środa, 2 stycznia 2013

Jaki pierwszy dzien...

...taki cały rok? Oby nie.

Sylwestrową noc spędziliśmy kangaroo style. M pochrapywał grypowo a my z Tygrysem spaliśmy na kangura (znaczy Tygrys spał a ja próbowałam znaleźć wygodną pozycję). Tatuńcio przytargał grypsko z pracy i powaliło Juniora. Temperatura 40,5C. Tak więc poranek noworoczny spędziliśmy na izbie przyjęć. I jakiego trzeba mieć pecha, że znowu trafiliśmy na tę samą panią Konował co ostatnim razem, gdy to przy trzydniówce wypisała nam antybiotyk na przeziębienie. Tradycyjnie panie zrobiła kwaśną minę, zjechała M, że też jej głowę zawraca, zbadała Tygrysa jak worek z kartoflami, wypisała receptę i jazda stąd. Żadnego wyjaśnienia co jak i dlaczego. Podejście istnie peerelowskie. Chyba nikt pani nie powiedział (dobre 70 lat na karku), że ustrój i podejście do klienta się zmieniły. 
Cały dzień spędziliśmy z Tygryskiem na misia koala, wczepiony we mnie nie ruszał się tylko spał i smutno łypał oczkami. Jak na facecika to był niezmiernie dzielny i znosił wszystko z cierpliwym spokojem. 

Chciałam odmienić trochę losy całego roku więc korzystając z okazji, że zasnął nie na mnie a w łóżeczku poszłam pobiegać. Cel w tym tygodniu: 14km. 

Dziś Tygrys już powoli wraca do siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz