czwartek, 26 kwietnia 2012

aaaagórka potrzebna od zaraz

Nie chciała góra do Machometa... W planie na wczoraj podbiegi. Ale jak? Mieszkając na Płaskatości Lubelskiej, a wręcz Zaklęsłości Łukowskiej górek ci u nas jak na lekarstwo. Jedyne co znalazłam to zjazd do stawiku, który mam za domem, tak na oko 10m dlugości. Trening wyglądał tak: 1,6k slimaczym tempem (7,2/km), 30s wbiegania sprintem na 'górkę' i zbiegania spowrotem, 1,6k slimaczenia. Na 30s to sie jeszcze nada, ale na przyszłośc będę chyba musiała dokopac sie do bieżni. Albo przeszukac okolice pod kątem pochyłości. 

Na dziś zamiast biegania cwiczonka.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Brutalne zderzenie z rzeczywistoscia

Ni mom kondycji. W ogole. Rzeczywistośc brutalnie przywaliła mi w splot sloneczny pozostawiając na bezdechu i bez zludzen. 
Korzystając z obecności Babci Tygryska, która ochoczo przejęła dziecię pod opiekę postanowilam wybyc na bieganko. Zgodnie z planem zresztą. Wczoraj myslałam: cóż za fantastyczny plan, ktory zaczyna sie od dnia wolnego. Dzisiaj moje mysli formują się raczej w coś na kształt: co za sadysta kazal mi skakac na jednej nodze?

No więc plan. W zasadzie ma sens. Rozpoczyna sie od tempa dostosowanego do obecnej kondycji a nie do planowanej. Jest tabelka wedlug ktorej ustala się na jakim poziomie zaawansowania biegowego sie jest na podstawie wynikow z ostatnich biegow.(od 50 czyli wystarczająco by ledwie prześcignac ślimaka do 1, czyli taka Radcliffe)  Stwierdziłam, że nie będę przeambicac(?) / przeambicjonowywac(?) i zacznę od tej 50. W każdej chwili będe przeciez mogła wskoczyc na wyzszy poziom. Plan zakladał na dziś 2mile (3,2k) w tempie podstawowym (czyli dla mnie to 7,11-7,30/km) plus 20s biegania bez rak (znaczy z łapkami z przodu obejmujacymi niewidzialna piłke) i 20s skakania na jednej nodze. 

Pierwsza mila poszla gladko. Skoro juz zaczynam od podstaw to wyciagnęłam pare Vibramek - będę sie uczyc biegac na nich. Pocwałowałam w kierunku Stumilowego Lasu. Zawrotne tempo pozwoliło w pełni rozkoszowac się wiosną, która rozpanoszyła sie juz na dobre. Cały las pokrył zielono-biały dywan zawilców. Cudnie było. A potem zaczęłam skakac. 20 sekund, a ja zipałam jak parowóz. Powrotna mila dłużyła się niemiłosiernie, oddechu brakowało i ogólnie ciężko mi było. Gdzie te czasy, gdy biegało się 10k jeszcze przed sniadankiem dla dobrego początku dnia a potem jeszcze 18 na dobry sen? Z jednej strony jest nadzieja, bo wiem, że juz kiedys byłam w tym miejscu i udało mi się dojśc do dobrych wyników, a z drugiej niedowiara, ze mozna tak opaśc z sił. 
Ale cos za coś. Mam za to Tygryska,, ktory rekompensuje wszystko. Dzis na przykład podczas zmiany pieluchy zostawiłam go w pozycji 'na żólwika', czyli leżącego na plecach z kołami do góry, przebierającego bezradnie kończynkami a on cyku myku i hop na brzuszek. Dodam, ze dla utrudnienia miał burte maty na ktorej leżał, wiec musiał sie porządnie nakręcic. I że wykonał to po raz pierwszy samodzielnie.

I tym optymistycznym akcentem zakończę moje dzisiejsze wywody. 

sobota, 21 kwietnia 2012

Boli

Skoro z bieganiem startuje od samego poczatku to rownie dobrze moge to zrobi jak trzeba. Z tysiaca pudeł i pudełek wykopałam "Brain Training for runners" Matta Fitzgerarda (jak to jest, że poszukiwana rzecz ZAWSZE znajduje sie w ostatnim pudełku? Zacząc szukanie od tego pudełka? ale wtedy okazałoby sie, że jest w tym pierwszym z poprzedniej rundy). Zaczynam od pierwszego planu na 5k, nic zbyt ambitnego, ot rozruszac sie troche. Widze, że gdy nie mam nad sobą bata (czytaj: zapisu na bieg z konkretna data i rozpiski programowej) to zawsze znajde wymowke. Zle mi z tym, ale rozpieściłam wewnetrznego lenia przez ostatni rok i teraz trudno go zagonic do pracy. Teraz musze tylko znaleźc jakis bieg na 5k w okolicach za 16 tygodni, aby nie miec wymówek.

Tygrys zaczyna siadac, wiec nareszcie bede mogla wyprobowac baby joggera, ktory od prawie roku czeka grzecznie na swoja kolej. 

A co boli? No wlasnie. Przy okazji szukania ksiazki kucnęłam i odezwało sie coś za lewą kostką. Cos jak  przykurczone ścięgno. Skad, jak, po co? Boli tylko przy naciaganiu (to nie naciagac, jakby powiedział znajomy pan doktor). Siegajac pamięcią wstecz przypomina mi sie jakiś ból w tamtych okolicach nekający mnie od kilku tygodni, ale zazwyczaj odzywał sie akurat gdy byłam zajęta Tygrysem, a el Dittatore nie zezwalał na szczegółowe wsłuchiwanie sie w co, gdzie i jak bardzo. Niestety stan tzw "baby brain" ciagle mi jeszcze nie minął wiec szybko o tym zapominałam. Po-masuje, po-rozciagam, po-obserwuje i zobacze jak to cos będzie sie zachowywac. 

Byliśmy dzis z Tygryskiem w Stumilowym lesie. Wiosna w rozkwicie. Cudnie jest. I wypatrzyłam bardzo sympatyczną trasę biegową (niewatpliwą zaletą Stumilowego Lasu przez tybulcow zwanego zdrobniale 'Zapowiednikiem' jest to, ze znajduje sie jakies 500m od domku). Trzeba będzie sie na nia wybrac, zwłaszcza ze obiecuja dobrą pogode.




czwartek, 19 kwietnia 2012

Do GieeSa i spowrotem

Tak w tej chwili mierze odleglości. Kiedys bylo w milach, kilometrach, przystankach metra, okrążeniach parku. a teraz?
- Dokad zabiegłaś?
- do GieeSa i spowrotem (dla niewtajemniczonych GieeS (GS) to taki sklep z bułką, widłem i powidłem stojacy zazwyczaj w punkcie strategicznym kazdej wsi, i z nieodzowną podstarzałą młodzieża poszukujacą zagubionego wczorajszego dnia na dnie kartonow z winem marki 'wino' ławeczce przed tymze sklepikiem.
Aby zminimalizowac kontakt z powyzszymi panami biegam w nocy, gdy Tygrysek juz smacznie śpi. A raczej biegałam bo chwilowo wmawiam sobie ze nie mam czasu. Na usprawiedliwienie mam tylko to ze poczatkowo faktycznie czasu nie bylo bo:
a) Tatus Tygryska dociera do domu dosc pozno w zwiazku z Remontem Pięterka
b) Babcia Tygryska była w 3 tygodniowej delegacji u siostry ciotecznej Tygryska
a zatem nie bylo komu popilnowac nowego obywatela podczas mojej nieobecnosci
c) Tygrys osobiscie wyczuwal chyba że mamuska sie wymyka i zaczynał cwiczenia do arii operowych z chwila przekroczenia przeze mnie progu.

Wiec nie biegam, przyznaje bez bicia. Poza tym czekam na ladniejsza pogode, bo jakos tak chlodno (nie przeszkadzal mi mrozek gryzacy w uda a lekki wiaterek juz tak?)

Z rzeczy organizayjnych: jestesmy. Wrocilismy do tego kraju mlekiem i miodem plynącego 2 i pol miesiaca temu. Przeprowadzka rzecz straszna, oby nigdy wiecej (nigdy nie mow nigdy). Śnieg, jakze nieczęste zjawisko na Wyspach postanowił spaśc akurat tej nocy, gdy my wyjezdzalismy. Z drzacym sercem  odswiezalam strone lotniska a z kazdym odswiezeniem kolejny lot byl odwolywany z powodu sniegu. Ostateczne pakowanie zakonczylismy o 2 nad ranem, gdzie z domu wyszlismy o 3.30. Tygrysek wspolpracowac nie chcial i budzil sie co chwila (nmie dziwie mu sie), ale za to pozniej okazal sie Idealnym Dzieckiem Podrozniczym.
Probowal ktos ciagnac 30 kilowa walizke na malutkich koleczkach po 20 cm wartwie swiezo napadanego puszystego sniegu z niemowlaczkiem w chuscie (plus 2 kocyki, i 2 wielkie szale w ktore byl opatulony) i 10 kilowa torba na ramieniu? Nie polecam.
Snieg w Londynie, jak wiadomo blokuje wszystko co sie zablokowac da, i wine za absolutnie wszystko mozna pozniej zwalic na opady puchu. I tak 3 autobusy nocne nie dojechaly, kolejny sie spoznil, przez co my spoznilismy sie o 4 minuty na autobus łączący Londyn z lotniskiem. Te autobusy w teorii jezdza co 15 minut i dlatego na kolejny czekalismy 1,5 godziny. Niemowle spało. Na lotnisko wpadlismy na kilka chwil przed zamknieciem odprawy (dobrze ze wyszlismy z domu z duuuuuuuuuzym zapasem czasu). Potem bieg przez lotnisko, rozbieranie sie do rosolu i expresowe ubieranie przy rentgenie (z niemowlakiem w reku), sprintem do bramki (ktora jak nigdy znajdowala sie na samym koncu korytarzy (z niemowlakiem w objeciach) po to tylko by czekac tam ponad godzine bo jednak samolot bedzie opozniony. Ramie mi odpadalo pod ciezarem Tygrysa, ktory jakims cudem przybral na wadze do przynajmniej 20 kilo, pot oblewal od tych wszystkich szali i kocow, ktore trzeba bylo zdjac z niego aby sie nie przegrzal i nalozyc na siebie. Niemowle spalo. Obudzil sie dopiero przy starcie samolotu. Zazadal mleka, skontrolowal sytuacje wokol i usatysfakcjonowany wynikiem poszedl spac.

Powoli wgryzamy sie w polska rzeczywistosc, co łatwe nie jest. Ale musze przyznac ze dobrze jest miec te dodatkowa pare rak do pomocy przy Tygrysie, ktory jak sama nazwa wskazuje brykac lubi i to bardzo. Zwlaszcza bladym switem. Zanosi sie go wtedy babci, ktora i tak juz nie spi (a poranny Tygrys jest pelen czaru nie-do-odparcia, caly cieplutki i mieciutki) a samej wraca pod cieplutka kolderke.

Z tysiaca paczek, kartonow i pudel wylowilam juz stroj do biegania i butki, wiec chyba trzeba bedzie sie zmobilizowac i ruszyc. Zaczynam powolutku, rok bez biegania swoje zrobil, plus ciaza rozluznila wszelkie stawy, wiec trzeba ostroznie. Chwilowo pozwalam sobie na 30 minut powtorzen: 3min truchtu 2 min marszu.  Jak dziecię pozwoli to jutro wybiore sie do lasu