Odśnieżałam chodnik przed domem w Vibramkach i zostawiałam takie piękne ślady Następnego dnia na spacerze sąsiadka mnie pytała czy nie wiem co za wariat na boso przed naszym domem chodził.
Dopiero teraz doceniam to jak łatwo trenowało się w Londynie, gdzie śnieg padał okazjonalnie (czytaj: raz, góra 2x do roku). Ostatnie 3 tygodnie były w kratkę. To padało, to się topiło tak jakby zima nie mogła się zdecydować czy chce tu zostać czy może już jej się znudziło. W rezultacie drogi przypominały paciajkę.
O ile nie przeszkadza mi bieganie w głębszym śniegu o tyle w rozpuszczającej się zimnej brei dostającej się do butów i kryjącej pod sobą oblodzoną drogę tak.
W ramach treningu ogólnorozwojowego kilka razy odśnieżyłam podwórko i zabrałam Tygrysa na sanki. Trzy tygodnie temu wybrałam się na aerobik. Średnia wieku: 45-60. Ale panie mają fantastyczną kondycję. Niestety następnego dnia odezwało się lewe kolano bólem tuż nad rzepką po wewnętrznej stronie. Pozwoliłam mu odpocząć przez dwa dni i poszłam na małą przebieżkę.
W kolejnych dniach znowu dosypało a potem się roztopiło i pewnie nic by z biegania nie wyszło gdybym nie przypomniała sobie o bieżni stojącej bezczynnie w garażu. Postanowiłam ją odpalić. Wyglądało to tak:
17.00 "Pobiegam"
17.05 Znajdź przedłużacz by doprowadzić prąd do garażu.
17.10 Znajdź drugi przedłużacz bo ten nie sięga.
17.20 Wróć do domu i weź listwę z angielskimi wejściami by podłączyć również lampkę z angielską wtyczką bo w międzyczasie zrobiło się ciemno.
17.45 Odkopałam bieżnię spod: pustych skrzynek na kwiaty, pojemników z fasolą, gazet z suszącymi się na nich dziwnymi kwiatkami, różnych innych dziwnych rzeczy, które nie mam pojęcia co tam robiły.
17.50 Nie mogę znaleźć kabla zasilającego do bieżni.
17.55 Szybki telefon do M, który naprowadza mnie na kabel zastępczy.
18.00 Wróć do domu bo przejściówkę, bo kabel zasilający ma polską wtyczkę.
18.05 Wróć do domu po klucz zabezpieczający, bez którego nie uruchomisz bieżni
18.10 Nareszcie. Mam 30 minut zanim trzeba będzie przygotować Tygrysa do snu.
Już samo bieganie w tę i spowrotem pomiędzy pierwszym piętrem a garażem na zewnątrz było niezłym treningiem samo w sobie. Jak nic medal za wytrwałość mi się należy.
Z działającą bieżnia nareszcie przestałam być zależna od pogody i mogłam pobiegać interwały bez obawy skręcenia którejś z kończyn.
Dodatkowo zjazdy studyjne przypadły w kolejne weekendy, więc długie wybiegania musiałam przełożyć na poniedziałek co zaburzyło trochę mój plan. W poniedziałek wybrałam się na nieplanowane 15km. Pierwszy taki dystans od 2010r. Biegło się naprawdę dobrze. Tradycyjnie pierwsze 5km walczyłam trochę ze sobą ale gdy już wpadłam w rytm to nie miałam ochoty przestać. Niestety jakieś pół godziny po powrocie do domu zaczęła mnie boleć podeszwa prawej stopy. Tak mniej więcej dolne śródstopie po zewnętrznej stronie. Ból przypominał dziabnięcia nożem przy każdej próbie przeniesienia ciężaru na prawą stopę. Pomogła ciepła kąpiel i masaż piłeczką tenisową. Po dłuższym zastanowieniu przypomniałam sobie, ze w ostatnim czasie wewnętrzna strona łydki lekko pobolewała i wydawała się być napięta. Niewątpliwie to i minimalna zmiana ustawienia stóp podczas biegania po rozmokłej śnieżnej brei zaowocowały tym dziwnym bólem. Dostałam płytkę z jogą dla atletów, więc w niebiegowe dni poświęcę więcej czasu na rozciąganie.
W nocy obudziły mnie (a w zasadzie nie dawały zasnąć w te krótkie chwile gdy Tygrys nie krzyczał męczony wychodzącymi czwórkami) dwie pijane muchy obijające się o siebie w ciemności. Nieomylny znak, że wiosna nadchodzi. Już nie mogę się doczekać kiedy nie trzeba będzie zakładać na siebie 300 warstw ubrania i z Tygryskiem w wózku będę miała więcej wolności biegowej. Na przyszłą zimę kupię sobie biegówki. Przynajmniej śnieg nie będzie mnie ograniczał.
Ojej, niech się czwórki szybko wyrżną. U nas jest grany ostatni ząb i też jest wesoło po nocach :-/ Bosy wariat i uruchamianie bieżni - boskie :D
OdpowiedzUsuń