Post sprzed dwóch tygodni. Napisał sie i zapomniał sie opublikować
Nie dla mnie Kenijskie upały. Nie biegam, bo w upale nie umiem. A wieczorem jak już się zdziebko ochłodzi to burza nadciąga i też nic z tego.
Dziś był całkiem przyjemny dzień to wzięliśmy się za rozwalanie (czytaj: remontowanie) kuchni. Poza tym Tygrys został ostatnio dumnym posiadaczem dwóch dolnych jedynek więc spania po nocach nie ma. A jak już uda mu sie zasnąć po ułożeniu się w stylu Sida Leniwca (3 obroty na kamieniu, 4 przeturlania na boki, wysadzenie nogi przez szczebelki) to w akcję wkraczają 3 wilczury sąsiadów, które myślą, że najlepszą porą na komunikację międzypsiaczą z osobnikami na drugim końcu wsi jest 2 nad ranem. Powietrze pewnie czystsze i głos się lepiej niesie.
Wczoraj wybrałam się do stolycy zawieźć papiery na Uni (wątpliwa przyjemność). Miłą niespodzianką okazała się jeszcze milsza pani w sekretariacie. Ogólnie wiadomo,że uniwersytecka sekretarka to oddzielny gatunek, a tu proszę, taka pomocna osoba. Okazało się jednak, że będę jeszcze potrzebowała suplementu do odpisu dyplomu części B, o której, podczas odbierania tegoż dyplomu nikt nas nie informował. Na szczęście Instytut Romanistyki to tylko rzut beretem od Lingwistyki to skoczyłam w tym cudnym upale upomnieć się o tenże suplement. A tu niespodzianka (już nie taka miła). Pani sekretarka przejrzała teczunie z papierami studentów i stwierdziła, że pewnie już mnie zarchiwizowano (no tak, człowiek się starzeje), bo:
- Pani to jeszcze pochodzi z czasów jak teczek nie mieliście (nie każdy może być ministrem), tylko was w koszulki upychaliśmy.
Suplementu mi nie da. Nie że ze złośliwości tylko z tego prostego powodu że nie ma. Mam się udać do swojej uczelni z indeksem sprzed 6 lat (dobrze, że się znalazł w ostatniej przeprowadzce), oni zrobią wypis, prześlą tu i ona mi wtedy to wydrukuje. Ale to nie ma pośpiechu bo przecież nie wiadomo czy przyjmą nie? I tym optymistycznym akcentem zakończyłam uczelnianą część wizyty stolycznej.
Do powrotnego busa miałam 5 godzin, więc postanowiłam popałętać się trochę po centrum i zobaczyć co tam słychać. Słychać tyle, że cała Świętokrzyska rozkopana, to sie zaplątałam na uliczkę Kubusia Puchatka.
Z moich warszawskich czasów pamiętam, że zawsze chciałam na niej mieszkać. Wydawało mi się, że na takiej uliczce muszą się dziać niezwykłe rzeczy i cudnie musi sie tam mieszkać.
Przeszłam się Marszałkowską a tam, jakbym się do Londynu przesniosła: H&M, M&S, New Look, TK Maxx. To my juz nie mamy swoich sklepów? Ale udało mi się znaleźć sklep ze zdrową żywnością i nabyć amarantusa i quinoe dla Tygrysa (oj nie ma, nie ma takich specyjałów na naszej wsi)
Wizyta w Wawie uświadomiła mi, że:
a) jak ja nie lubię tego miasta
b) jak ja się cieszę że nie muszę więcej w nim mieszkać
c) jaka cudna jest moja nawsia