środa, 15 stycznia 2014

Z czym do ludzi - przed-przed-triatlonowy remanent

Słowo się rzekło, kobyłka u płota. wpisowe wpłacone więc trzeba się zebrać i przyjrzeć bliżej swoim możliwościom. Może zacznę od słabości:

Pływanie
Nie tonę. Tak, to zdecydowanie moja mocna strona. Wrzucona do wody utrzymuję się na powierzchni a nawet posuwam do przodu. Jak to się ma do triatlonu? Ano marniutko. Jak pisałam już wcześniej tu mam (miałam) jakiegoś stracha przed zanurzaniem głowy. Może nie tyle stracha co po prostu dyskomfort. Przy próbie oddychania pod wodą wdzierała się ona przez nos i zalewała nic nie podejrzewające gardło. Co mogłam zrobić? Przede wszystkim poczytać. Wyznaję zasadę, że z książek można się nauczyć prawie wszystkiego, więc zaczęłam czytać i oglądać i ćwiczyć. Niestety basen znajduje się w najbliższym miasteczku więc nie zawsze udaje mi się tam dotrzeć, ale przez 2 miesiące miałam możliwość regularnego wyjazdu z kołem gospodyń wiejskich (tak, jestem członkinią, a co?). Podczas gdy panie uczyły się pływać ja uczyłam się oddychania pod wodą i pływania kraulem. Terry Laughlin to geniusz i będę mu dozgonnie wdzięczna. Dzięki niemu nie dość, że porzuciłam zatyczkę do nosa i swobodnie oddycham na obie strony, to jeszcze płynę sobie cichutkim, niechlapiącym kraulem. Tylko wolno. Coś muszę robić źle, bo zaczerpniecie powietrza zajmuje mi za dużo czasu. Przepłyniecie długości basenu zajmuje mi 28s, ale przy zaledwie 17 ruchach. W porównaniu z początkami (32s/ 31 machnięć) to postęp ogromny. 
Na ostatnich zajęciach moje próby dostrzegł pan instruktor. Widocznie znudziło mu się nadzorowanie resztki pań wiec zaczął mnie zasypywać radami. Z jednej strony fajnie było usłyszeć od profesjonalisty jak moje pływanie wygląda z zewnątrz i co robię nie tak, ale jego rady nijak się miały do tego, czego uczył mnie pan Laughlin. Owszem, miał rację że mam problem z oddychaniem. Według niego za głęboko trzymam głowę i przez to wyjście na powierzchnię zajmuje mi dużo czasu, ale on kazał mi te głowę trzymać za bardzo w górze, co wcale mi nie pomagało. Pan chyba potraktował mój przypadek ambicyjnie i "uwziął się". Stał nade mną i cały czas kazał ćwiczyć według swojego sposobu. Nie dyskutowałam, bo (jestem najbardziej nieasertywna istota na świecie) byłam ciekawa co z tego wyjdzie, ale odebrał mi cała przyjemność z pływania. Wypadałam z rytmu, mącił mi w głowie i jego rady tylko pogarszały wszystko. Tak więc na tym zakończę moja przygodę z instruktorem. 
Następnym razem poproszę chyba kogoś aby nagrał moje zmagania to będę mogła stwierdzić co faktycznie robię nie tak.
Jest jednak inny, o wiele poważniejszy problem. PWW - czyli Panika Wielkiej Wody. Latem chciałam skorzystać z dobrodziejstwa posiadania Międzyrzeckich Jeziorek pod nosem i popływania na otwartej przestrzeni. O ile z głową nad mogę sobie pływać dowoli, tak gdy tylko zanurzam ją pod i widzę mętną wodę tak łapie mnie panika, strach ściska gardło, umysł świruje i nie ma bata. Tak naprawdę to sama nie wiem, co mnie przeraża. Świadomość, że w tej wodzie mogę COŚ zobaczyć: rybę, węża, rekina? Nie wiem. To coś siedzi mi w głowie. Niech zrobi się ciepło to spróbuje z tym powalczyć. Zacznę od 30s pod wodą i stopniowo będę wydłużać czas. Uda się. Innej opcji nie widzę.

Rower


Pozwólcie, że przestawię Wam Zenka, moje pędzidło.  Z znamy się już dobre 6 lat pewnie. I jak to w każdym związku bywa, początkowo przyprawiał mnie o palpitacje serca. Początki to w ogóle mieliśmy dosyć burzliwe. ON - nie ujarzmiony, narowisty rumak, który nie chciał poddać się kobiecej ręce, Ona - jak to ona, musiała się przekonać na własnej skórze zanim się nauczyła. Zaczynając od tego, że pędzidło ma rodowód angielski, w związku z czym hamulce są na odwrót, czyli przedni pod prawa ręką, tylny pod lewą. Taki drobny fakt, o którym zapomniano mi powiedzieć na samym początku. 
Była niedziela, wracaliśmy z M przez wieczorny, spokojny Londyn, ja - dumna jak paw z nowej bryki. Wjeżdżałam akurat na skrzyżowanie na Holborn Circus (nie tam żeby jakoś bardzo zamotane ono było, ale do najbezpieczniejszych nie należy)


M krzyknął uważaj!!!!!. No przecież wszyscy wiedza, że nie krzyczysz tak do kierowcy (każdego pojazdu). Krzyczysz ewentualnie uważaj, auto z prawej czy tym podobne, sprecyzowane ostrzeżenie. Ale uważaj? to może oznaczać wszystko, więc nie wiadomo jak się zachować. Odruchowo złapałam za hamulec. Odruchowo prawą ręką. W końcu kilkanaście/dzieści lat praktyki wyryło się w moim mózgu. Zenuś, bardzo posłusznie stanął dęba, bo okazało się że heble z przodu są jak brzytwa. Czy mówiłam, żeśmy się z Zenusiem nie do końca dobrali rozmiarowo? Bo on L jest a ja raczej na M powinnam śmigać. No więc złe rozłożenie ciężaru dało znać o sobie i w piękny sposób zaliczyłam glebę przed Zenusiem. Parę miesięcy jeździłam powtarzając w myślach mantrę "przedni z prawej, przedni z prawej". Że łatwiej by było linki zamienić? Ale co to za zabawa by była?
Kolejnym razem był piękny wrzesień a ja jechałam na spotkanie ze znajomymi. Mieliśmy wziąć udział w SkyRide. To akcja, podczas której główne ulice wzdłuż Tamizy są zamknięte i można śmigać rowerem od Tower Bridge do Buckingham Palace. Byłam już na ostatniej prostej przed pałacem, szeroki the Mall rozpościerał się przede mną. Na coś się zagapiłam, tak że przesuwający się przede mną znak stopu (wraz z ludzikiem, który go trzymał) dostrzegłam dosłownie w ostatniej chwili. Po heblach, całkowicie zapominając o mojej mantrze. Ach, cóż to był za lot. Niczym jaskółka z rozpostartymi skrzydłami szybowałam nad kierownicą, lądując w połowie przejścia dla pieszych. Wstyd był pewnie większy niż obrażenia. Otrzepałam się, I'm alright zapewniłam pana Stopa, który z przerażeniem wołał już sanitariuszy i wróciłam do Zenusia, który - o zgrozo - miał pękniętą i porysowana manetkę. 
Z biegiem czasu Zenuś (a raczej klocki hamulcowe) się utemperował i popadliśmy w rutynę związku "po latach". On wie czego się po mnie spodziewać, ja wiem na co mogę liczyć. Pora to zmienić. 
Prędkości zawrotnych to ja nie wyciągam. Ot dobijam do 26km/h. Zwalniam na zakrętach, bo nigdy nie opanowałam wchodzenia w zakręty przy pełnej szybkości z lekkim nachyleniem. Zmiana dętki? Śmiech na sali. Ostatnio pompowałam przednie koło i wentyl urwałam. Taka zdolna jestem. Ale od czego podręczniki triatlonowe opisujące wymianę dętki i youtube? Włączy się wymianę w plan treningowy jako jednostkę funkcjonalną i do lata będę pro.
Zenusiowi jakieś sanatorium by się przydało coby go dopasować, podkręcić i wyregulować. 

Bieganie

I na koniec bieganie, czyli to, w czym czuje się jako tako prawie pewnie. Wiem na co mnie stać, gdy się przyłożę. Ale ciągle czegoś się uczę. Obecnie np, uczę się biegania z metronomem w tempie 170 kroków/min, uczę się oddychać na 5 (2 kroki wdech, 3 kroki wydech) co jest niezmiernie trudne bo do tej pory robiłam to na 4 (2x2), uczę się biegać bez muzyki (albo to albo metronom), uczę się biegać według zasad Chi i Pose. Uczę się systematyczności (to akurat ogólnie się przyda). A przede wszystkim uczę się chcieć, czyli jak pokonać wewnętrznego lenia, który zawsze ma takie przekonujące argumenty za tym, aby zostać i popracować nad wgłębieniem w kanapie.

Tak to wygląda. Dużo pracy? Pewnie tak, ale to mnie pobudza do działania. Bo wiem, że nawet przy odrobinie wysiłku szybko będzie widać efekty. Przynajmniej początkowo. No i ta duma z siebie, gdy w sierpniu uda mi się:

a) nie utonąć
b) nie wywalić na zakręcie
c) dobiec