niedziela, 28 lutego 2010

Born to Run - z podeszwą czy bez?

Dzis bedzie o książce, która mnie ostatnio poruszyla. 

Zgodnie z zaleceniem producentów od dluzszego czasu rozgladałam się za nowa para obuwia, bo przeciez moje trampki przebieły juz ponad 1500km a zatem amortyzacja pada, guma juz nie ta i ogólnie więcej z buta szkody niz pożytku (tak przynajmniej wmawiaja mi wszelkie poradniki i mądre piśmidła). Wybór, wiadomo, ogromny. Zarówno kolorystycznie, wspomaganiowo jak i cenowo. 
Podeszwa, która dopasowuje sie do stopy przy kazdym kroku, lepsza stabilizacja łuku itd. Im więcej czytałam tym bardziej byłam zagubiona. Skąd pewność, ze lepsze obuwie pomoże mi w osiągnięciu biegowych celów? W tym czasie rozterek obuwniczych biegający znajomy polecił mi książkę, która rzuciła calkiem inne światło na problem obuwia i podejścia do biegania. 

Oto stopy, które potrafią przebiec dziesiatki a może i setki kilometrów, w upale pustyni i chłodzie nocy. Po skalistych wzgórzach i kamienistych wąwozach. Nic nie podtrzymuje ich kostek ani piety, nie maja kolorowych komór powietrznych ani żelowych wkładek. Jedyne, co chroni je od otarcia o kamienie to kawałek skórzanej podeszwy i rzemień. Te stopy należą do czlonka plemienia Tarahumara,  the Raramuri - the Running People. I o nich jest ta książka. A przynajmniej w dużej części.



"Born to run - the hidden tribe, the ultra-runners, and the greatest race the world has never seen" Chrisa McDougalla, bo o niej mowa, ukazała sie w ubiegłym roku i wywołała spore zamieszanie w biegającym światku. Świetnie napisana w niczym nie przypomina dotychczasowych pozycji o bieganiu. Chris zabiera czytelnika w niezwykłą podróż przez niezbadane meksykańskie wąwozy Copper Canyons, 100 milowy bieg Leadville, po drodze przybliżając sylwetki takich ultra biegaczy jak Scott Jurek, Barefoot TedJenn Shelton i przede wszystkim Caballo Blanco i Tarahumara - ultra, ultra biegaczy. A wszystko zaczyna sie od prostego pytania:

Dlaczego boli mnie stopa?

Gdy zwraca się z nim do lekarza ten odpowiada krótko: Bieganie. Ludzkie ciało nie jest zaprojektowane do takiego wysiłku. Co zrobiłby normalny człowiek w takiej sytuacji? Poszukał nowego hobby? Zajął się szydełkowaniem? Chris sie nie poddaje i próbuje znaleźć alternatywne rozwiązanie, które pozwoli mu kontynuować przygodę z bieganiem. W ten sposób trafia do Meksyku. 


Autor w doskonały sposób przeplata historię i niezwykły styl zycia Indian Tarahumara z opisami kilku ultra wyścigów i swoim doświadczeniem z bieganiem na boso. Każdy rozdział pełen jest informacji, cytatatów i anegdotek, które rozbawiają jak również inspirują. Do biegania, do zadumy nad powodem dla którego zakładam buty i wychodzę na dwór niezależnie od pogody. Jenn Shelton zapytana co skłoniło ja do ultra biegania odpowiada: by stać sie lepszym człowiekiem. Sam autor twierdzi, że jedynym powodem jest zabawa, bo co moze byc przyjemniejszego od śmigania przez ciemny las z wiatrem chłodzącym spocone ciało? Czysta przyjemność. To równiez lekcja jaką wynosi ze spotkania z Tarahumara i Caballo Blanco: skup sie na prostocie. W momencie gdy przestaniemy koncentrować sie tak bardzo na czasie w jakim MUSIMY przebiec maraton i zaczniemy czerpać przyjemność z tych środkowych kilometrów, zaczniemy doceniać bieganie. Dla Tarahumara bieg to radość, to zabawa, wolność, niezależnie od tego czy to 10, 50 czy 100 mil, na ich twarzy zawsze gości uśmiech. Zapominamy, że bieganie daje taka przyjemność. Traktujemy bieganie w ten sam sposób jak poród - będzie bolało, i bedzie wymagało mnóstwo specjanych cwiczeń i sprzętu. (...) dla Tarahumara bieganie to nie ciężka praca, to nie kara za nadmierne jedzenie. To sztuka. (...) Mówią: dzieci biegają zanim naucza sie chodzić. 


Euforia autora jest tak zaraźliwa, że po przeczytaniu kilku rozdziałów ma sie ochotę rzucić wszystko i pójść pobiegać. 


Chris rozprawia sie też z teorią spisku wielomilionowego przemysłu obuwniczego. Co roku 80% biegaczy doświadcza jakiegos urazu. Ścięgna, piszczele, Achilles... Niekończąca sie lista. Według autora (i wielu mądrych głów, których badania przytacza) głównym powodem są zbyt wygodne buty. To, co w zamierzeniu ma nas chronić - rozleniwia i naraża na uraz. 
"Buty blokują ból, nie uderzenie! Ból uczy nas by biec w wygodniejszy sposób."
"Wiele urazów stóp i kolan, jakie dotykaja nas w obecnych czasach sa spowodowane obuwiem, w jakim biegamy - mówi Dr Lieberman z Uniwerystetu Harvarda - które osłabia stopy, zmusza do nadmiernej pronacji i naraża kolana. Do 1972, roku w którym Nike wynalazł aktualny but biegowy ludzie biegali w butach z cienkimi podeszwami, mieli silne stopy i cierpieli na o wiele mniej urazów kolan."


Najdroższe obuwie jest najgorsze (?!?!?!?!?!) twierdzi autor. Biegacze używający butów z górnej półki cenowej maja o 123% większą szanse na uraz niz ci biegający w tanim obuwiu (badania Bernarda Marti z szajcarskiego uniwerystetu w Bern).  Udowodniono również, że znoszone, "ubite" obuwie jest lepsze niz te prosto z pudełka. Co ciekawsze im lepiej amortyzowane tym mniejszą ochronę zapewnieją. Buty dostepne na rynku są za miękkie i za grube by chronić stopę. Dlaczego by zatem nie darować sobie całego zamieszania z wyborem butów i zacząć biegac boso?


"Od momentu, gdy zaczniesz biec boso zmienisz sposób w jaki biegniesz" 
Dr Gerard Hartman, irlandzki fizjoterapeata, któremu bezgranicznie zaufały takie gwiazdy jak Paula Radcliffe, Haile Gebrelassie i Khalid Khannouchi popiera bieganie boso od lat. "Pronacja nabrała negatywnego znaczenia w ostatnim latach a to przecież naturalny ruch stopy. Stopa powinna pronować." Biegnąc boso (co oczywiście od razu sprawdziłam po przeczytaniu tego rozdziału) automatycznie lądujemy na zewnetrznej stronie stopy, delikatnie przetaczając sie od małego do dużego palca aż do momentu gdy stopa jest płaska. To właśnie pronacja - delikatny, absorbujący uderzenie skręt pozwalający łukowi stopy na kompresję. (...) Ruch ten jest niemożliwy w obuwiu z grubą podeszwą, która zmusza nas do lądowania na pięcie. (...) Stopa to cud, który inzynierowie próbuja naśladować od wieków. Jej środkową częścią jest łuk - najlepsza podpora jaką kiedykolwiek zaprojektowano. Piekno każdego łuku leży w sposobie w jaki staje sie mocniejszy pod wpływem nacisku, im mocniej go naciskasz, tym bardziej zacieśniaja sie jego części. Żaden szanujący się kamieniarz nie wstawiłby podpory POD łukiem; naciskaj go od dołu i osłabisz całą strukturę. Łuk stopy jest wspierany z każdej strony przez niesamowicie rozciagliwą sieć 26 kości, 36 stawów, 12 gumowych ścięgien i 18 mięsni, wszystkie roziągające sie i zginające się jak podwieszany most odporny na trzęsienia ziemi. 
Obuwanie stopy jest podobne do wkładanie jej w gipsowy opatrunek - twierdzi Dr Hartmann - Jezeli załozysz gipsowy opatrunek, juz po 6 tygodniach można dostrzec 40-60% zanik mięśni. Podobnie dzieje się ze stopą zamkniętą w bucie. 
Dr Hartmann, pracując z wieloma Kenijskimi atletami zauważyl niespotykaną elastyczność ich stóp wynikającą z faktu, że do 17 roku życia biegali boso. 
Bosy człowiek otrzymuje ciągły strumień informacji o podłożu i o relacji z nim, podczas gdy obuta stopa śpi w niezmieniającym sie otoczeniu.

Jeszcze odrobina czytadla w tematyce 




Nie powiem, ogrom faktów, liczb, i mądrych nazwisk podział na mnie pewnie tak jak powinien. Dał do myślenia. Może faktycznie to jakieś rozwiązanie na wszelkie dziwne bolączki biegacza. Biec boso, no tak, ale co z kamykami, zerdzewiałymi gwoździami, rozbitym szkłem i tysiącem potencjalnych zagrożeń dla wydelikaconej ciągłym noszeniem obuwia stopy?
Z pomoca przychodzi Vibram Five fingers - buty przypominające rekawiczki na stopy, z oddzielną komorą na każdy palec. Pomagają chronic stopy przez urazami dając jednocześnie poczucie biegania na boso.






Własnie przeglądam oferty sklepów internetowych, wiec moze juz wkrótce dowiem sie ile w tym prawdy.


*wszystkie cytaty pochodzace z książki są własnego tłumaczenia więc proszę o wybaczenie 

sobota, 27 lutego 2010

Kreative blogger Award

Dostalo mi sie.

Nagrodą Kreativ Blogger od Midi. Nie wiedziałam, że te moje bazgroły kreativne są, ani ze taka nagroda istnieje. Człowiek uczy sie całe zycie. Nie powiem, miło sie zrobiło i pierś z duma do dekoracji nastawiam. 
Zgodnie z zasadą wyróżnienia teraz moja kolej na uhonorowanie kolejnych (przynajmniej) 7 bloggerów i poinformowanie ich o tym w komentarzu. Zazwyczaj wszelkie łańcuszkowe maile trafiają do kosza zanim zdążę doczytać jakie to wielkie nieszczęście mnie trafi jeżeli to zrobię. Nie mniej jednak tym razem będzie go with the flow i uszczęśliwię kilku innych bywalców wirtualnej rzeczywistości. 

And the winners are:

Wawrzyniec za giętkość yyy klawiatury (???) przy cudnie kolorowych opisach jakze szarej rzeczywistości
Kot i Maleństwo - za  koncentracje na tej zabawniejszej stronie życia
Tatter - za przypomnienie, że nie jestesmy skazani na ulepszaczowe gnioty bo bochenek chleba to dzieło sztuki, które potrafi zrobić każdy
Liska za zadumę nad miska zupy
BogaczKa za pasje i cudne aniołki

Nie wyszło 7,

czwartek, 25 lutego 2010

Wiosna powialo

"Zawalila mi sie stodola. Ale ty sie corka  nie martw bo i tak miala byc do rozbiorki" - takimi slowami powital mnie skype skrzeczacy glosem Rodziciela. W Polsce sniegu nadal co nie miara i nic nie zapowiada na to by w koncu mial zniknac. Trudno mi to sobie wyobrazic (chociaz widzialam zdjecia), zwlaszcza w obliczu wiosennej pogody jaka zawitala do Londynu w sobote. Oslepiajace slonce i blekitne niebo jakiego nie widzialam od miesiecy wygonily mnie na zewnatrz. Systematycznie zaniedbuje moje srodkowo-tygodniowe treningi, wiec staram sie chociaz zaliczac dlugie wybiegania. Te niedzielno-sobotnie biegi staja sie pretekstem do zapuszczania sie w kompletnie nieznane rejony miasta. Taka droge do pracy znam na pamiec. Z zamknietymi oczami moge ja przesledzic z dokladnoscia do kazdego z 33 czerwonych swiatel trafiajacych sie po drodze. Okazuje sie, ze wystarczy krok w bok by odkryc calkiem inne oblicze miasta. Londyn posiada dosc spora siec kanalow (ma nawet Mala Wenecje) i jeden z nich trafil mi od nogi. Nieoczekiwanie trafilam na sciezke wykendowych biegaczy i rowerzystow i wcale sie im nie dziwie. Obok oaska betonu biegnacego wzdloz kanalu jest tez sciezka udeptana na trawie. Moje stopy juz daaaaawno miekkiego podloza nie czuly. Mila odmiana po nieustannym tuptaniu po betonie i asfalcie.

Plan zakladal 27km w 2h55min a zatem niezbyt wymagajace, spacerowe tempo 6'40"/km. Piekne okolicznosci przyrody przyprawily mnie o lekki bol szyji, gdy krecilam zawziecie glowa dookola probujac napatrzec sie na rozpozcierajace sie przede mna wiejskie klimaty. Kto by pomyslal ze to jeszcze Londyn. Zle wyliczylam koniec pierwszego odcinka i po powrocie pod dom mialam tylko 25.5km na liczniku, ale stwierdzilam ze bez sensu bedzie robienie 2 kolek wokol okolicy tylko po to by dobic do zalozonego dystansu. Jeszcze tylko 16.5km i jestem gotowa. Wiem juz ze potrafie przepiec 3 godziny pod rzad. Pytanie tylko czy bede potrafila biec troche dluzej i troche szybciej?















poniedziałek, 15 lutego 2010

CW-X Pro

Od trzech tygodni jestem szczesliwa posiadaczka legginsow japonskiej firmy cw-x. Po wielomiesiecznym dumaniu i roztrzasaniu wszystkich za (15) i przeciw (1 - cena) zdecydowalam sie na zakup. Niewatpliwie przyczynila sie do tego rowniez trafiona okazja cenowa. Teraz pora na pierwsza ocene.

Zakladanie. Jest dosc uciazliwe. Getry, jak to gatki kompresyjne, sa bardzo obcisle i zakaldanie ich ciagle przysparza mi troche problemow. Zazwyczaj zatrzymuja sie w okolicach kostek, powaznie zagrazajac poczuciu rownowagi (pierwsza proba zakonczyla sie bolesnym ladowaniem na podlodze). Powoli opanowuje jednak te trudna sztuke i gdy tylko uda mi sie wpasowac kolana to reszta idzie prawie sprawnie.

Na pierwsza przebiezke zabralam je w droge do pracy. To 11km spokojnym tempem. Nic sie nie trzesie, skacze ani nie faluje. Miesnie sa utrzymywane na swoim miejscu, kolano siedzialo cicho przez cala trase, a dol plecow nie zapiszczal bolesnie nawet raz. Ok, adrenalina robi swoje, pomyslalam. Zapewne jestem ciagle w euforycznym stanie wywolanym samym faktem posiadania gatek. Poza tym podswiadomosc robi swoje, skoro tyle kosztowaly to musza dzialac.
Podejrzliwie podeszlam nawet do braku tradycyjnego bolu miesni pojawiajacego sie kilka godzin po biegu.

W niedziele zabralam je zatem na porzadna 24km przebiezke. Po pierwsze, zadziwila mnei lekkosc, z jaka sie w nich biegnie. Tak jakby ktos zdjal mi z nog ciezarki. Mam sile mocniej sie odbijac, podnosic kolana wyzej, biec dluzej. Nastepnego dnia przygotowalam sie na zastygle miesnie, bol i cierpienie. W zamian dostalam poczucie siezosci i lekkosci. Hmm nawet moja podswiadomosc nie mogla mnie az tak oszukac.

Jedyny minus (jak do tej pory) to zapach, jaki wydzielaja: dziwny, chemiczny, metaliczny. Moze jak nowy mikser, musza sie porzadnie dotrzec? Zobaczymy, jak na razie cw-x zyskal nowego fana.

niedziela, 7 lutego 2010

Tydzien 7 - 24km

Dzisiejszy trening zamienił sie w zwiedzanie południowo - wschodniego Londynu. Opowieść w obrazkach:




Uniwesytet w Greenwich










O2

Docklands





Antony Gormley's Quantum Cloud



Radosna twórczość nadbrzeżna

Thames Barrier

Foot tunnel Woolwich