Selection day – chyba chodzilo im o Day in Hell.
Pomijajac impreze sasiadow do godzin wczesnoporannych w piatkowa noc, ktora zmusila mnie do spania w zatyczkach, pobudki po 5, dotarcia na peron kilka sekund po zamknieciu drzwi pociagu, problemow z karta przy placeniu za bilet udalo mi sie dostac na miejsce na czas.
Zebralismy sie w sali wykladowej, 37 osob usmiechajacych sie nerwowo do siebie, probujacych zartami pokryc denerwowanie i niepewnosc. Po krotkim przywitaniu, zdjeciach i przedstawieniu trenerow (posepne miny, zero usmiechu, co nie wrozylo dobrze) zostalismy podzieleni na 3 grupy, w zaleznosci od przewidywanego czasu ukonczenia maratonu. Trafilam do najliczniejszej grupy 3.30-4.30.
Na szczescie/nie szczescie obie sesje na zewnatrz przypadly nam na samym poczatku, co w sumie okazalo sie najlepszym rozwiazaniem. Jak na tak zachwalany obiekt sportowy stan biezni pozostawial wiele do zyczenia. Nikt nie pomyslal o tak prozaicznej czynnosci jak odsniezenie. Warstwe czesciowo przymarznietego sniegu przykrywala ruchoma warstwa mokro-lepko-slizgajacego sie paskudztwa. Gdy tylko wyszlismy na zewnatrz zaczal padac lodowao zimny deszcz. Poczatkowo byl dosc delikatny ale z kazdym kolejnym okrazeniem przybieral na sile.
Sesja nr 1 z ponurym, surowo wygladajacym trenerem zaczela sie od 4 okrazen na rozgrzewke. Nogi rozjezdzaly sie na mokrym sniegu i duzo energii musialam poswiecac na utrzymanie rownowagi. Nastepnie 100m w tempie maratonu i 400m w tempie 10k. Razy 10.
Jestem jak lokomotywa. Rozgrzanie sie i osiagniecie zadowalajcego tempa zajmuje mi zazwyczaj jakies 7 pierwszych kilometrow. Potem juz pedze do przodu. Nie wykazalam sie zbytnio na tych 5km. Bieglam rownym tempem owszem, ale bylam ostatnia z grupy. Ukonczylam w zdaje sie 32min. Najszybszy uczestnik przemknal w tym czasie chyba ze 3 razy obok mnie.
Po 20 minutowej przerwie w budynku, zaopatrzeni w wode i butelke gatorade spowrotem na bieznie, tym razem pod okiem bardziej usmiechnietego torturownika. Nigdy nie ufaj trenerowi z usmiechem. Po ponurym przynajmniej wiesz czego sie spodziewac.
2 okrazenia rozgrzewkowe. Luzik.
- A teraz bedziemy biegac w tempie jakie planujecie osiagnac podczas kwietniowego maratonu (chwila, jezeli mam zamiar je osiagnac w kwietniu, po miesiacach treningu to skad ten pomysl ze dam rade biec nim teraz?). Plan wyglada tak: jedno koleczko, 30s odpoczynku, 1 koleczko, 30s odpoczynku, 2 okrazenia, 1 min odpoczynku, 4 koleczka, minuta odpoczynku, 5 koleczek, 2 minuty odpoczynku i jezeli chcecie to 4 koleczka na zakonczenie. Wesolych Swiat! – dodal z szerokim usmiechem.
Kolko nr 1 – nogi juz sie z lekka przyzwyczaily do rozjezdzajacej sie mazi
Kolko nr 2 – dzielnie trzymam sie grupy
Kolko nr 3-4 – daje rade, ale coraz trudniej utrzymac mi sie z moja grupka
Kolka nr 5-8 – dysze jak parowoz, odliczam zakrety do konca kazdego kolka starajac sie nei wybiegac mysla bardziej do przodu.
Kolka nr 9-... nie dalam rady. Niedyspozycja ostatnich dni, zmeczenie nieprzespana noca, wysilek biegania po sliskiej mazi daly o sobie znac i zrobilo mi sie slabo. Wydaje mi sie ze wykazalam sie tu dojrzaloscia biegowa i rozsadkiem: zaprzestac biegu w momencie gdy czuje ze kontynuowanie mogloby zakonczyc sie omdleniem, po to tylko by zaimponowac trenerowi. Jezeli tym samym podkopalam swoje szanse na dostanie sie dalej to moze to i lepiej?
Czekajac na reszte towarzystwa (oczywiscie wszyscy inni ukonczyli) wdalam sie w pogawedke z trenerem ktory przygotowywal sprinterke na torze obok (filigranowa dziewczynka biegala po sniegu ciagajac za soba opone, i to ja narzekalam ze zle mi sie bieglo?). Popatrzyl sceptycznie na nasza grupke i stwierdzil ze my truchtacze (tak nas nazwal) nie mamy w zasadzie pojecia o bieganiu. Truchtamy sobie w roznych tempach do przodu, owszem ale kompletnie zaniedbujemy trening silowy i wzmacnianie odpowiednich miesni. Oslabione miesnie brzucha i plecow nie podtrzymuja tak jak trzeba, szybko tracimy postawe, garbiac sie obciazamy uda, kolana, lydki i kostki. Biegniemy wolniej nie dlatego, ze nie mamy sily, ale dlatego ze biegniemy w nieodpowiedni sposob. Jak przyjrzalam sie biegnacym to stwierdzilam, ze faktycznie mial racje.
Po lunczu moglismy sie juz przebrac w suche ubrania i zostac na sali na zajecia z fizjoterapeutka. I te okazaly sie najciekawsze. Niby biegam od jakiegos czasu i czytam rozne madre ksiazki, ale tak naprawde nie zdawalam sobie sprawy jak duza role odgrywaja miesnie posladkowe. Pokazala nam kilka prostych cwiczen na ich wzmocnienie, na rozciagniecie bioder. Fajnie byloby miec takie zajecia czesciej.
Dostalismy tez anietke do wypelnienie typu: czy wiesz ze, podaj zabawna informacje o sobie...
Caly dzien byl obfotografowany i filmowany przez ekipe RW na potrzeby artykulu. Nie udalo mi sie niestety wymigac od krociotkiego mini-wywiadziku przed wszedobylskim okiem kamery. Zabawne jak czlowiek glupieje jak tylko zapala sie ta mala czerwon lampka. Ze tez jeszcze niet nie wpadl na to by ja schowac tak by filmowany jej nie widzial. Poprosilam o latwy zestaw pytan.
- Czego nauczylas sie z sesji na biezni?
- YYYYYyyyyy ze nie lubie biegac po sniegu?
Oczywiscie blyszczalam blyskotliwoscia i spoconym obliczem. J
Czego sie nauczylam? Ze dobrze jest miec kogos do popychania. Takich sesji zabraklo w moim treningu do ostatniego maratonu. Ze nie wystarczy nabijac kilometrow. I ze bardzo trudno jest samemu wyrwac sie z „comfort zone”. Przydalby mi sie ktos obok, kto by mie do tego zmusil.
Dostalismy biegowe czapki i rekawiczki asicsa, butelki z dziurka (obwarzanki), zestawy do czyszczenia butow biegowych, kopie RW, bluzy asicsa i Complete Guide to Running
3 dni pozniej a ja nadal mam trudnosci z chodzeniem. Tylne strony ud bola pod tak dziwnym katem, ze mam wrazenie ze nigdy wczesniej tych miesni nie uzywalam.
Wczoraj lub dzis maja dzwonic. Hmmm prawie poludnie a teleon milczy. Raczej nie licze na dostanie sie dalej. Mino wszystko bardzo ciekawy dzien, ktory dal mi troche do myslenia. I chyba o to chodzilo.