W ubiegłą sobotę zrobiłam sobie długie wybieganie. Na bieżni. 2,5 godziny. Fajnie było patrzeć jak liczniki bieżni się zerują bo brakuje im cyferek. Nie wiedziałam, że wyłącza się samoistnie po 100 minutach. Nie wiedziałam też że sikorka bogatka ma niebieski łepek. Siadały na starej jabłonce za oknem i zaglądały przez szybę. Przynajmniej mi się nie nudziło.
Lubię te długie wybiegania. Nawet nie dla samego biegania czy szumiących endorfinek potem. Odkąd jest z nami Tygrys ta odrobina czasu jest tylko dla mnie. Mogę wyłączyć wszystkie wewnętrzne radary i dzwonki ostrzegawcze, przymknąć dodatkowe pary oczu dookoła głowy i nareszcie się odprężyć. Na ten krótki czas przestaję być mamą, nianią, zabawiaczką, operatorką kuchenki gazowej, mieszadłem zupnym ... Na te kilkadziesiąt minut jestem znowu sobą. Tylko ja, droga przede mną (ewentualnie bieżnia) i nic więcej. Nabieram siły na cały tydzień nowych wyzwań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz