Ni mom kondycji. W ogole. Rzeczywistośc brutalnie przywaliła mi w splot sloneczny pozostawiając na bezdechu i bez zludzen.
Korzystając z obecności Babci Tygryska, która ochoczo przejęła dziecię pod opiekę postanowilam wybyc na bieganko. Zgodnie z planem zresztą. Wczoraj myslałam: cóż za fantastyczny plan, ktory zaczyna sie od dnia wolnego. Dzisiaj moje mysli formują się raczej w coś na kształt: co za sadysta kazal mi skakac na jednej nodze?
No więc plan. W zasadzie ma sens. Rozpoczyna sie od tempa dostosowanego do obecnej kondycji a nie do planowanej. Jest tabelka wedlug ktorej ustala się na jakim poziomie zaawansowania biegowego sie jest na podstawie wynikow z ostatnich biegow.(od 50 czyli wystarczająco by ledwie prześcignac ślimaka do 1, czyli taka Radcliffe) Stwierdziłam, że nie będę przeambicac(?) / przeambicjonowywac(?) i zacznę od tej 50. W każdej chwili będe przeciez mogła wskoczyc na wyzszy poziom. Plan zakladał na dziś 2mile (3,2k) w tempie podstawowym (czyli dla mnie to 7,11-7,30/km) plus 20s biegania bez rak (znaczy z łapkami z przodu obejmujacymi niewidzialna piłke) i 20s skakania na jednej nodze.
Pierwsza mila poszla gladko. Skoro juz zaczynam od podstaw to wyciagnęłam pare Vibramek - będę sie uczyc biegac na nich. Pocwałowałam w kierunku Stumilowego Lasu. Zawrotne tempo pozwoliło w pełni rozkoszowac się wiosną, która rozpanoszyła sie juz na dobre. Cały las pokrył zielono-biały dywan zawilców. Cudnie było. A potem zaczęłam skakac. 20 sekund, a ja zipałam jak parowóz. Powrotna mila dłużyła się niemiłosiernie, oddechu brakowało i ogólnie ciężko mi było. Gdzie te czasy, gdy biegało się 10k jeszcze przed sniadankiem dla dobrego początku dnia a potem jeszcze 18 na dobry sen? Z jednej strony jest nadzieja, bo wiem, że juz kiedys byłam w tym miejscu i udało mi się dojśc do dobrych wyników, a z drugiej niedowiara, ze mozna tak opaśc z sił.
Ale cos za coś. Mam za to Tygryska,, ktory rekompensuje wszystko. Dzis na przykład podczas zmiany pieluchy zostawiłam go w pozycji 'na żólwika', czyli leżącego na plecach z kołami do góry, przebierającego bezradnie kończynkami a on cyku myku i hop na brzuszek. Dodam, ze dla utrudnienia miał burte maty na ktorej leżał, wiec musiał sie porządnie nakręcic. I że wykonał to po raz pierwszy samodzielnie.
I tym optymistycznym akcentem zakończę moje dzisiejsze wywody.
Wróci kondycja, wróci! Gratulacje dla Tygrysa za pierwszą przewrotkę :) Teraz uwaga na zostawianie go na jakimkolwiek podwyższeniu. Ironman niespodziewanie sturlał się z naszego łóżka w oszałamiającym czasie 3 sekund :-/ PS. Bardzo mi się podobała książka Fitzgeralda, wg której trenujesz!
OdpowiedzUsuń