Smutno mi. Straszliwie. Po głowie w kółko kołacze sie wczorajsza wiadomość od mamy:
"Dziadzio kazał ci powiedzieć że cię kocha. Spytałam czy zaczeka jeszcze troche, odparł że nie, juz nie. Dziadzio zmarł o 4 nad ranem"
Nie umiem znaleźć sobie miejsca. W pracy jakoś sie trzymałam, wszyscy chodzili koło mnie jak koło jajka bo w każdej chwili oczy napełniały mi się łzami. A dziś jestem sama. TaZ wybył do pracy więc tylko ja i moje wspomnienia i myśl że nawet mnie nie ma obok by towarzyszyć mu w tej ostatniej drodze.
Będzie mi go bardzo brakować. To on dał pierwszy młotek i pozwalał marnować gwoździe na zbijanie krzywych skrzynek na jabłka, które potem musiał poprawiać. On zabierał do lasu i pokazywał muchomora, przynosił "kanapki od zajączka" i moje ukochane surojadki. On łatał dziurawe garnki i kleił przebitą dętke. Robił ciepłe skarpety na drutach i pozwalał wygrywać w durnia. On siedział cierpliwie na siedzeniu pasażera, gdy ja bezlitośnie katowałamm sprzęgło w jego "maluchu" ucząc sięprowadzić. Był mmodelowym Dziadziem, ciepłym, wesołym.
A miałam zadzwonić do niego w czwartek, porozmawiać choć chwile, bo trudno mu było mówić, usłyszeć jego głos. Ale jak zwykle zabiegałam się, zasnęłam za wcześnie. Ten niewykonany telefon zostanie już we mnie na zawsze.
Poszłam pobiegać. By zająć czymś myśli i zmęczyć ciało. Od tygodni narzekałam na deszczową pogodę więc dziś zaświeciło piękne słoneczko. I też było źle. Za gorąco, do tego wiatr, który prawie mnie cofał. Z 2h przebieżki wyszło 50minut wokół doku, plus troche schodów. Trudno sie wbić ponownie w rytm treningów. Ciągle brak czasu, i miliony wymówek. Muszę przeorganizować wieczory aby znaleźć tę godzinkę. Z dobrych rzeczy pozostaje przynajmniej droga do pracy. Codziennie 22km na rowerku z 2 zabójczymi górkami robią swoje i przynajmniej czworogłowe mi pracują. Przydadza się do podbiegów.
"Dziadzio kazał ci powiedzieć że cię kocha. Spytałam czy zaczeka jeszcze troche, odparł że nie, juz nie. Dziadzio zmarł o 4 nad ranem"
Nie umiem znaleźć sobie miejsca. W pracy jakoś sie trzymałam, wszyscy chodzili koło mnie jak koło jajka bo w każdej chwili oczy napełniały mi się łzami. A dziś jestem sama. TaZ wybył do pracy więc tylko ja i moje wspomnienia i myśl że nawet mnie nie ma obok by towarzyszyć mu w tej ostatniej drodze.
Będzie mi go bardzo brakować. To on dał pierwszy młotek i pozwalał marnować gwoździe na zbijanie krzywych skrzynek na jabłka, które potem musiał poprawiać. On zabierał do lasu i pokazywał muchomora, przynosił "kanapki od zajączka" i moje ukochane surojadki. On łatał dziurawe garnki i kleił przebitą dętke. Robił ciepłe skarpety na drutach i pozwalał wygrywać w durnia. On siedział cierpliwie na siedzeniu pasażera, gdy ja bezlitośnie katowałamm sprzęgło w jego "maluchu" ucząc sięprowadzić. Był mmodelowym Dziadziem, ciepłym, wesołym.
A miałam zadzwonić do niego w czwartek, porozmawiać choć chwile, bo trudno mu było mówić, usłyszeć jego głos. Ale jak zwykle zabiegałam się, zasnęłam za wcześnie. Ten niewykonany telefon zostanie już we mnie na zawsze.
Poszłam pobiegać. By zająć czymś myśli i zmęczyć ciało. Od tygodni narzekałam na deszczową pogodę więc dziś zaświeciło piękne słoneczko. I też było źle. Za gorąco, do tego wiatr, który prawie mnie cofał. Z 2h przebieżki wyszło 50minut wokół doku, plus troche schodów. Trudno sie wbić ponownie w rytm treningów. Ciągle brak czasu, i miliony wymówek. Muszę przeorganizować wieczory aby znaleźć tę godzinkę. Z dobrych rzeczy pozostaje przynajmniej droga do pracy. Codziennie 22km na rowerku z 2 zabójczymi górkami robią swoje i przynajmniej czworogłowe mi pracują. Przydadza się do podbiegów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz