wtorek, 23 marca 2010

Polowka na Silverstone - wrazenia

Miala byc relacja dnia nastepnego a jest nastepnego tygodnia.

Kolejna poloweczka (juz trzecia), drugi raz w tym samym miejscu, a zatem wiedzialam czego sie spodziewac. No i nie oszukujmy sie, liczylam na poprawienie wczesniejszego wyniku. Wedlug planu ze stronki runners world powinnam byla przebiec w 1h 50min. Lub przynajmniej kolo tego. Efekt koncowy? Moze o tym pozniej.
Znajomy jechal autkiem, wiec tym razem nie musialam sie zamartwiac o transport. Od rana swiecilo piekne slonce, niestety po dotarciu na miejsce okazalo sie ze gratisowo dostaniemy dosc porywisty wiatr. Juz idac na tor zalowalam ze nie wzielam opaski, pocieszalam sie ze zatkam uszy sluchawkami i miejmy nadzieje to wystarczy.
Jak zwykle jednym ze sponsorow byla Lucozada. Szybka rundka po ich namiocie i wyszlam zaopatrzona w isotonik, kilka zelkow energetycznych, opaske z rozpiska czasu na 1:50 i balsam do ust. Nigdy nie probowalam zadnych wspomagajacych zeli, wiec bylam ciekawa co potrafia i jak na nie zareaguje.
Mnostwo osob traktuje ten bieg jako swego rodzaju sprawdzian przed zblizajacym sie maratonem londynskim. Musze przyznac, ze przydaje sie, tak na kilka tygodni przed Duzym eM. Aby uswiadomic sobie, gdzie sie stoi z treningiem i kondycja ( a raczej aby dostrezc jak bardzo w lesie sie jest i by zmiazdzyc pochopne nadzieje na nie-wiadomo jak dobry czas na maratonie).
Z duma ruszylam ku wejsciu dla biegaczy ponizej 2h.
Pierwsze 2 mile nie zaskoczyly mnie niczym nowym: tradycyjny bol piszczeli. Nie poddalam sie i po 3 mili bol minal. Trzymalam sie zakladanego tempa 5'14"/km. Niestety okazalo sie, ze moja opaska Nike nie jest odpowiednio wykalibrowana i ze bieglam za wolno.
Mniej wiecej od 5 mili wyczulam lekkiego odciska formujacego sie na podbiciu lewej stopy. Nie wiem skad on sie tam wzial. Przeciez biegam w tych butkach od tak dawna (moze pora na nowe?) i do tej pory sie nie zdazaly. Odcisk umiejscowil sie w tak strategicznym miejscu (na poduszce), ze opadalam na niego calym ciezarem przy kazdym kroku i czulam jak robi sie coraz wiekszy i bardziej bolesny. Mimo wszystko nie zwalnialam i trzymalam sie ustalonego tempa.
W tym roku prace budowlane trwajace na torze zepsuly troche wrazenia estetyczne. Zamiast rundki po calym torze, zrobilismy tylko krotki odcinek, przemykajac "dziura" w siatce na drogi serwisowe. Trawa bujna i zielona sama z siebie nie jest, wiec akurat byla nawieziona kompostem. Wiem, bo przebiegalam kolo niej trzykrotnie i za kazdym razem staralam sie nie oddychac.
2 opakowania zelkow postanowilam wykorzystac na 6 i 10 mili. Pierwsze wrazenie: ulepek, slodko az drojko, jakby powiedziala prababcia Karolina. Zel klei sie do podniebienia, skleja zeby i palce, gdy niechcacy sciskam tubke za mocno. Dobrze ze mialam ze soba wode. Nie moglam zlapac smaku, przed oczami widze babcie i jakies mgliste wspomnienie czegos z jej kuchni, troche pachnie dymem z ogniska. Czego oni tam do srodka daja? Obylo sie bez sensacji zoladkowych i kilka(nascie) minut pozniej poczulam nagly przyplyw energii. Zwlaszcza ten na 10 mili pomogl mi ruszyc do przodu.

Tegorocznej poloweczce brakowalo odswietnego charakteru, ktorego w ubieglym roku nadawali biegacze w przebraniach. Nie bylo nosorozcow (ktore zawstydzily mnie ostatnio zostawiajac mnie daleko w tyle), biegajacych bananow. A moze to po prostu fakt, ze wtedy to bylo moje pierwsze zmierzenie sie z tym dystansem?

Ogolnie bieglo sie dobrze, nawet bardzo dobrze. Ogolne zmeczenie bylo, ale nei staralam sie biec "za wszelka cene", akurat tyle by bylo przyjemnie (o ile mozna uzyc tego slowa).

No dobra, przeciagam. efekt koncowy mnie troche:
a) zaskoczyl
b) rozczarowal
c) sprowadzil na ziemie

1:57:58

Wine za ten czas zrzucam na:

a) wiatr: dobre 3 minuty pochlonelo bieganie pod wiatr. Gdy wpadalam w tunel podwietrzny chwilami trudno bylo mowic o bieganiu, to bylo oporne suniecie do przodu

b) odcisk: bolal i mimo wszystko chwilami bieglam wolniej. 1.5-2min

c) zle wykalibrowana opaske, ktora przez kilka mil ludzila mnie, ze biegne odpowiednim tempem a gdy w koncu zalapalam ze cos jest nei tak bylo za pozno i trudno juz bylo przestawic sie na szybsze

d) lenistwo: brak wlasciwego przygotowania, opuszczanie okolotygodniowych biegow, treningu szybkosciowego i redukcja do samych dlugich wybiegan

Mimo wszystko to i tak lepiej o cale 7'39" niz w poprzednim roku.

Organizacyjnie bez zarzutu. Stacje z woda i isotonikami na przemian rozstawione na calej dlugosci trasy. Akurat konczylam poprzednia butelka gdy dobiegalam do nastepnej stacji z napojami. Mnostwo wolontariuszy rozstawionych po obu stronach ulatwialo wziecie napoju, wiec nawet nie musialam zwalniac. Jedyne "ale" to koncowe koszulki: dlaczego organizatorom wydaje sie, ze kazdy polmaratonczyk jest w rozmiarze XXL? Koszulka nadaje sie tylko do spania.



Nastepnego dnia: bol zmeczonych miesni i sciegien i nawet moje kosmiczne gacie niewiele mogly zdzialac. Po dwoch dniach kustykania po biurze odkrylam tajemna bron: buty na obcasie. Sciegna nie naciagaja sie i bol zniknal jak reka odjal. Zaproponowalam moj sposob obolalemu koledze, z ktorym bieglam (1:38"), ale stwierdzil ze woli jednak pocierpiec. Faceci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz