo wslepianie sie w jeden punt na scianie przez 2 godziny dziala demoralizujaco na moja motywacje. To jest niestety wada biezni. Gdy biegam na zewnatrz, biegam po prostu przed siebie, i dokadkolwiek nie zabiegne to zawsze trzeba jeszcze stamtad wrocic, niezaleznie od tego czy mi sie chce czy nie. Tu wystarczy nacisnac STOP i juz jestem w domku.
W poniedzialek udalo mi sie przebiec 17km (co zreszta widac na zalaczonym obok obrazku Nike). Bieglo sie dobrze, po 16k wcale nie czulam zmeczenia czy znudzenia. Przestalam bo zdrowy rozsadek podpowiadal ze pora. Mysle ze jestem gotowa na niedzielne piekielko. Wczoraj udalo mi sie znalezc spodnie za £3, nie bedzie ich szkoda wyrzucic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz