sobota, 22 czerwca 2013

To słowo na T

Chyba już pora. W życiu biegacza zdarzają się takie momenty, gdy podobne myśli na chwile goszczą w jego umyśle. I zależy tylko od niego czy odgoni je machnięciem ręki, czy tez pójdzie za ciosem. Zaczyna się niewinnie: spróbować poprawić wynik na tym samym dystansie a może spróbować dłuższego? Dam rade? Apetyt rośnie w miarę jedzenia. 5k zmienia się w 10 a te w półmaratonu.  Pól maratonu nagle prowadzi do pełnych 42,195m. A dalej? Ultramaraton wydaje się czasem zbyt odległy i niedostępny. Ale jakby tak... Nie, potrząsam z niedowierzaniem głową nad absurdalnością podobnej myśli. Po chwili łapię się na dyskusji samej ze sobą

- Ale dlaczego nie?
- No coś ty. Przecież to nierealne
- Biegać umiesz? - Próbuję przekonać samą siebie.
- No niby.
- Na rowerze jeździć umiesz?

Przed oczami przewijają mi się obrazki z jaskółczych lotów nad kierownica, gdy zapominałam że mam nowe klocki hamulcowe oraz że hamulce są ustawione odwrotnie niż w typowym polskim rowerze. Niepewnie kiwam głową, wiedząc gdzie to wszystko zmierza.

- No widzisz. Pływać tez przecież ... Tu nawet moje pewne siebie Ja musi się roześmiać. Utrzymywanie się na wodzie i ślimacze posuwanie do przodu jakbym pływała w smole trudno zaliczyć do umiejętności pływania.
- Ale to się świetnie składa, nie widzisz tego? - Ja nie daje za wygraną
- No jakoś nie
- Przecież to daje ci okazję do zrobienia czegoś nowego. Jest coś czego nie umiesz i masz szanse się tego nauczyć. Pamiętasz to uczucie po przekroczeniu mety maratonu w Paryżu?

Zamykam oczy i czuję TO na nowo. Ulgę ze nareszcie koniec, żal ze to już koniec, ciężar medalu zawieszonego na szyi, dumę, ze jednak się udało i płacz wstrząsający całym ciałem gdy zszokowany organizm nie wiedział jak poradzić sobie z faktem, ze już nie wymaga się od niego nic. 
- Hmmm może ty masz rację
Uśmiecham się pod nosem do siebie. Chyba dojrzałam do tego, by w moim słowniku pojawiło się nowe słowo:

Triatlon lub jak wolą niektórzy - Triathlon

Od razu robię sobie mentalną listę rzeczy do nauczenia:
  1. Zmieniać dentkę
  2. Opanować strach przed rozwinięciem prędkości większej niż komfortowe 17km/h na rowerze
  3. Nauczyć się pływać porządnym kraulem z głowa POD woda (w odróżnieniu od krajoznawczej żabki, którą uprawiałam do tej pory
  4. ...
Zacieram ręce z zadowoleniem. Mieszkam w pięknej okolicy, która aż się prosi o wykorzystanie do treningów. Biegać mogę z Tygrysem w wózku. Dziecięcie dostało od chrzestnego na Dzień Dziecka przyczepkę do roweru, więc mogę jeździć z nim. Oczywiście odpada rozwijanie porządnych prędkości, ale można to na pewno jakoś wykorzystać. Tuż obok Jeziorka Międzyrzeckie, a wiec możliwość nieograniczonego pływania w otwartej wodzie. Z przepastnej biblioteki ipadowej wyciągam książkę o triatlonie Matta Fitzgeralda. Trzeba kuc żelazo póki gorące.

Poegzaminowy umysł nie mający zbyt dużo do roboty to zdecydowanie niebezpieczna rzecz


2 komentarze: