"Zawalila mi sie stodola. Ale ty sie corka nie martw bo i tak miala byc do rozbiorki" - takimi slowami powital mnie skype skrzeczacy glosem Rodziciela. W Polsce sniegu nadal co nie miara i nic nie zapowiada na to by w koncu mial zniknac. Trudno mi to sobie wyobrazic (chociaz widzialam zdjecia), zwlaszcza w obliczu wiosennej pogody jaka zawitala do Londynu w sobote. Oslepiajace slonce i blekitne niebo jakiego nie widzialam od miesiecy wygonily mnie na zewnatrz. Systematycznie zaniedbuje moje srodkowo-tygodniowe treningi, wiec staram sie chociaz zaliczac dlugie wybiegania. Te niedzielno-sobotnie biegi staja sie pretekstem do zapuszczania sie w kompletnie nieznane rejony miasta. Taka droge do pracy znam na pamiec. Z zamknietymi oczami moge ja przesledzic z dokladnoscia do kazdego z 33 czerwonych swiatel trafiajacych sie po drodze. Okazuje sie, ze wystarczy krok w bok by odkryc calkiem inne oblicze miasta. Londyn posiada dosc spora siec kanalow (ma nawet Mala Wenecje) i jeden z nich trafil mi od nogi. Nieoczekiwanie trafilam na sciezke wykendowych biegaczy i rowerzystow i wcale sie im nie dziwie. Obok oaska betonu biegnacego wzdloz kanalu jest tez sciezka udeptana na trawie. Moje stopy juz daaaaawno miekkiego podloza nie czuly. Mila odmiana po nieustannym tuptaniu po betonie i asfalcie.
Plan zakladal 27km w 2h55min a zatem niezbyt wymagajace, spacerowe tempo 6'40"/km. Piekne okolicznosci przyrody przyprawily mnie o lekki bol szyji, gdy krecilam zawziecie glowa dookola probujac napatrzec sie na rozpozcierajace sie przede mna wiejskie klimaty. Kto by pomyslal ze to jeszcze Londyn. Zle wyliczylam koniec pierwszego odcinka i po powrocie pod dom mialam tylko 25.5km na liczniku, ale stwierdzilam ze bez sensu bedzie robienie 2 kolek wokol okolicy tylko po to by dobic do zalozonego dystansu. Jeszcze tylko 16.5km i jestem gotowa. Wiem juz ze potrafie przepiec 3 godziny pod rzad. Pytanie tylko czy bede potrafila biec troche dluzej i troche szybciej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz