środa, 17 czerwca 2009

Poczatki

odtąd jak gdzieś szedłem, to biegłem…” Forest Gump

Bieganie bylo we mnie od zawsze. Juz jako maly pulpecik w czerwonych rajruzach podazalam jak cien za starszym bratem. Jako ze byl wyzszy = dluzsze nogi, musialam niezle przebierac pulchnymi nozkami aby za nim nadazyc. W szkole podstawowej trafil mi sie rewelacyjny nauczyciel WF-u ktory poswiecal swoj wolny polekcyjny czas aby pomoc nam i zachecic do biegania. Pamietam moje zdziwienie gdy po kazdym kolejnym treningu (wsrod pol I po lesie) bylam w stanie biec dalej I dluzej. Powoli zaczynalam rozumiec jak wazna jest systematycznosc treningow. Na koncie znalazlo sie nawet kilka powazniejszych biegow na szleblu wojewodzkim I regionalnym ( zaraz obok rzutow dyskiem, oszczepem i kula). Jak to zwykle bywa (niestety) pasje skutecznie zabila trenerka w liceum. Odtad bieganie kojarzylo sie tylko z czyms nieprzyjemnym. Byla tak skuteczna w zniechecaniu uczniow do sportu ze uspila moja chec do biegania na dobre 13 lat. Po drodze pojawialy sie oczywiscie desperackie proby biegania w celu odchudzajacym ale wszystkie one konczyly sie porazka. Palace pluca po 5 minutach biegu, bol w zastalych miesniach i dalsze zniechecenie. Z zadroscia patrzylam na tych wszystkich biegaczy w parku, ktorzy z taka lekkoscia odrywali sie od ziemi i pedzili do przodu.
W czerwcu ubieglego roku w moje rece trafil 60s plan treningowy dla calkowitych laikow. Rozpoczynal sie niepozornie: 3 minuty marszu przeplatane 60s truchtaniem. Calosc zamykala sie w 16 minutach. To nie powinno mnie zabic pomyslalam wieszajac plan na scianie.
Pierwszy trening skonczyl sie prawie we lzach. Z zegarkiem w dloni odliczalam 60s probujac wzrokiem popchnac wskazowki do przodu. Przebiegniecie pelnej minuty bylo prawie niemozliwe. Nie moglam uwierzyc ze mam az tak slaba kondycje. Bylam wytrwala, po tygodniu 60s juz nie bylo takie straszne. Niestety dopadl mnie bol piszczeli. Trening zaczynal sie przyjemnie a konczyl kustykaniem we lzach. Zaczelam przekopywac internet w poszukiwaniu odpowiedzi co tak boli i dlaczego. I znalazlam: “shin splints”. Na jednym z forum ktos madry doradzal jak cwiczyc by bylo latwiej. Odtad bieg-marsze przeplatalam kaczkowym chodem. Biegajacy obok ludzie przygladali mi sie rozbawieni ale nie zwracalam na to uwagi. Najwazniejsze bylo to ze bolalo coraz mniej. Po kilku tygodniach poczulam sie na tyle pewnie ze zapisalam sie na 5km bieg odbywajacy sie na ulicach Londynu.
Pogoda na bieg wymarzona – slonecznie, ale nie za goraco, lekki wiatr. Idealnie. Samotnie wyruszylam na miejsce. Jeszcze nie bylam przygotowana na to by miec widownie. Balam sie porazki, tego ze stane i nie bede mogla biec dalej. Dopiero w trakcie biegu zrozumialam jak wazne jest posiadanie kogos kto cie dopinguje na trasie. Kto wspiera Cie w wysilku, do kogo mozna pomachac przemykajac obok. Wyruszylam w miare wczesnie i tyle mojego szczescia bo okazalo sie ze pomylily mi sie z lekka kierunki (’orientacja’ moje drugie imie ) i zanim jeszcze rozpoczal sie bieg ja mialam juz za soba kilka kilometrow. Wpadlam na linie startu, zdazylam rozciagnac pol nogi i bang! Bieg sie rozpoczal. Jako nowicjusz oczywiscie nie mialam pojecia o tym jak biec, jak rozlozyc sily, nie przesledzilam wczesniej trasy. Wyrwalam do przodu radosnie mijajac wolniejszych zawodnikow po to tylko by opasc z sil w polowie. 60 letnia babcia wyprzedzajaca mnie na moscie dodala mi sil. Ostatecznie bieg udalo mi sie ukonczyc w ciagu 30 minut i 29s. Liczylam na czas ponizej pol h niestety tuz przed meta wiatr zerwal mi z glowy czapke i musialam po nia wrocic (pozyczona wiec bez niej nie mialam co sie pokazywac w domu). Moje zdjecie pojawilo sie nawet na oficjalnej stronie biegu. Sastysfakcja jak mialam byla bezcenna. Udalo mi sie!!!
Prawdziwa motywacja do biegania stal sie sierpniowy Human Race. Zapisalam sie nie bardzo wierzac ze dam rade pokonac 10km. Jednoczesnie dolaczylam do grupy na Facebooku poswieconej biegowi. Codziennie dzielilismy sie swoimi treningami, opowiadalismy o przygotowaniach lub po prostu smialismy sie z wlasnych porazek. Postanowilismy spotkac sie po biegu i w koncu zobaczyc na zywo. Sam bieg byl niesamowitym przezyciem. dramatyzmu dodalo oberwanie chmury ktore dopadlo nas jeszcze przed wejsciem na stadion. Pogoda wyraznie nam nie sprzyjala, burza, deszcz, ciemne ulice robotniczego Wembley. Mimo wszystko bieg byl fantastyczny. Udalo mi sie go ukonczyc w 1h 1 min i 37s. Cale 9s lepiej niz nowi facebookowi znajomi ktorzy mi towarzyszyli. Po odebraniu koszulek radosnie podazylismy w kierunku pubu gdzie mielismy sie spotkac z reszta naszej grupy. To niesamowite ze wystarczyla pasja do biegania aby polaczyc tak roznych ludzi jak my. Pochodzimy z roznych panstw, srodowisk ale mamy jedna pasje. Gdy zakladamy trampki nic nie jest wazne, liczy sie tylko nasza chec do biegu. Od tamtej pory jestesmy ze soba w stalym kontakcie i bierzemy udzial w przeroznych dziwnych wydarzeniach. W pazdzierniku wspinalismy sie po drzewach. W grudniu bieglismy w strojach swietego Mikolaja w Battersea Park,





w maju w stroju zakonnic,




w czerwcu mozliwe ze bedzie mozna nas ogladac w nadmuchiwanych strojach sumo pedzacych parkiem.
Ja to taka podatna na sugestie jestem. Ktos zaproponowal pol maratonu i ja nie wiele myslac zapisalam sie. Dopiero potem przyszla refleksja, ale juz bylo za pozno. A moze wlasnie tak jest najlepiej? Bo jak inaczej moge poznac wlasny limit jezeli nie przez popychanie siebie dalej?

Na poczatkumoj trning byl dosc chaotyczny. Kiedy mialam chec, po prostu zakladalam trampki i bieglam gdzie mnie oczy poniosa. Teraz jestem bardziej swiadoma tego co robie i jak moje cialo na to reaguje. Mysle ze to pol maratonu bylo dobrym pomyslem bo potrzebowalam czegos co zmobilizuje mnie do ruchu podczas zimy. Zanim wyszlam na pierwszy trening przekopalam internet w poszukiwaniu optymalnego planu treningowego. Spedzilam tydzien czytajac wszelkie artykuly na temat tego co, jak I z jaka czestotliwoscia.
Sam bieg byl niesamowity. Nie wierzylam ze mi sie uda. Ale uczucie po jest nie-do-opisania. Poczucie ze zdobylo sie swiat, ze mozna wszystko, ze teraz nic mnei nie pokona a jedyne bariery to te ktore moj umysl wymysla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz